Po finałowej
walce z Odrzuconymi, wszyscy byli bardzo zmęczeni, zwłaszcza Yuriko. Mimo
gorących protestów, został przez zatroskanych o jego zdrowie partnerów, zabrany
do sypialni i wysłany na długą, relaksującą kąpiel w pianie przygotowaną mu
osobiście przez Kayla. Mężczyzna ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu nie
zmieścił się z nim razem do wanny. Mógł więc jedynie siedzieć obok, napawać się
widokami i służyć jako lokaj, niezbyt przekonany do tej roli. Zanotował sobie
jednak w pamięci, żeby jak najprędzej kupić porządną, narożną, najlepiej
wielkości małego basenu. Taka trzyosobowa byłaby w sam raz. Jednak po kilku minutach wyjątkowo dokładnego mycia coraz
bardziej czerwonego Yuriko namydloną gąbką, doszedł do wniosku, że ta praca
posiada wiele niedocenianych uroków.
- Przestań
się gapić i podaj mi szlafrok! – prychnął niecierpliwie podopieczny, od dobrej
minuty machający ręką na kompletnie zbaraniałego pomocnika od siedmiu boleści,
który na siłę wcisnął się za nim do łazienki pod pretekstem pomocy
niepełnosprawnemu. Jakby ciąża była jakąś dziwną chorobą robiącą z człowieka,
wielką niegramotną, przygłupiastą kulę nie umiejącą nawet zadbać o własne ciało.
Niby mógłby wyjść sam i owinąć się ręcznikiem, miał jednak jeden mały, no może
niezupełnie mały problem, a nie chciał prowokować i tak już przebywającego ,,w
innym świecie” Kayla, o czym świadczyła dobrze mu znana drapieżna mina i
szeroki uśmiech.
– No ruszże
się wreszcie! – Pacnął go mokrym palcem w nos. Jak na swoje gabaryty potrafił
być zadziwiająco zręczny i delikatny. Naprawdę dobrze się nim opiekował nie
pozwalając upaść na śliskiej podłodze. Wzbudził słodkie, rozedrgane uczucie w
okolicy serca.
- Wytrę ci
plecy – zaproponował mężczyzna, podając wielkie, puszyste paskudztwo, w którym
zupełnie zniknęły wszystkie cudowne widoki, jakimi napawał się od pół, naprawdę
podniecającej godziny. Z każdą chwilą czuł się coraz mniej zmęczony. Szczęście
rozpierało mu szeroką pierś. Znowu posiadał rodzinę, prawdziwą rodzinę. Będzie
mógł bez końca trzymać w ramionach Yuriko, który mimo, że właśnie na niego
powarkiwał i po raz enty ubił mu łapy, oczy miał pełne ciepłych, rozczulających
iskierek. Wkrótce zobaczy ponownie swoich synów. Doszedł do całkiem słusznego
wniosku, że może nawet mógłby poklepać po sztywnych plecach tą dworską gnidę
Ashlana. Taka amnestia z okazji wielkiego zwycięstwa byłaby jak najbardziej
wskazana. Zwłaszcza, że sam dół tych pleców wyglądał naprawdę dobrze w jasnych,
mistrzowsko skrojonych spodniach.
- Bądź
grzecznym chłopcem. Jeśli zrobisz coś więcej, to ci tutaj zemdleję – zagroził
Yuriko, przybierając poważną minę. Prawdę mówiąc miał lekkie zawroty głowy,
wyczerpanie mocy dawało o sobie znać. Nie chciał jednak kłopotać swoich
partnerów, poza tym nie lubił kiedy się nad nim trzęśli.
- Wiem. –
Kayl wziął go na ręce. Pyskaty drań jak zwykle grał bohatera, a ledwo stał na
nogach. – Ohoho! – stęknął i demonstracyjnie ugiął się pod ciężarem. – Idziemy
do sypialni, mój ty nie taki znowu mały, skarbie.
- Świnia! –
Uszczypnął go porządnie w ramię. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przypomina
małego wieloryba po obfitej kolacji. Co innego jednak wiedzieć, a co innego
usłyszeć to z czyiś ust. Zwłaszcza, że były to naprawdę seksowne usta.
***
Tymczasem
Ashlan miał inny problem. Usiłował znaleźć dla Yuriko coś do ubrania. W
przypadku jego nowych gabarytów nie było to wcale łatwym zadaniem. Wybrał co
prawda kilka rzeczy do spania i noszenia na co dzień, obawiał się jednak, że
nie spotkają się z łaskawym przyjęciem. Niestety mieszkali ,,gdzie diabeł mówi
dobranoc” i musieli pogodzić się z pewnymi niedogodnościami. Kiedy wrócą do
stolicy miał zamiar zamówić dla partnera, a raczej dla obu partnerów, Kayl
wyglądał jak łachudra a nie osoba stojąca u boku cesarza, nową garderobę.
Grzebał w przepastnych szafach z zapałem godnym lepszej sprawy szczęśliwy, że
sprawa z demonami dobrze się dla wszystkich skończyła. Wielkolud mógł go nie
lubić, ale będzie musiał tolerować ze względu na synów i Yuriko. Zagryzł usta.
- Jesteśmy
nareszcie. – Odwrócił się i zobaczył wielką, białą kulę z której wystawała
jedynie ciemna czupryna i bose stopy męża. – Hm… - Ledwo powstrzymał się od uśmiechu.
Srebrne oczy patrzyły na niego stanowczo, grożąc siedmioma plagami egipskimi w
razie idiotycznego wybuchu wesołości.
-
Dostarczyłem bałwanka. E… Raczej dorodnego bałwana…- Kayl, jak to Kayl nigdy nie
wiedział, kiedy ugryźć się lepiej w język. Postawił swój potrójny skarb na
dywanie.
- Jestem
wielki jak dom i nie mam co na siebie włożyć…- Nie trzeba było długo czekać na
dziecinną reakcję Yuriko. Hormony zrobiły swoje. Oczy miał pełne łez i
wpatrywał się z niedowierzaniem w stojące w kącie lustro.
- Urodziłeś
się taki durny, czy ktoś walnął cię mocno w głowę? – zapytał zmieszanego
wielkoluda uprzejmie Ashlan, marszcząc wypielęgnowane brwi. – Kochanie, ubierz
koszulę i połóż się do łóżka. Jesteś zmęczony. Dobrze wiesz, że to tylko stan
przejściowy. Jesteś domem dla naszych dzieci, to przecież bardzo piękna rola.
- To
przecież jest dla bab! – Nie mógł uwierzyć, że mąż chciał, aby spał w tym
koronkowym namiocie. Miał przy dekolcie wielką kokardę w różyczki. – Na mózg ci
się rzuciło? I sam sobie bądź domem! – Teraz już zaczął chlipać na dobre.
- Ma się to
podejście co? – Kayl wykrzywił się do cesarza, który jedynie ciężko westchnął.
– A ty buzi, kubek mleka i lulu! – zakomenderował. Wziął ponownie mażącego się
mężczyznę na ręce i zaniósł do łóżka. Przykrył go pod sam nos kołdrą. – A ty na
co czekasz? Wskakuj z drugiej strony! – Miał ochotę na obrzucenie Ashlana
jeszcze kilkoma złośliwościami, ale umilkł wpatrując się w jego zgrabną
sylwetkę w samych spodniach od piżamy. Trudno raczej gniewać się na kogoś, kto
wygląda jak jasnowłosy, upadły anioł. Zrzucił swoją koszulę i chwycił za
spodnie razem z bokserkami.
- Ani się
waż! – krzyknęli zgodnie obaj mężczyźni. Ten łajdak nic się nie zmienił. Za
grosz wstydu.
- No co,
jestem zmęczony i gumka mnie gniecie… -
Z niewinnym uśmieszkiem, całkowicie nagi wcisnął się pod kołdrę. Przytulił się
z błogim wyrazem twarzy do ciepłego boku Yuriko. Kręcił się przez chwilę
niespokojnie jakby nie mógł się przystosować do nowej sytuacji. Nagle
znieruchomiał z dziwnym wyrazem twarzy. Zanim ktokolwiek zdążył się zapytać o
co chodzi, podniósł do góry koronkowe cudactwo, odsłaniając pokaźny brzuch.
- Co robisz
głąbie? – Chłopak gwałtownie się zaczerwienił z powodu takiego bezceremonialnego
traktowania. Miał zamiar go trzepnąć, ale szybko zmienił zdanie, widząc zachwyt
i niedowierzanie w ciemnych oczach.
- Yy…
Ruszają się… Popatrz, to chyba rączka… - Jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w
falującą skórę, pod którą widać było małą wypukłość. – Mogę się przywitać? –
Delikatnie końcami palców pogładził przesuwający się kształt. Zalała go fala
czułości i ciepła.
***
Sheridańczycy byli bardzo zaskoczeni, że z
długiej wyprawy para cesarska przywiozła nie tylko cudem odzyskanego partnera,
ale także następców tronu ,,w drodze”. Oczywiście pałacowe biuro natychmiast wystosowało
odpowiedni dokument, tłumaczący wszystko co się wydarzyło w przystępny sposób.
Kayl po podpisaniu odpowiednich papierów
został uznany za trzeciego małżonka. Oczywiście z tej okazji odbyła się
wystawna uroczystość zakończona hucznym balem, na który zaproszono wszystkie
najznakomitsze rody w państwie. Pałac wypełnił się tysiącami gości.
Obowiązki podzielili panowie sprawiedliwie,
no prawie sprawiedliwie. Każdy robił to, co potrafił najlepiej, aby Sheridan
nadal był wspaniałym miejscem do życia dla miliardów mieszkańców galaktyki.
Ashlan zajął się polityką, Kayl obroną granic i wewnętrznym ładem, a Yuriko no
cóż… Nadal był DOMEM, o co pieklił się prawie każdego dnia, aż do rozwiązania,
kiedy to na świat przyszło dwóch zdrowych chłopców. Oczywiście nadano im imiona
Sevi i Amitai.
Zajęto się też ,,sprawą narzeczonych”, którzy
także przybyli do stolicy. Po długich rozmowach ustalono, że mężczyźni będą
czekać na swoich partnerów. Niestety nie wiadomo było jak długo to potrawa.
Nikt z uczonych nie potrafił przewidzieć, czy chłopcy będą rozwijać się jak
normalne dzieci, czy w przyspieszonym tempie. Zamir i Dave okazali się jednak
strasznie uparci, za nic nie chcieli zrezygnować ze swoich miłości. Yuriko
zastrzegł, że ostateczny wybór będzie należał do Amitaia i Seviego, którzy
niekoniecznie przecież musieli podzielać uczucia nadal nimi zauroczonych
mężczyzn.
Epilog
Minęło pięć lat,
dzieci rosły zupełnie zwyczajnie, każdego roku odwiedzane przez Zamira i Dave,
którzy byli tym faktem ogromnie rozczarowani. Liczyli na jakiś magiczny cud, tymczasem
okazało się, że upłynie wiele czasu, zanim będą mogli podjąć jakiekolwiek
zaloty. Trwali jednak w swoim uporze. Trzej ojcowie obserwowali to z niejakim
rozbawieniem, tym bardziej, że małe urwisy, bynajmniej nie wykazywały
najmniejszej ochoty do współpracy.
Od rana chłopcy
czekali na swoich ,,narzeczonych”. Nie do końca wiedzieli co to takiego ten
,,narzeczony’’, ale skoro tatusiowie kazali być grzecznymi i porozmawiać na
chwilę z tymi panami, starali się wywiązać z zadania jak najlepiej, każdy na
swój sposób.
Mężczyźni
tymczasem wpadli na niezbyt fortunny pomysł rozdzielenia braci. Uważali
zgodnie, że zbytnie przywiązanie chłopców do siebie działa na ich niekorzyść.
Chcieli pokazać, że mogą się bawić znacznie lepiej w ich towarzystwie.
Bliźniakom na wieść o tym zrzedły miny. Liczyli na wspólne spędzanie czasu. Kiedy
tylko zostali sami zaczęli kombinować.
- Jak będzie nudno mogę go ulyźć? – zapytał cieniutkim
głosikiem Sevi. - Nie chcę iść z Dave do zoo. Ja chcę się bawić z tobą! – Tupną
nogą.
- Nie możesz, tata Yuriko się pogniewa. Mamy być
grzeczni. – Pokręcił głową Amitai. – Znowu seplenisz. – Zawsze czuł się tym
starszym i był strasznie dumny, kiedy rodzice nakazywali mu opiekować się
psotnym maluchem.
- Amisiu Misiu… – Złapał za rączkę braciszka z błagalnym
wyrazem błękitnych oczu, któremu mało kto potrafił się oprzeć. Ciemnowłosy
chłopczyk nie był tutaj wyjątkiem. – Ploszę … ploszę… Dam ci swój desel. –
Kusił sprytnie, wiedząc jak lubi bananowe lody z czekoladą.
- No dobra, ale cały. – Nie był pewny, czy tata Ashlan
pozwoli mu na takie łakomstwo. Zawsze mówił, że od słodyczy psują się zęby i
bardzo pilnował by się nimi w namiarze nie objadali. – W parku, na samym początku
jest stawek z fokami. Umiesz pływać, więc tam wskocz. Mokrego dziecka nawet
Dave nie będzie ciągnął za sobą. Jakby jednak chciał, zacznij kichać.
- Jesteś moim naj… najlepsiejszym braciszkiem… - rzucił
mu się entuzjastycznie na szyję Sevi. Na Misia zawsze mógł liczyć. Dla niego
chłopiec był cały NAJ – ładniejszy niż tata Kayl, mądrzejszy niż tata Ashlan, a
nawet bardziej przytulny od taty Yuriko.
- Jestem twoim jedynym braciszkiem – zauważył rozsądnie
Ami, który za nic by się nie przyznał jak lubił te wszystkie czułości.
Podobne zachowania trwały następne dziesięć lat.
Bliźniaki rosły, a głupim kawałom nie było końca. Narzeczeni niejednokrotnie
doprowadzani na skraj wytrzymałości, przysięgali sobie, że ich noga już nigdy
nie powstanie w Sheridanie, a cholerne bachory należy stłuc pasem. Każdego roku
jednak wracali, ku rozczarowaniu Seviego i Amitaia, którzy wychodzili z siebie
by ich zniechęcić do tych wizyt. Czym byli starsi tym lepiej rozumieli, że
wyjście za mąż oznaczałoby rozstanie z bratem. Do tego żaden z nich nie miał
zamiaru dopuścić.
***
Yuriko i Ashlan
z początku próbowali łagodzić napięcia, przedstawiać narzeczonych w jak
najlepszym świetle. Pragnęli by synowie mieli zwyczajne, szczęśliwe życie.
Związki między rodzeństwem były w wielu zakątkach Sheridanu niezbyt dobrze
widziane. Tymczasem Dave i Zamir stanowili naprawdę świetne partie. Po którejś
z takich interwencji Kayl wziął ich na poważną rozmowę.
- Co wy do cholery wyprawiacie? Po co się znowu
wtrącacie? – Popatrzył groźnie na obu parterów udających, że nie wiedzą, o co
ta cała awantura.
- Zaraz tam wtrącacie, chcieliśmy tylko trochę pomóc –
westchnął Yuriko. Lata mijały niczym piękny sen. Jedynie synowie stanowili
czasami źródło zmartwień.
- Pomyśl, te małżeństwa są wprost idealnym wyjściem z
sytuacji. – Następne krzywe spojrzenie partnera spowodowało, że cesarz zaczął
się jednak wahać. Okazał się o wiele podatniejszy na wpływy wielkoluda niż
Yuriko. Zarówno w pracy jak i w łóżku mężczyzna potrafił go nakłonić do
najdziwniejszych rzeczy. Zwłaszcza o tym ostatnim, zazwyczaj opanowany i
chłodny Ashlan, nie potrafił myśleć bez rumieńca na twarzy. Nawet przez moment
nie pożałował przyjęcia Kayla do związku. Często całą trójką kłócili się
zawzięcie, by potem paść w swoje ramiona i dać upust namiętności. Stworzyli
pełen miłości i ciepła dom, w którym troskliwie wychowywali swoich synów. Po
pełnej dramatów, przygód i zawirowań młodości, nic tak dobrze nie smakowało jak
święty spokój. Docenić go potrafią jednakże tylko ci, którzy spłacili już życiu
swój dług.
***
Dzień
szesnastych urodzin bliźniaków obchodzono w rodzinnym gronie, tak jak sobie
tego wcześniej zażyczyli. Niewielki salonik znajdował się w wysokiej wieży stanowiącej najwyższy punkt pałacu, z której
okien można było zobaczyć prawie cała stolicę Sheridanu pogrążającą się właśnie
we śnie. W dole płynęła rzeka Farla, leniwie tocząc swoje wody w głębokim,
skalistym kanionie. Otaczała całe miasto nie do końca zamkniętym kręgiem,
tworząc liczne wodospady i stanowiąc naturalną barierę dla wrogów.
Na stole
pojawiły się przysmaki ze wszystkich stron świata. Ashlan oczywiście zadbał o oprawę
małego przyjęcia. W komnacie dyskretnie porozstawiano dziesiątki świec,
dających złociste, miękkie światło. Stół ustawiono na szerokim tarasie od
strony rzeki i przystrojono herbacianymi różami, które tak bardzo lubił Sevi.
Wszyscy się śmiali, że to na pewno z powodu wzorzystej, koronkowej koszuli, w
której rodził Yuriko. Dryfujące po ciemnej wodzie żaglówki wyglądały zupełnie jak
nocne motyle, unoszące się pomiędzy odbijającymi się w gładkiej toni gwiazdami
- kwiatami. Nie wszystko jednak było takie idealne. Zamir i Dave w ostatniej
chwili wprosili się do tego wąskiego, rodzinnego grona. Amiotai na ich widok
zmarszczył brwi. Miał nadzieję, że potem pójdą z bratem na długi spacer. Chciał
mu pokazać nowe, piękne miejsce jakie odkrył w pobliżu portu. Wiedział, że lubi
takie romantyczne zakątki. To miał być prezent. Schował nawet w krzakach
butelkę wina, trochę przekąsek i koc.
- Wszystkiego najlepszego. – Zamir nigdy nie był dobry w
składaniu życzeń. Usiadł obok nadąsanego chłopaka i wręczył mu małą, ozdobna
kasetkę. Miała wyjątkowo oryginalne ornamenty. Długo się wahał zanim ja wybrał.
Tymczasem Amitai nawet nie raczył na nią zerknąć. Siedział sztywno wyprostowany
z wyniosłą miną. Jakby tak zmienić mu kolor włosów, to z pewnością zamieniłby
się w Ashlana. Z każdym rokiem był coraz piękniejszy, niestety na każdą próbę
zbliżenia reagował pogardliwym skrzywieniem dumnych ust. Mężczyzna zaczynał
tracić nadzieję.
- Dziękuję, niepotrzebnie się fatygowałeś. Mogłeś
przysłać prezent przez posłańca – wycedził przez zaciśnięte mocno wargi. Ten
durny palant zepsuł mu wieczór. Musiał być jakiś sposób, by się go pozbyć na
dobre. Spojrzał na brata, który o dziwo miał na twarzy uprzejmy uśmiech i
wyglądał, jakby się dobrze bawił w towarzystwie swojego ,,narzeczonego”. To
było coś zupełnie nowego, bo to zazwyczaj właśnie on, najgłośniej protestował
przeciwko ,,randkom ze staruchami”. Dziwne.
- Nie mogłem zlekceważyć tak ważnego dla ciebie dnia. –
Zamir doskonale zrozumiał zawoalowany przekaz chłopaka, który był mistrzem
zawoalowanych komunikatów. Brzmiały one mniej więcej tak - ,, po jaką cholerę przywlokłeś
tutaj swój tyłek, nikt na ciebie nie czekał, nie jesteś mile widziany, spadaj i
zabierz tą żałosną łapówkę”. Mężczyzna może i był prostym żołnierzem, ale nie
bez powodu wybrano go na dowódcę.
- Może zaczniemy kolację? – Yuriko próbował jakoś
rozładować niezręczną sytuację, zły na Ashlana, że do niej dopuścił. Dyplomacja
dyplomacją, ale bez przesady. Rozumiał jego intencje, ale nie lubił kiedy praca
zakłócała im życie prywatne.
- Co to takiego? – Sevi natychmiast zainteresował się
małymi, srebrnymi tacami, ich tajemniczą zawartość ukrywały pokrywki.
Prawdopodobnie dobry kucharz zadbał, by ciepło zbyt szybko nie wyparowało.
Wszyscy wiedzieli jak uwielbiał niespodzianki.
- Pewnie twoje ulubione owoce morza. – Kayl uważał, że z
pełnym żołądkiem, świat wygląda o wiele lepiej. Może po posiłku wszyscy
odzyskają skwaszone humory. Ze swojej strony chętne wrzuciłby obu nachalnych,
zagranicznych dupków do rzeki.
- W takim razie…- Chłopak
zdecydowanie sięgnął po naczynie. Cesarzowi nie spodobał się jego uśmiech i to
niewinne wachlowanie rzęsami. Znał swoje dzieci, coś było wyraźnie na rzeczy.
- Aaa… - rozległ się zduszony okrzyk Dave, który pierwszy
podniósł pokrywkę. Wpatrywał się z niedowierzaniem, w rozgrywającą się na jego
oczach scenkę.
- Co do chole…? – Zamir poczerwieniał, po raz pierwszy w
życiu zupełnie go zapowietrzyło. Przy stole siedzieli dwaj niewinni chłopcy, a
tu takie coś? W dodatku wyglądało naprawdę obrzydliwie.
- O co tyle hałasu? – Amitai spojrzał na tackę i dostał
czkawki głupawki. Sevi był najlepszy, nikt inny nie wpadłby na taki pomysł. Na
elegancko ułożonych liściach sałaty, przystrojonych pomidorkami, tuż obok
plasterka cytryny i gałązki pietruszki siedziało kilka sporych ślimaków. Tak
naprawdę to one wcale nie siedziały, tylko wspinały się jeden na drugiego,
długimi penisami usiłując trafić w ogniście różowy otwór partnera, znajdujący
się tuż za skorupką. Wszędzie było gęsto od lśniącego śluzu i jakiejś białawej
substancji. Posuwiste ruchy, zakończone co chwilę spazmatycznym drganiem, nie
dawały zbytnio pola dla wyobraźni i kojarzyły się bardzo jednoznacznie.
- Muszę do łazien… - Zamir nie zdążył, bo pozieleniał i
puścił widowiskowego pawia w kierunku stołu. Rozbryzgi dotarły do
zniesmaczonego Ashlana. Dave ulitował się nad towarzyszem niedoli, wziął go pod
rękę i wyprowadził z salonu. Bachory tym razem przegięły. Miał tego dosyć. Nie
pozwoli więcej robić z siebie głupca. Jemu też zrobiło się niedobrze, tym
bardziej, że zapach bijący od słaniającego się na nogach mężczyzny był naprawdę
paskudny. Biedak pewnie znajdował się w szoku po tym, jak zwymiotował na
potencjalnego teścia.
- Chodźmy do mnie, weźmiesz prysznic. Dam ci jakieś
ciuchy. – Pociągnął go w dół na parter, gdzie mieściły się komnaty dla gości.
Tymczasem w
salonie zapanowała cisza. Wszyscy starali się ze wszystkich sił zachować
powagę, pod potępiającym spojrzeniem Ashlana. Właśnie dwie, najlepsze partie w
Galaktyce zostały wypłoszone przez danie główne. Z pewnością potrzeba będzie
lat dyplomacji, by załagodzić ten nieszczęsny incydent. Jego okropna rodzina
zamiast go wesprzeć, wydawała bulgoczące odgłosy nad talerzami.
- Kto.. Kto…- Ze zdenerwowania zaczął się jąkać. Jego
piękne, długo pielęgnowane plany połączenia dwóch, a może nawet trzech
zamożnych państw legły prawdopodobnie w gruzach.
- Nasz umiłowany władco. – Kayl z uprzejmym, zbyt
uprzejmym uśmiechem ruszył mu na pomoc. - Czy chciałeś właśnie zapytać, kto
podał na stół bandę pieprzących się w najlepsze ślimaków? Przyznaję, że te
czerwone, szeroko otwarte szparki wyglądały strasznie perwersyjnie.
- Przecież tto tty… wybierałeś menu… - Yuriko jakoś
dziwnie się krztusił jedzoną właśnie kanapką. Jemu nic nie było w stanie
obrzydzić kolacji. Cały dzień spędził na negocjacjach z tępym ambasadorem
Infernatu. Nie zdążył nawet zjeść porządnego śniadania, nie mówiąc już o
obiedzie. – Ależ miały długie pe… - Nie potrafił się powstrzymać od gorszącej
uwagi. Cesarz zatkał mu usta ręką.
- Jakbyś nie zauważył tutaj są nadal dzieci!
- Może ktoś to zrobił nieświadomie? – Próbował łagodzić
sytuację Amitai. – Kto wie, co siedzi w łebku takiego oślizgłego paskudztwa! –
Osobiście nie znosił mięczaków, choć musiał przyznać, że te były całkiem
zabawne. Układał je na tacach przy pomocy pęsety, podczas gdy brat dekorował z
fantazją tace. Za nic nie wziąłby ich do ręki.
- No właśnie. – Przytaknął mu energicznie głową milczący
do tej pory Sevi. – Skąd mógł wiedzieć, że ciepło i pietruszka to dla nich
afrodyzjaki. – Oh…! – Złapał się za nieposłuszne usta.
- Zabiję gówniarza!! – ryknął Ashlan i ruszył w kierunku
syna. Trafił jednak na żywy mur złożony z jego nieznośnych partnerów. Chłopcy
oczywiście skorzystali z okazji, by trzymając się za ręce wybiec do parku. Nie
mieli zamiaru narażać się na gniew cesarza. Mieli nadzieję, że do rana uda mu
się nieco ochłonąć. Amitai pociągnął brata w kierunku romantycznego zakątka. Na
szczęście przygotował sporo przekąsek.
***
Zamir z ulgą
skorzystał z prysznica, zaoferowanego mu przez Dave. Mężczyzna sam mający
niewielkie problemy z buntującym się żołądkiem, zachował się naprawdę w
porządku, zaoferował mu bez wahania pomoc i schronienie we własnej sypialni.
Dał nawet do przebrania swój największy dres, ponieważ w nic innego by się nie
zmieścił. Kiedy wojownik skończył ablucje, czekał na niego na łóżku z dwoma
butelkami wina w dłoniach. Wyglądały bardzo obiecująco. Poznał piekielnie mocne
,, Sponiewieraj duszę” jak je nazywali jego żołnierze.
- Myślę, że powinniśmy utopić robaka - zaproponował
uprzejmie. W ciągu tych lat zdążył polubić Zamira. Mieli wiele wspólnych
wspomnień. Ich ,,narzeczeni” dali im strasznie w kość, często nawzajem się
wspierali i zwierzali. Poza tym nic tak nie łączy ludzi jak podobne problemy.
- Chciałeś powiedzieć całą beczkę robali… - westchnął
Zamir i usiadł obok. – Na bogów… Jeszcze nigdy się tak nie wygłupiłem. Ależ one
były ohydne. – Pociągnął solidny łyk z gwinta. Brał udział w wielu potyczkach,
a wymiękł przy zwykłych ślimakach. – Ale wstyd…
- Gdybyś ty tego nie zrobił, zrobiłbym to ja. – Poklepał go po przyjacielsku po plecach
Dave. – Szczerze mówiąc niewiele brakowało. – Polubił tego wojownika. Nigdy nie
brakowało im tematów do rozmów, poza tym było też na co popatrzyć.
- Powiedz, co my właściwie tutaj robimy? Bliźniacy nie
akceptowali nas jako dzieci, teraz mają naście lat i też wcale nie jest lepiej.
Minie następne pięć lat i pewnie nic się nie zmieni. – Mężczyzna był coraz
bardziej rozżalony, a trunek zaczął lekko szumieć w głowie. W sumie jak się tak
dobrze przyjrzeć, to jego kompan wcale nie ustępował Amitaiowi urodą, na
dodatek był w stosowniejszym wieku, doświadczony, stateczny i naprawdę lubił
jego towarzystwo.
- Mam coraz częściej wrażenie, że marnujemy jedynie czas,
a te sheridańskie książątka z nas kpią. – Przysunął się bliżej i położył mu
rękę na klatce. Wyczuł jak bijące równo serce nagle przyspieszyło. – Może
powinniśmy sobie znaleźć jakieś bardziej podniecające zajęcie? – Spojrzał w
ciemniejące oczy mężczyzny.
- Hm… - Ujął go za szpiczasty podbródek i dmuchnął w
rozchylone usta. – Myślę, że nawet powinniśmy. – Opadł na poduszki pociągnął go
na siebie.
- I pokażesz mi jak się to robi w Infernacie? – Kręcąc
biodrami, usadowił się na umięśnionych udach.
- Sądzisz, że zdołasz ujeździć rasowego, infernackiego
ogiera? – zapytał podnosząc do góry jedną brew.
- Hm… Mogę spróbować…
***
Minął kolejny
rok, w Sevim coraz bardziej burzyła się krew, wyrastał na bardzo atrakcyjnego
młodego mężczyznę. Tymczasem Amitai wydawał się zupełnie niewzruszony jakby tkwił
gdzieś w zawieszeniu i te sprawy całkowicie go nie interesowały. Nie reagował
na żadne aluzje ani prowokacje ze strony brata. Zupełnie jakby ogłuchł i
oślepł. Coraz bardziej uwidaczniało się jego podobieństwo do Ashlana, którego
był pupilkiem. Swoim stoickim spokojem doprowadzał do szału żywiołowego brata,
który w końcu na własną rękę postanowił spróbować zakazanego owocu jakim był
seks. Po cichu upatrzył sobie nawet odpowiedniego kandydata. Pochodził z
Infernatu, miał na imię Telan i stanowił typ szlachetnego rycerza. Jego
rozwiane wiatrem włosy wydawały się chłopakowi nad wyraz romantyczne, trochę
przypominał mu brata, którego często podziwiał w czasie konnej jazdy. Udało mu się
też po kryjomu podłączyć do międzynarodowej sieci telesher. Siedział właśnie w
swojej sypialni na łóżku nakryty na głowę kocem i oglądał nad wyraz interesującą
lekcję ,, Rodzaje pocałunków – seria ćwiczeń praktycznych”.
- Co ty właściwie robisz? – Usłyszał za swoimi plecami
głos Amitaia.
- Aaa…! – Chwycił się za serce. – Nigdy więcej tak nie
rób. Myślałem, że to cesarz. Miał przyjść z jakąś ważną sprawą. Nie mam pojęcia
czym znowu się naraziłem jego świątobliwości.
- Czyżby? – Jasnowłosy drań ostatnio zachowywał się
wprost skandalicznie, rzucając zachęcające spojrzenia na lewo i prawo, co w
połączeniu ze słodką buzią i zgrabnym tyłkiem, stanowiło dość wybuchową mieszankę
i już doprowadziło do kilku pojedynków. - Jest na ciebie zły. Dobrze wiesz
dlaczego.
- Marudzisz. – Zbył go Sevi wpatrzony w ekran monitora z
rumieńcami na policzkach. – On mu ten jęzor wepchnął chyba do gardła.
- Jakim cudem masz telesher? Ten kanał można oglądać
dopiero po osiągnięciu pełnoletniości! – Sięgnął ręką by wyłączyć skandaliczne
sceny pocałunków między dwoma chłopakami. Jeszcze tego brakowało by młody
nauczył się z tych cholernych filmów nowych sztuczek. Na myśl o rozdawaniu
przez niego buziaków między dworzanami krew go natychmiast zalała. Zwłaszcza
ten cały Telan robił się ostatnio strasznie śmiały. Ci Infernatczycy nie mieli
wstydu. – Dawaj tego pilota mały zboczeńcu!
- Odczep się, poza tym widzę to już z dziesiąty raz i
wszystko doskonale pamiętam. – Wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu.
- Poskarżę ojcu! – Sięgnął po ostateczną broń
zdesperowany Amitai. Tym razem i tak już zły na syna Ashlan na pewno uziemiłby
go na dobre.
- Idź tatusiowy cukiereczku. – Sevi beztrosko zeskoczył
na ziemię. – Ja w tym czasie przejdę do części praktycznej. Ciekawe czy Telan
potrafi tak kręcić z językiem? Hm…? – Przekrzywił głowę w bok i podrapał się po
policzku, jakby się nad tym dylematem gorączkowo zastanawiał.
- Nie będzie kurwa żadnych ćwiczeń z tym pieprzonym
Infernatczykiem!- warknął groźnie Ami i złapał brata za podbródek. Niebieskie oczy
skrzyły się niczym diamenty pełne psotnych iskierek. Ten mały drań robił z nim
co chciał, prawie mógł dostrzec złocistą nić, owiniętą wokół jego serdecznego
palca. Ściśle oplatała jego serce. Wodził go na niej bez najmniejszego wysiłku.
- O…o… Pierwszy raz słyszę żebyś przeklinał. – Uśmiechnął
się przekornie. Uwielbiał kiedy brat stawał się taki stanowczy i tak po męsku
go dominował. – Z kimś muszę potrenować, a skoro ty nie chc…. - W tym momencie
jego usta zostały stanowczo zatkane przez gorące, twarde wargi. I było tak jak
w romantycznych filmach – nogi pod nim zmiękły, w głowie się zakręciło z
emocji, a serce tańczyło gorące rytmy. Dostrzegł, że nie tylko on poddał się
czarowi pierwszego, wspólnego pocałunku. Amitai stał z zamkniętymi oczami,
przytulał go coraz mocniej i wplótł palce w jego włosy by znalazł się jeszcze bliżej.
…………………………………………………………………………………….
KONIEC