środa, 23 marca 2016

Rozdział 25

Po finałowej walce z Odrzuconymi, wszyscy byli bardzo zmęczeni, zwłaszcza Yuriko. Mimo gorących protestów, został przez zatroskanych o jego zdrowie partnerów, zabrany do sypialni i wysłany na długą, relaksującą kąpiel w pianie przygotowaną mu osobiście przez Kayla. Mężczyzna ku swojemu wielkiemu rozczarowaniu nie zmieścił się z nim razem do wanny. Mógł więc jedynie siedzieć obok, napawać się widokami i służyć jako lokaj, niezbyt przekonany do tej roli. Zanotował sobie jednak w pamięci, żeby jak najprędzej kupić porządną, narożną, najlepiej wielkości małego basenu. Taka trzyosobowa byłaby w sam raz. Jednak po  kilku minutach wyjątkowo dokładnego mycia coraz bardziej czerwonego Yuriko namydloną gąbką, doszedł do wniosku, że ta praca posiada wiele niedocenianych uroków.
- Przestań się gapić i podaj mi szlafrok! – prychnął niecierpliwie podopieczny, od dobrej minuty machający ręką na kompletnie zbaraniałego pomocnika od siedmiu boleści, który na siłę wcisnął się za nim do łazienki pod pretekstem pomocy niepełnosprawnemu. Jakby ciąża była jakąś dziwną chorobą robiącą z człowieka, wielką niegramotną, przygłupiastą kulę nie umiejącą nawet zadbać o własne ciało. Niby mógłby wyjść sam i owinąć się ręcznikiem, miał jednak jeden mały, no może niezupełnie mały problem, a nie chciał prowokować i tak już przebywającego ,,w innym świecie” Kayla, o czym świadczyła dobrze mu znana drapieżna mina i szeroki uśmiech.
– No ruszże się wreszcie! – Pacnął go mokrym palcem w nos. Jak na swoje gabaryty potrafił być zadziwiająco zręczny i delikatny. Naprawdę dobrze się nim opiekował nie pozwalając upaść na śliskiej podłodze. Wzbudził słodkie, rozedrgane uczucie w okolicy serca.
- Wytrę ci plecy – zaproponował mężczyzna, podając wielkie, puszyste paskudztwo, w którym zupełnie zniknęły wszystkie cudowne widoki, jakimi napawał się od pół, naprawdę podniecającej godziny. Z każdą chwilą czuł się coraz mniej zmęczony. Szczęście rozpierało mu szeroką pierś. Znowu posiadał rodzinę, prawdziwą rodzinę. Będzie mógł bez końca trzymać w ramionach Yuriko, który mimo, że właśnie na niego powarkiwał i po raz enty ubił mu łapy, oczy miał pełne ciepłych, rozczulających iskierek. Wkrótce zobaczy ponownie swoich synów. Doszedł do całkiem słusznego wniosku, że może nawet mógłby poklepać po sztywnych plecach tą dworską gnidę Ashlana. Taka amnestia z okazji wielkiego zwycięstwa byłaby jak najbardziej wskazana. Zwłaszcza, że sam dół tych pleców wyglądał naprawdę dobrze w jasnych, mistrzowsko skrojonych spodniach.
- Bądź grzecznym chłopcem. Jeśli zrobisz coś więcej, to ci tutaj zemdleję – zagroził Yuriko, przybierając poważną minę. Prawdę mówiąc miał lekkie zawroty głowy, wyczerpanie mocy dawało o sobie znać. Nie chciał jednak kłopotać swoich partnerów, poza tym nie lubił kiedy się nad nim trzęśli.
- Wiem. – Kayl wziął go na ręce. Pyskaty drań jak zwykle grał bohatera, a ledwo stał na nogach. – Ohoho! – stęknął i demonstracyjnie ugiął się pod ciężarem. – Idziemy do sypialni, mój ty nie taki znowu mały, skarbie.
- Świnia! – Uszczypnął go porządnie w ramię. Doskonale zdawał sobie sprawę, że przypomina małego wieloryba po obfitej kolacji. Co innego jednak wiedzieć, a co innego usłyszeć to z czyiś ust. Zwłaszcza, że były to naprawdę seksowne usta.
                                                   ***
Tymczasem Ashlan miał inny problem. Usiłował znaleźć dla Yuriko coś do ubrania. W przypadku jego nowych gabarytów nie było to wcale łatwym zadaniem. Wybrał co prawda kilka rzeczy do spania i noszenia na co dzień, obawiał się jednak, że nie spotkają się z łaskawym przyjęciem. Niestety mieszkali ,,gdzie diabeł mówi dobranoc” i musieli pogodzić się z pewnymi niedogodnościami. Kiedy wrócą do stolicy miał zamiar zamówić dla partnera, a raczej dla obu partnerów, Kayl wyglądał jak łachudra a nie osoba stojąca u boku cesarza, nową garderobę. Grzebał w przepastnych szafach z zapałem godnym lepszej sprawy szczęśliwy, że sprawa z demonami dobrze się dla wszystkich skończyła. Wielkolud mógł go nie lubić, ale będzie musiał tolerować ze względu na synów i Yuriko. Zagryzł usta.
- Jesteśmy nareszcie. – Odwrócił się i zobaczył wielką, białą kulę z której wystawała jedynie ciemna czupryna i bose stopy męża. – Hm… - Ledwo powstrzymał się od uśmiechu. Srebrne oczy patrzyły na niego stanowczo, grożąc siedmioma plagami egipskimi w razie idiotycznego wybuchu  wesołości.
- Dostarczyłem bałwanka. E… Raczej dorodnego bałwana…- Kayl, jak to Kayl nigdy nie wiedział, kiedy ugryźć się lepiej w język. Postawił swój potrójny skarb na dywanie.
- Jestem wielki jak dom i nie mam co na siebie włożyć…- Nie trzeba było długo czekać na dziecinną reakcję Yuriko. Hormony zrobiły swoje. Oczy miał pełne łez i wpatrywał się z niedowierzaniem w stojące w kącie lustro.
- Urodziłeś się taki durny, czy ktoś walnął cię mocno w głowę? – zapytał zmieszanego wielkoluda uprzejmie Ashlan, marszcząc wypielęgnowane brwi. – Kochanie, ubierz koszulę i połóż się do łóżka. Jesteś zmęczony. Dobrze wiesz, że to tylko stan przejściowy. Jesteś domem dla naszych dzieci, to przecież bardzo piękna rola.
- To przecież jest dla bab! – Nie mógł uwierzyć, że mąż chciał, aby spał w tym koronkowym namiocie. Miał przy dekolcie wielką kokardę w różyczki. – Na mózg ci się rzuciło? I sam sobie bądź domem! – Teraz już zaczął chlipać na dobre.
- Ma się to podejście co? – Kayl wykrzywił się do cesarza, który jedynie ciężko westchnął. – A ty buzi, kubek mleka i lulu! – zakomenderował. Wziął ponownie mażącego się mężczyznę na ręce i zaniósł do łóżka. Przykrył go pod sam nos kołdrą. – A ty na co czekasz? Wskakuj z drugiej strony! – Miał ochotę na obrzucenie Ashlana jeszcze kilkoma złośliwościami, ale umilkł wpatrując się w jego zgrabną sylwetkę w samych spodniach od piżamy. Trudno raczej gniewać się na kogoś, kto wygląda jak jasnowłosy, upadły anioł. Zrzucił swoją koszulę i chwycił za spodnie razem z bokserkami.
- Ani się waż! – krzyknęli zgodnie obaj mężczyźni. Ten łajdak nic się nie zmienił. Za grosz wstydu.
- No co, jestem zmęczony i  gumka mnie gniecie… - Z niewinnym uśmieszkiem, całkowicie nagi wcisnął się pod kołdrę. Przytulił się z błogim wyrazem twarzy do ciepłego boku Yuriko. Kręcił się przez chwilę niespokojnie jakby nie mógł się przystosować do nowej sytuacji. Nagle znieruchomiał z dziwnym wyrazem twarzy. Zanim ktokolwiek zdążył się zapytać o co chodzi, podniósł do góry koronkowe cudactwo, odsłaniając pokaźny brzuch.
- Co robisz głąbie? – Chłopak gwałtownie się zaczerwienił z powodu takiego bezceremonialnego traktowania. Miał zamiar go trzepnąć, ale szybko zmienił zdanie, widząc zachwyt i niedowierzanie w ciemnych oczach.
- Yy… Ruszają się… Popatrz, to chyba rączka… - Jak zahipnotyzowany, wpatrywał się w falującą skórę, pod którą widać było małą wypukłość. – Mogę się przywitać? – Delikatnie końcami palców pogładził przesuwający się kształt. Zalała go fala czułości i ciepła.
***
   Sheridańczycy byli bardzo zaskoczeni, że z długiej wyprawy para cesarska przywiozła nie tylko cudem odzyskanego partnera, ale także następców tronu ,,w drodze”. Oczywiście pałacowe biuro natychmiast wystosowało odpowiedni dokument, tłumaczący wszystko co się wydarzyło w przystępny sposób.
   Kayl po podpisaniu odpowiednich papierów został uznany za trzeciego małżonka. Oczywiście z tej okazji odbyła się wystawna uroczystość zakończona hucznym balem, na który zaproszono wszystkie najznakomitsze rody w państwie. Pałac wypełnił się tysiącami gości.
    Obowiązki podzielili panowie sprawiedliwie, no prawie sprawiedliwie. Każdy robił to, co potrafił najlepiej, aby Sheridan nadal był wspaniałym miejscem do życia dla miliardów mieszkańców galaktyki. Ashlan zajął się polityką, Kayl obroną granic i wewnętrznym ładem, a Yuriko no cóż… Nadal był DOMEM, o co pieklił się prawie każdego dnia, aż do rozwiązania, kiedy to na świat przyszło dwóch zdrowych chłopców. Oczywiście nadano im imiona Sevi i Amitai.
   Zajęto się też ,,sprawą narzeczonych”, którzy także przybyli do stolicy. Po długich rozmowach ustalono, że mężczyźni będą czekać na swoich partnerów. Niestety nie wiadomo było jak długo to potrawa. Nikt z uczonych nie potrafił przewidzieć, czy chłopcy będą rozwijać się jak normalne dzieci, czy w przyspieszonym tempie. Zamir i Dave okazali się jednak strasznie uparci, za nic nie chcieli zrezygnować ze swoich miłości. Yuriko zastrzegł, że ostateczny wybór będzie należał do Amitaia i Seviego, którzy niekoniecznie przecież musieli podzielać uczucia nadal nimi zauroczonych mężczyzn.

Epilog

   Minęło pięć lat, dzieci rosły zupełnie zwyczajnie, każdego roku odwiedzane przez Zamira i Dave, którzy byli tym faktem ogromnie rozczarowani. Liczyli na jakiś magiczny cud, tymczasem okazało się, że upłynie wiele czasu, zanim będą mogli podjąć jakiekolwiek zaloty. Trwali jednak w swoim uporze. Trzej ojcowie obserwowali to z niejakim rozbawieniem, tym bardziej, że małe urwisy, bynajmniej nie wykazywały najmniejszej ochoty do współpracy.
   Od rana chłopcy czekali na swoich ,,narzeczonych”. Nie do końca wiedzieli co to takiego ten ,,narzeczony’’, ale skoro tatusiowie kazali być grzecznymi i porozmawiać na chwilę z tymi panami, starali się wywiązać z zadania jak najlepiej, każdy na swój sposób.  
   Mężczyźni tymczasem wpadli na niezbyt fortunny pomysł rozdzielenia braci. Uważali zgodnie, że zbytnie przywiązanie chłopców do siebie działa na ich niekorzyść. Chcieli pokazać, że mogą się bawić znacznie lepiej w ich towarzystwie. Bliźniakom na wieść o tym zrzedły miny. Liczyli na wspólne spędzanie czasu. Kiedy tylko zostali sami zaczęli kombinować.
- Jak będzie nudno mogę go ulyźć? – zapytał cieniutkim głosikiem Sevi. - Nie chcę iść z Dave do zoo. Ja chcę się bawić z tobą! – Tupną nogą.
- Nie możesz, tata Yuriko się pogniewa. Mamy być grzeczni. – Pokręcił głową Amitai. – Znowu seplenisz. – Zawsze czuł się tym starszym i był strasznie dumny, kiedy rodzice nakazywali mu opiekować się psotnym maluchem.
- Amisiu Misiu… – Złapał za rączkę braciszka z błagalnym wyrazem błękitnych oczu, któremu mało kto potrafił się oprzeć. Ciemnowłosy chłopczyk nie był tutaj wyjątkiem. – Ploszę … ploszę… Dam ci swój desel. – Kusił sprytnie, wiedząc jak lubi bananowe lody z czekoladą.
- No dobra, ale cały. – Nie był pewny, czy tata Ashlan pozwoli mu na takie łakomstwo. Zawsze mówił, że od słodyczy psują się zęby i bardzo pilnował by się nimi w namiarze nie objadali. – W parku, na samym początku jest stawek z fokami. Umiesz pływać, więc tam wskocz. Mokrego dziecka nawet Dave nie będzie ciągnął za sobą. Jakby jednak chciał, zacznij kichać.
- Jesteś moim naj… najlepsiejszym braciszkiem… - rzucił mu się entuzjastycznie na szyję Sevi. Na Misia zawsze mógł liczyć. Dla niego chłopiec był cały NAJ – ładniejszy niż tata Kayl, mądrzejszy niż tata Ashlan, a nawet bardziej przytulny od taty Yuriko.
- Jestem twoim jedynym braciszkiem – zauważył rozsądnie Ami, który za nic by się nie przyznał jak lubił te wszystkie czułości.
Podobne zachowania trwały następne dziesięć lat. Bliźniaki rosły, a głupim kawałom nie było końca. Narzeczeni niejednokrotnie doprowadzani na skraj wytrzymałości, przysięgali sobie, że ich noga już nigdy nie powstanie w Sheridanie, a cholerne bachory należy stłuc pasem. Każdego roku jednak wracali, ku rozczarowaniu Seviego i Amitaia, którzy wychodzili z siebie by ich zniechęcić do tych wizyt. Czym byli starsi tym lepiej rozumieli, że wyjście za mąż oznaczałoby rozstanie z bratem. Do tego żaden z nich nie miał zamiaru dopuścić.
***
    Yuriko i Ashlan z początku próbowali łagodzić napięcia, przedstawiać narzeczonych w jak najlepszym świetle. Pragnęli by synowie mieli zwyczajne, szczęśliwe życie. Związki między rodzeństwem były w wielu zakątkach Sheridanu niezbyt dobrze widziane. Tymczasem Dave i Zamir stanowili naprawdę świetne partie. Po którejś z takich interwencji Kayl wziął ich na poważną rozmowę.
- Co wy do cholery wyprawiacie? Po co się znowu wtrącacie? – Popatrzył groźnie na obu parterów udających, że nie wiedzą, o co ta cała awantura.
- Zaraz tam wtrącacie, chcieliśmy tylko trochę pomóc – westchnął Yuriko. Lata mijały niczym piękny sen. Jedynie synowie stanowili czasami źródło zmartwień.
- Pomyśl, te małżeństwa są wprost idealnym wyjściem z sytuacji. – Następne krzywe spojrzenie partnera spowodowało, że cesarz zaczął się jednak wahać. Okazał się o wiele podatniejszy na wpływy wielkoluda niż Yuriko. Zarówno w pracy jak i w łóżku mężczyzna potrafił go nakłonić do najdziwniejszych rzeczy. Zwłaszcza o tym ostatnim, zazwyczaj opanowany i chłodny Ashlan, nie potrafił myśleć bez rumieńca na twarzy. Nawet przez moment nie pożałował przyjęcia Kayla do związku. Często całą trójką kłócili się zawzięcie, by potem paść w swoje ramiona i dać upust namiętności. Stworzyli pełen miłości i ciepła dom, w którym troskliwie wychowywali swoich synów. Po pełnej dramatów, przygód i zawirowań młodości, nic tak dobrze nie smakowało jak święty spokój. Docenić go potrafią jednakże tylko ci, którzy spłacili już życiu swój dług.
***
   Dzień szesnastych urodzin bliźniaków obchodzono w rodzinnym gronie, tak jak sobie tego wcześniej zażyczyli. Niewielki salonik znajdował się w wysokiej wieży  stanowiącej najwyższy punkt pałacu, z której okien można było zobaczyć prawie cała stolicę Sheridanu pogrążającą się właśnie we śnie. W dole płynęła rzeka Farla, leniwie tocząc swoje wody w głębokim, skalistym kanionie. Otaczała całe miasto nie do końca zamkniętym kręgiem, tworząc liczne wodospady i stanowiąc naturalną barierę dla wrogów.
    Na stole pojawiły się przysmaki ze wszystkich stron świata. Ashlan oczywiście zadbał o oprawę małego przyjęcia. W komnacie dyskretnie porozstawiano dziesiątki świec, dających złociste, miękkie światło. Stół ustawiono na szerokim tarasie od strony rzeki i przystrojono herbacianymi różami, które tak bardzo lubił Sevi. Wszyscy się śmiali, że to na pewno z powodu wzorzystej, koronkowej koszuli, w której rodził Yuriko. Dryfujące po ciemnej wodzie żaglówki wyglądały zupełnie jak nocne motyle, unoszące się pomiędzy odbijającymi się w gładkiej toni gwiazdami - kwiatami. Nie wszystko jednak było takie idealne. Zamir i Dave w ostatniej chwili wprosili się do tego wąskiego, rodzinnego grona. Amiotai na ich widok zmarszczył brwi. Miał nadzieję, że potem pójdą z bratem na długi spacer. Chciał mu pokazać nowe, piękne miejsce jakie odkrył w pobliżu portu. Wiedział, że lubi takie romantyczne zakątki. To miał być prezent. Schował nawet w krzakach butelkę wina, trochę przekąsek i koc.
- Wszystkiego najlepszego. – Zamir nigdy nie był dobry w składaniu życzeń. Usiadł obok nadąsanego chłopaka i wręczył mu małą, ozdobna kasetkę. Miała wyjątkowo oryginalne ornamenty. Długo się wahał zanim ja wybrał. Tymczasem Amitai nawet nie raczył na nią zerknąć. Siedział sztywno wyprostowany z wyniosłą miną. Jakby tak zmienić mu kolor włosów, to z pewnością zamieniłby się w Ashlana. Z każdym rokiem był coraz piękniejszy, niestety na każdą próbę zbliżenia reagował pogardliwym skrzywieniem dumnych ust. Mężczyzna zaczynał tracić nadzieję.
- Dziękuję, niepotrzebnie się fatygowałeś. Mogłeś przysłać prezent przez posłańca – wycedził przez zaciśnięte mocno wargi. Ten durny palant zepsuł mu wieczór. Musiał być jakiś sposób, by się go pozbyć na dobre. Spojrzał na brata, który o dziwo miał na twarzy uprzejmy uśmiech i wyglądał, jakby się dobrze bawił w towarzystwie swojego ,,narzeczonego”. To było coś zupełnie nowego, bo to zazwyczaj właśnie on, najgłośniej protestował przeciwko ,,randkom ze staruchami”. Dziwne.
- Nie mogłem zlekceważyć tak ważnego dla ciebie dnia. – Zamir doskonale zrozumiał zawoalowany przekaz chłopaka, który był mistrzem zawoalowanych komunikatów. Brzmiały one mniej więcej tak - ,, po jaką cholerę przywlokłeś tutaj swój tyłek, nikt na ciebie nie czekał, nie jesteś mile widziany, spadaj i zabierz tą żałosną łapówkę”. Mężczyzna może i był prostym żołnierzem, ale nie bez powodu wybrano go na dowódcę.
- Może zaczniemy kolację? – Yuriko próbował jakoś rozładować niezręczną sytuację, zły na Ashlana, że do niej dopuścił. Dyplomacja dyplomacją, ale bez przesady. Rozumiał jego intencje, ale nie lubił kiedy praca zakłócała im życie prywatne.
- Co to takiego? – Sevi natychmiast zainteresował się małymi, srebrnymi tacami, ich tajemniczą zawartość ukrywały pokrywki. Prawdopodobnie dobry kucharz zadbał, by ciepło zbyt szybko nie wyparowało. Wszyscy wiedzieli jak uwielbiał niespodzianki.
- Pewnie twoje ulubione owoce morza. – Kayl uważał, że z pełnym żołądkiem, świat wygląda o wiele lepiej. Może po posiłku wszyscy odzyskają skwaszone humory. Ze swojej strony chętne wrzuciłby obu nachalnych, zagranicznych dupków do rzeki.
- W takim razie…-  Chłopak zdecydowanie sięgnął po naczynie. Cesarzowi nie spodobał się jego uśmiech i to niewinne wachlowanie rzęsami. Znał swoje dzieci, coś było wyraźnie na rzeczy.
- Aaa… - rozległ się zduszony okrzyk Dave, który pierwszy podniósł pokrywkę. Wpatrywał się z niedowierzaniem, w rozgrywającą się na jego oczach scenkę.
- Co do chole…? – Zamir poczerwieniał, po raz pierwszy w życiu zupełnie go zapowietrzyło. Przy stole siedzieli dwaj niewinni chłopcy, a tu takie coś? W dodatku wyglądało naprawdę obrzydliwie.
- O co tyle hałasu? – Amitai spojrzał na tackę i dostał czkawki głupawki. Sevi był najlepszy, nikt inny nie wpadłby na taki pomysł. Na elegancko ułożonych liściach sałaty, przystrojonych pomidorkami, tuż obok plasterka cytryny i gałązki pietruszki siedziało kilka sporych ślimaków. Tak naprawdę to one wcale nie siedziały, tylko wspinały się jeden na drugiego, długimi penisami usiłując trafić w ogniście różowy otwór partnera, znajdujący się tuż za skorupką. Wszędzie było gęsto od lśniącego śluzu i jakiejś białawej substancji. Posuwiste ruchy, zakończone co chwilę spazmatycznym drganiem, nie dawały zbytnio pola dla wyobraźni i kojarzyły się bardzo jednoznacznie.
- Muszę do łazien… - Zamir nie zdążył, bo pozieleniał i puścił widowiskowego pawia w kierunku stołu. Rozbryzgi dotarły do zniesmaczonego Ashlana. Dave ulitował się nad towarzyszem niedoli, wziął go pod rękę i wyprowadził z salonu. Bachory tym razem przegięły. Miał tego dosyć. Nie pozwoli więcej robić z siebie głupca. Jemu też zrobiło się niedobrze, tym bardziej, że zapach bijący od słaniającego się na nogach mężczyzny był naprawdę paskudny. Biedak pewnie znajdował się w szoku po tym, jak zwymiotował na potencjalnego teścia.
- Chodźmy do mnie, weźmiesz prysznic. Dam ci jakieś ciuchy. – Pociągnął go w dół na parter, gdzie mieściły się komnaty dla gości.
   Tymczasem w salonie zapanowała cisza. Wszyscy starali się ze wszystkich sił zachować powagę, pod potępiającym spojrzeniem Ashlana. Właśnie dwie, najlepsze partie w Galaktyce zostały wypłoszone przez danie główne. Z pewnością potrzeba będzie lat dyplomacji, by załagodzić ten nieszczęsny incydent. Jego okropna rodzina zamiast go wesprzeć, wydawała bulgoczące odgłosy nad talerzami.
- Kto.. Kto…- Ze zdenerwowania zaczął się jąkać. Jego piękne, długo pielęgnowane plany połączenia dwóch, a może nawet trzech zamożnych państw legły prawdopodobnie w gruzach.
- Nasz umiłowany władco. – Kayl z uprzejmym, zbyt uprzejmym uśmiechem ruszył mu na pomoc. - Czy chciałeś właśnie zapytać, kto podał na stół bandę pieprzących się w najlepsze ślimaków? Przyznaję, że te czerwone, szeroko otwarte szparki wyglądały strasznie perwersyjnie.
- Przecież tto tty… wybierałeś menu… - Yuriko jakoś dziwnie się krztusił jedzoną właśnie kanapką. Jemu nic nie było w stanie obrzydzić kolacji. Cały dzień spędził na negocjacjach z tępym ambasadorem Infernatu. Nie zdążył nawet zjeść porządnego śniadania, nie mówiąc już o obiedzie. – Ależ miały długie pe… - Nie potrafił się powstrzymać od gorszącej uwagi. Cesarz zatkał mu usta ręką.
- Jakbyś nie zauważył tutaj są nadal dzieci!
- Może ktoś to zrobił nieświadomie? – Próbował łagodzić sytuację Amitai. – Kto wie, co siedzi w łebku takiego oślizgłego paskudztwa! – Osobiście nie znosił mięczaków, choć musiał przyznać, że te były całkiem zabawne. Układał je na tacach przy pomocy pęsety, podczas gdy brat dekorował z fantazją tace. Za nic nie wziąłby ich do ręki.
- No właśnie. – Przytaknął mu energicznie głową milczący do tej pory Sevi. – Skąd mógł wiedzieć, że ciepło i pietruszka to dla nich afrodyzjaki. – Oh…! – Złapał się za nieposłuszne usta.
- Zabiję gówniarza!! – ryknął Ashlan i ruszył w kierunku syna. Trafił jednak na żywy mur złożony z jego nieznośnych partnerów. Chłopcy oczywiście skorzystali z okazji, by trzymając się za ręce wybiec do parku. Nie mieli zamiaru narażać się na gniew cesarza. Mieli nadzieję, że do rana uda mu się nieco ochłonąć. Amitai pociągnął brata w kierunku romantycznego zakątka. Na szczęście przygotował sporo przekąsek.
***
   Zamir z ulgą skorzystał z prysznica, zaoferowanego mu przez Dave. Mężczyzna sam mający niewielkie problemy z buntującym się żołądkiem, zachował się naprawdę w porządku, zaoferował mu bez wahania pomoc i schronienie we własnej sypialni. Dał nawet do przebrania swój największy dres, ponieważ w nic innego by się nie zmieścił. Kiedy wojownik skończył ablucje, czekał na niego na łóżku z dwoma butelkami wina w dłoniach. Wyglądały bardzo obiecująco. Poznał piekielnie mocne ,, Sponiewieraj duszę” jak je nazywali jego żołnierze.
- Myślę, że powinniśmy utopić robaka - zaproponował uprzejmie. W ciągu tych lat zdążył polubić Zamira. Mieli wiele wspólnych wspomnień. Ich ,,narzeczeni” dali im strasznie w kość, często nawzajem się wspierali i zwierzali. Poza tym nic tak nie łączy ludzi jak podobne problemy.
- Chciałeś powiedzieć całą beczkę robali… - westchnął Zamir i usiadł obok. – Na bogów… Jeszcze nigdy się tak nie wygłupiłem. Ależ one były ohydne. – Pociągnął solidny łyk z gwinta. Brał udział w wielu potyczkach, a wymiękł przy zwykłych ślimakach. – Ale wstyd…
- Gdybyś ty tego nie zrobił, zrobiłbym to ja.  – Poklepał go po przyjacielsku po plecach Dave. – Szczerze mówiąc niewiele brakowało. – Polubił tego wojownika. Nigdy nie brakowało im tematów do rozmów, poza tym było też na co popatrzyć.
- Powiedz, co my właściwie tutaj robimy? Bliźniacy nie akceptowali nas jako dzieci, teraz mają naście lat i też wcale nie jest lepiej. Minie następne pięć lat i pewnie nic się nie zmieni. – Mężczyzna był coraz bardziej rozżalony, a trunek zaczął lekko szumieć w głowie. W sumie jak się tak dobrze przyjrzeć, to jego kompan wcale nie ustępował Amitaiowi urodą, na dodatek był w stosowniejszym wieku, doświadczony, stateczny i naprawdę lubił jego towarzystwo.
- Mam coraz częściej wrażenie, że marnujemy jedynie czas, a te sheridańskie książątka z nas kpią. – Przysunął się bliżej i położył mu rękę na klatce. Wyczuł jak bijące równo serce nagle przyspieszyło. – Może powinniśmy sobie znaleźć jakieś bardziej podniecające zajęcie? – Spojrzał w ciemniejące oczy mężczyzny.
- Hm… - Ujął go za szpiczasty podbródek i dmuchnął w rozchylone usta. – Myślę, że nawet powinniśmy. – Opadł na poduszki pociągnął go na siebie.
- I pokażesz mi jak się to robi w Infernacie? – Kręcąc biodrami, usadowił się na umięśnionych udach.
- Sądzisz, że zdołasz ujeździć rasowego, infernackiego ogiera? – zapytał podnosząc do góry jedną brew.
- Hm… Mogę spróbować…
***
   Minął kolejny rok, w Sevim coraz bardziej burzyła się krew, wyrastał na bardzo atrakcyjnego młodego mężczyznę. Tymczasem Amitai wydawał się zupełnie niewzruszony jakby tkwił gdzieś w zawieszeniu i te sprawy całkowicie go nie interesowały. Nie reagował na żadne aluzje ani prowokacje ze strony brata. Zupełnie jakby ogłuchł i oślepł. Coraz bardziej uwidaczniało się jego podobieństwo do Ashlana, którego był pupilkiem. Swoim stoickim spokojem doprowadzał do szału żywiołowego brata, który w końcu na własną rękę postanowił spróbować zakazanego owocu jakim był seks. Po cichu upatrzył sobie nawet odpowiedniego kandydata. Pochodził z Infernatu, miał na imię Telan i stanowił typ szlachetnego rycerza. Jego rozwiane wiatrem włosy wydawały się chłopakowi nad wyraz romantyczne, trochę przypominał mu brata, którego często podziwiał w czasie konnej jazdy. Udało mu się też po kryjomu podłączyć do międzynarodowej sieci telesher. Siedział właśnie w swojej sypialni na łóżku nakryty na głowę kocem i oglądał nad wyraz interesującą lekcję ,, Rodzaje pocałunków – seria ćwiczeń praktycznych”.
- Co ty właściwie robisz? – Usłyszał za swoimi plecami głos Amitaia.
- Aaa…! – Chwycił się za serce. – Nigdy więcej tak nie rób. Myślałem, że to cesarz. Miał przyjść z jakąś ważną sprawą. Nie mam pojęcia czym znowu się naraziłem jego świątobliwości.
- Czyżby? – Jasnowłosy drań ostatnio zachowywał się wprost skandalicznie, rzucając zachęcające spojrzenia na lewo i prawo, co w połączeniu ze słodką buzią i zgrabnym tyłkiem, stanowiło dość wybuchową mieszankę i już doprowadziło do kilku pojedynków. - Jest na ciebie zły. Dobrze wiesz dlaczego.
- Marudzisz. – Zbył go Sevi wpatrzony w ekran monitora z rumieńcami na policzkach. – On mu ten jęzor wepchnął chyba do gardła.
- Jakim cudem masz telesher? Ten kanał można oglądać dopiero po osiągnięciu pełnoletniości! – Sięgnął ręką by wyłączyć skandaliczne sceny pocałunków między dwoma chłopakami. Jeszcze tego brakowało by młody nauczył się z tych cholernych filmów nowych sztuczek. Na myśl o rozdawaniu przez niego buziaków między dworzanami krew go natychmiast zalała. Zwłaszcza ten cały Telan robił się ostatnio strasznie śmiały. Ci Infernatczycy nie mieli wstydu. – Dawaj tego pilota mały zboczeńcu!
- Odczep się, poza tym widzę to już z dziesiąty raz i wszystko doskonale pamiętam. – Wyszczerzył zęby w szelmowskim uśmiechu.
- Poskarżę ojcu! – Sięgnął po ostateczną broń zdesperowany Amitai. Tym razem i tak już zły na syna Ashlan na pewno uziemiłby go na dobre.
- Idź tatusiowy cukiereczku. – Sevi beztrosko zeskoczył na ziemię. – Ja w tym czasie przejdę do części praktycznej. Ciekawe czy Telan potrafi tak kręcić z językiem? Hm…? – Przekrzywił głowę w bok i podrapał się po policzku, jakby się nad tym dylematem gorączkowo zastanawiał.
- Nie będzie kurwa żadnych ćwiczeń z tym pieprzonym Infernatczykiem!- warknął groźnie Ami i złapał brata za podbródek. Niebieskie oczy skrzyły się niczym diamenty pełne psotnych iskierek. Ten mały drań robił z nim co chciał, prawie mógł dostrzec złocistą nić, owiniętą wokół jego serdecznego palca. Ściśle oplatała jego serce. Wodził go na niej bez najmniejszego wysiłku.
- O…o… Pierwszy raz słyszę żebyś przeklinał. – Uśmiechnął się przekornie. Uwielbiał kiedy brat stawał się taki stanowczy i tak po męsku go dominował. – Z kimś muszę potrenować, a skoro ty nie chc…. - W tym momencie jego usta zostały stanowczo zatkane przez gorące, twarde wargi. I było tak jak w romantycznych filmach – nogi pod nim zmiękły, w głowie się zakręciło z emocji, a serce tańczyło gorące rytmy. Dostrzegł, że nie tylko on poddał się czarowi pierwszego, wspólnego pocałunku. Amitai stał z zamkniętymi oczami, przytulał go coraz mocniej i wplótł palce w jego włosy by znalazł się jeszcze bliżej.
…………………………………………………………………………………….

KONIEC

wtorek, 8 marca 2016

Rozdział 24

Sevi śnił, po raz pierwszy odkąd zawładnęli nim Odrzuceni, były to naprawdę spokojne sny. Wspomnienia z dzieciństwa, czułe ramiona Yuriko pocieszające go po kolejnym upadku z drzewa, Ashlan cierpliwie uczący go jeździć konno, robaki które wrzucił swojemu nauczycielowi do buta, po prostu pełen ciepła i miłości dom. Musiał przyznać, że mimo arystokratycznego pochodzenia traktowano go jak zwyczajne dziecko. Obaj mężczyźni  bardzo się starali stworzyć normalną rodzinę, co przy ich pozycjach nie było bynajmniej łatwym zadaniem. Obrazy się zmieniały, przed oczyma chłopaka wyświetlał się film, złożony z najcudowniejszych chwil w życiu, chwil dla których warto było nadal o siebie walczyć. Pierwsze spotkaniem z Amitaiem, ogromne wrażenie jakie na nim zrobił. Sevi wychowany na cesarskim dworze zawsze słynął z ostrego języka. Tymczasem ku rozbawieniu rodziców na widok chłopaka, który miał być jego kolejną znienawidzoną ,,niańką” nie potrafił wykrztusić ani słowa. I nie chodziło tu jedynie o niewątpliwą urodę młodego mężczyzny, coś w jego spojrzeniu, ruchach, uśmiechu urzekło go bez reszty. Skradł wtedy jego duszę. To uczucie, choć głęboko ukryte pod pokładami uraz, żalu i pretensji, zostało z nim do dzisiaj. Rozgrzewało go od środka w chwilach samotności i zwątpienia. Sevi otworzył oczy, Odrzuceni milczeli, co zdarzało się niezmiernie rzadko. Myśli stały się o wiele jaśniejsze. Jak błoga cisza. Jaka ulga, jaka ogromna ulga. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze. Przyłożył ręce do piersi, gdzie miotało się jego zmęczone, okaleczone  serce. Jak długo jeszcze wytrzyma zanim zupełnie się podda woli demonów? Na ile dni, tygodni, miesięcy starczy mu sił?
***
   Niezawodna Lirael zawiadomiła mieszkańców zamku, że o dziewiętnastej odbędzie się kolacja połączona z omówieniem wspólnie najważniejszych spraw i ustaleniem strategii na przyszłość. Konieczne było zebranie wszystkich zainteresowanych w jednym miejscu. Musieli odłożyć stare waśnie na bok, zwłaszcza Ashlan i Kayl, i zająć się pilnie wydarciem Seviego z bezwzględnych łap Odrzuconych. Mężczyźni mieli nadzieję, że dzięki Twierdzy zyskali trochę czasu na przygotowania do walnej rozprawy z intruzami. Nie docenili tutaj swoich wrogów i siły ich determinacji. Demony czuły, że zwycięstwo jest tuż tuż, bardzo blisko. Wystarczy po nie sięgnąć. Znowu będą wolne, zdobędą tak potrzebne im ciała Czarnych Gwiazd, a całych wszechświat legnie u ich stóp…
   Amitai stroił się przez dobrą godzinę, mając nadzieję, że brat również weźmie udział w posiłku. Chcąc zabić pozostały do posiłku czas, wlokący się wręcz nieprzyzwoicie, próbował przejrzeć starą księgę, którą znalazł na strychu, traktującą o egzorcyzmach i wypędzaniu złych duchów. Miał nadzieję, że może pomóc choć w niewielkim stopniu. Zawierała szereg naprawdę bezcennych rad. Nie potrafił jednak na niczym skupić uwagi, zupełnie nie zważał kręcącego się po komnacie Zamira, który obserwował go z niepokojem i zatroskaniem. Dla mężczyzny nie musiał niczego poprawiać, przyprawiał go o dreszcze już samym spojrzeniem czy rozchyleniem pełnych warg. Kiedy wstał, aby po raz trzeci zmienić koszulę oraz wbił grzebień w idealnie rozczesane włosy, chwycił go stanowczo za rękę.
- Twojego brata tam nie będzie, możesz sobie spokojnie darować upiększanie. – Prawdę mówiąc był zazdrosny, dla niego chłopak nigdy się tak nie starał. Miał wrażenie, że oddala się od niego z każdą chwilą coraz bardziej.
- Co ty tam wiesz. – Dowódca odkąd przybyli do Twierdzy strasznie działał mu na nerwy. Miał wrażenie, że śledzi każdy jego krok. Oganiał się od niego jak od uprzykrzonej muchy. Specjalnie go zagadywał i pilnował, by nie mógł spotkać się z bratem. Odciągnął go na bok, kiedy wylądowali w zamku i nie pozwolił się nawet przywitać. Zaczął niecierpliwie bębnić palcami o blat stolika. Gdzieś w głowie zrodziło się przekonanie, że miał do czynienia z podstępnym wrogiem. Skąd ten przykry szum w uszach?
- Powinniśmy już iść. Lirael mówiła, że to będzie narada, więc młody książę na pewno nie został zaproszony. – Zamir zdawał sobie sprawę, że w starciu z wyidealizowaną miłością Amitaia do brata nie ma żadnych szans. Mógłby konkurować z żywym, zdrowym mężczyzną, a tu miał do czynienia właściwie z duchem.
- Jesteś pewny? – Chłopakowi zrzedła mina. Chciał zobaczyć swojego bliźniaka choćby z daleka. Serce fikało mu koziołki za każdym razem, kiedy pomyślał o Lisku. Patrzył na zadowoloną twarz Zamira i miał ochotę w nią trzasnąć. Najlepiej z pięści. Z całą pewnością specjalnie przekręcił słowa Lirael, nawet szepty w jego głowie to potwierdzały. Nie było jednak sensu się z nim sprzeczać. Siłą na pewno by też nie nic nie zdziałał, zaalarmowałby rodziców. Tego upartego barbarzyńcę  musiał jakoś wyprowadzić w pole.
- Najzupełniej. - Dowódca nie potrafił ukryć radości z takiego obrotu sprawy. Im później chłopcy się spotkają, tym lepiej dla niego. Zawsze walczył do końca. Może jednak uda mu się przekonać do siebie Amitaia, zwłaszcza, że rodzice najwyraźniej nie sprzyjali zakazanemu uczuciu między braćmi. Przepuścił go w drzwiach. Szli korytarzem w stronę jadalni, przynajmniej taką miał nadzieję. Zamek stanowił istny labirynt, łatwo było się w nim zgubić i zapobiegliwa Lirael zaopatrzyła swoich gości w zgrabne mapki. Mężczyzna co chwilę na nią zerkał, upewniając się, że nie zabłądzili. Chciał zrobić na przyszłych teściach jak najlepsze wrażenie. Z pewnością nie byliby zachwyceni idiotą, nie umiejącym czytać prostych wskazówek. Przestał przy tym zwracać uwagę na chłopaka, który coraz bardziej się ociągał.
- Zamir, zapomniałem wziąć książkę. Idź sam, spotkamy się na miejscu. – Zrobił nagle tył zwrot i zniknął za zakrętem, zanim mężczyzna zdążył otworzyć usta. Postanowił zaryzykować. Zerknie do sypialni Seviego przez uchylone drzwi, tylko jeden jedyny raz. Lirael przecież trzymała w szachu Odrzuconych, nic nie mogło się złego stać. Tylko ten szum, ten okropny szum. Potrząsnął głową. Wiedział, gdzie mniej więcej znajdowała się komnata brata. Nie potrafił czekać już ani minuty dłużej, musiał go natychmiast zobaczyć, przekonać się, że wszystko z nim w porządku. Nikt nie będzie mu rozkazywał, a zwłaszcza ten głupi Zamir. Zaczął biec ciągnącymi się w nieskończoność korytarzami, jakby przypięto mu skrzydła. Jeszcze kilka schodów, jeszcze kawałek i znowu zobaczy swojego Liska…
***
   W wielkiej jadalni zebrali się już właściwie wszyscy mieszkańcy Twierdzy. Przy okrągłym stole, nakrytym najlepszym haftowanym obrusem, zasiadł burczący coś o starych bałwanach Yuriko, mając po prawej sztywnego, dumnie wyprostowanego Ashlana, a z lewej skwaszonego Kayla, rzucającego mu złośliwe spojrzenia.
- Od kiedy gustujesz w wieszaniu trupów w charakterze ozdób? – Cesarz powiódł wzrokiem po ścianach z wyraźnym obrzydzeniem. Na kamiennym murze wisiały dziesiątki wypchanych głów zwierząt, strasząc biesiadników szklanymi, beznamiętnymi oczami. Czy ten wielki mięśniak musiał ubrać tak obcisłe spodnie? Co za bezguście!
- To pewnie trofea myśliwskie poprzedniego właściciela. Niezłe bestie. – Kayl patrzył z podziwem na jadowe kły w rozwartych paszczach. – Nadal jadasz tylko zieleninkę? Pewnie dlatego jesteś taki blady. – Jasna, lekko zaróżowiona od ciepła emitowanego przez ogromny kominek, skóra mężczyzny lśniła w świetle świec. Cholerny dworski delikates.
- Nawet ich nie zauważyłem, mam ważniejsze rzeczy na głowie – uciszył ich zniecierpliwiony Yuriko. Tych dwóch nigdy nie przestawało się sprzeczać. Zaczynała go znowu boleć głowa. Nie zdawali sobie nawet sprawy, jak bardzo dwuznaczne było ich zachowanie. Z jednaj strony obrzucali się złośliwościami, a z drugiej nie spuszczali z siebie roziskrzonych oczu.
   Tymczasem Zamir i Dave siedzieli jacyś przygaszeni, wpatrując się w obrus, jakby widzieli tam coś naprawdę ciekawego. Obaj mieli nad czym myśleć. Sprawy powoli wymykały im się z rąk.
- To stypa czy kolacja? – zapytała w końcu zniecierpliwiona Lirael i na stole pojawiły się wykwintne potrawy, ze wszystkich zakątków cesarstwa Sheridanu. – Może kiedy zapełnicie żołądki, zaczniecie wreszcie działać. Nie mogę w nieskończoność osłaniać Seviego. Musimy opracować plan i pozbyć się intruzów.
- Myślałem o zastosowaniu magii krwi – odezwał się nieco niewyraźnie Kayl. Usta miał pełne pieczonej kaczki, którą zajadał z takim zapałem, jakby głodował co najmniej od trzech dni. Odkąd przebudził się z wieloletniego snu, wszystko niesamowicie mu smakowało.
- To dobry pomysł – przytaknął mu niespodziewanie Ashlan. – Mógłbyś łaskawie nie pluć mi na mankiety?
- Co powiecie na stworzenie sfery? – Zaproponował Yurikio, ale nie spotkał się ze zrozumieniem. Nikt najwyraźniej nie miał pojęcia o co mu chodziło. – To jakby taki wir w przestrzeni. Dziura bez dna. Co w nią wpadnie już się bez pomocy z zewnątrz nigdy nie wydostanie. Na pierwszy rzut oka wygląda jak międzywymiarowa brama. Można by ją potem dodatkowo ukryć przed wścibskimi oczami.
- Problemem może być zwabienie do niej Odrzuconych. Z własnej woli tam nie wejdą. – Pokręcił głową z powątpiewaniem Zamir. – Amitai gadał coś o egzorcyzmach. Można by nimi odwrócić uwagę demonów od prawdziwych zamiarów.
- Więc mamy już przynajmniej główne założenia – podsumował Yuriko. – Sprowadzimy do Holu na parterze Seviego, bo tam siła Lirael jest największa. Zaczniemy odprawiać egzorcyzmy. Wy zrobicie jak największy zamęt, a ja w pewnym momencie otworzę sferę. Wpadłem na mały fortel, ale o tym potem. Musicie najpierw o czymś wiedzieć. Odrzuceni na pewno was zaatakują. Ulubioną bronią demonów są zagrywki psychologiczne i mieszanie w głowach. Będą próbowały was nastraszyć, przywołać największe koszmary, obnażyć największe słabości i lęki. Postarajcie się mieć pod ręką jakieś dobre wspomnienia, coś co pozwoli wam nie utonąć w rozpaczy. Dobrze, jeśli będą związane z chłopcami.
- Brzmi bardzo groźnie. – Dave wolałby mieć do czynienia z bardziej realnym przeciwnikiem, dla niego jak dla Zamira ostry miecz w dłoniach był najlepszym przyjacielem. Z magią radził sobie raczej słabo. Sevi utkwił jednak głęboko w jego sercu. Miał zamiar zrobić wszystko co w jego mocy, by uwolnić chłopaka. Chciał znowu zobaczyć beztroski uśmiech na jego twarzy.
- A właściwie, gdzie się podział Amitai? – Ashlan zwrócił się do dowódcy. – Miałeś go pilnować. – Od kilku minut dręczył go jakiś nieokreślony niepokój. Miał wrażenie, że atmosfera w Twierdzy jakby się zagęściła.
- Wrócił po książkę, tą do egzorcyzmów. Ale rzeczywiście, coś długo mu schodzi. – Zdenerwowany mężczyzna podniósł się z krzesła. Nie zdążył jednak dojść nawet do drzwi, kiedy zamek zadrżał w posadach. Ze ścian posypał się wielowiekowy pył. Z daleka słychać było dziwny dźwięk, rozchodził się przybierającymi na sile falami po całym zamku. Zaczęło narastać jakby przeciągłe, niskie, rozedrgane buczenie,  od którego zakręciło im się w głowach.
- Wszyscy do Holu! Natychmiast! – wrzasnęła Lirael i rozpłynęła się w powietrzu. – Czas się nam właśnie skończył!
***
   Amitai, przez chwilę stał niezdecydowanie na progu sypialni brata. Jakieś resztki zdrowego rozsądku snuły się jeszcze po jego głowie. Nie wytrzymał jednak zbyt długo i po cichutku, ostrożnie wślizgnął się do środka. Chłopak właśnie siadał na łóżku i przecierał zaspane oczy. Wyglądał strasznie mizernie i krucho, jakby ktoś przeciągnął go przez siedem piekieł. Ami zagryzł usta by nie krzyknąć z rozpaczy. To on przyczynił się do tej strasznej zmiany. Wyrył szponami swojego egoizmu bruzdy cierpienia na tej zniewalającej kiedyś urokiem twarzy. Gdzie się podział ten beztroski, rozdokazywany chłopak na którego widok uśmiechała się prawie każda twarz? Teraz dopiero zdał sobie sprawę jak wielka była jego wina i jak strasznych zmian, w najważniejszej dla niego osobie, dokonało kilka wypowiedzianych bezmyślnie słów. Najpierw uległ czarowi młodziutkiego, oddanego mu pod opiekę księcia, wziął go w ramiona i kochał do utraty tchu, a potem odrzucił niczym zepsutą lalkę, zasłaniając się pokrewieństwem. Pociemniało mu w oczach, zachwiał się i musiał złapać kolumny łóżka. Stanął jak skamieniały, a słowa przeprosin, błagania o wybaczenie, które tak długo wcześniej ćwiczył, uwięzły mu w gardle. Ból, straszny ból który zobaczył na uwielbianej twarzy, uderzył w niego niczym taran. Miał chronić, opiekować się swoim Liskiem, tymczasem popchnął go wprost w ramiona demonów. Łzy popłynęły same, zupełnie bezwiednie, nie potrafił nawet drgnąć. Usta zamykały i otwierały się bezdźwięcznie. Uznał, że cokolwiek powie i tak nie wymaże tym swoich win. Osunął się na kolana. Widział, jak gniew i szaleństwo powoli wykrzywia delikatne rysy brata. Niebieskie oczy zalśniły, zaczęły zmieniać się w dwa śmiercionośne wiry.
- Przyszedłeś się naigrawać z mojego nieszczęścia? – zasyczał niczym piekielny wąż. – Ulżyłeś sobie, zabawiłeś się z głupim dzieciakiem i przerzuciłeś się na zagraniczne mięso? Ważniejsze były dobre stosunki z ojcem, w perspektywie sheridański tron, niż jakiś durny, zakochany bachor?! Pewnie śmiałeś się potem w głos, że tak łatwo mnie omamiłeś! – Zbliżał się do brata z wyciągniętymi rękoma, jakby miał zamiar go udusić, zmiażdżyć kruchą krtań, aby już nigdy nie mógł rzucać miłosnych zaklęć. Palce zamieniły się w szpony o ostrych jak noże paznokciach.
- Zabij, zniszcz, pozbądź się sprzedawczyka! Oddał cię za sen o koronie! – szeptali mu do ucha Odrzuceni, zadowoleni, że w końcu mają w swoich dłoniach duszę Seviego. Jeszcze chwila, maleńka chwila i całkowicie się im podda. Amitai był w tym zawsze największą przeszkodą. Źródłem siły z którego młody książę nieustanie czerpał. Mimo, iż uważał mężczyznę za zdrajcę, nigdy całkowicie nie pozbył się uczuć, które do niego żywił. Niczym pociągnięty przez niewidzialne sprężyny jednym skokiem znalazł się przed bratem.
- Masz pojęcie co ja wycierpiałem? Śmierć to zbyt mała cena za coś takiego! – place zaczęły zaciskać się na szyi. Szpony przebiły bez trudu gładką skórę, stróżki krwi zaczęły spływać wzdłuż torsu, plamiąc białą koszulę. – Straciłem wszystko na czym mi zależało, pozostała tylko zemsta! Jestem pusty, pusty w środku, zrobiłeś ze mnie potwora! – Drobne dłonie drżały. Czuły szalejący pod opuszkami puls. Tak łatwo mógłby odebrać mu parszywe życie.
- Na co czekasz?! Bez niego będzie ci lepiej! Zaopiekujemy się tobą! Nigdy cię nie opuścimy jak ten tutaj! Zawarliśmy pakt! – Głosy demonów nabrały mocy. Obiecywały, kusiły, podjudzały do mordu. Powietrze drgało, buczało, falowało jakby gdzieś za horyzontem tylko czekał przyczajony potężny huragan, by rozpętać prawdziwe piekło. Odrzuceni nie widzieli już powodu kryć swoich intencji przed Amitaiem, on także usłyszał te nawoływania. Musiał się otrząsnąć, musiał… Dla Liska…
- Ja… Ja… Kocham cię… Wiem jak to brzmi… - zaczął z trudem szeptać. Nie mógł pozwolić, by Odrzuceni skazali Seviego na tak straszny los. Zabraliby mu duszę, zapełniając swoim plugawym jestestwem pustą skorupę, jaka by po niej pozostała. W krótkim przebłysku świadomości zrozumiał, że został tutaj zwabiony w pułapkę. – Wtedy tak jak ty byłem w szoku. W głowie miałem kompletny chaos. Kochałem się z własnym bratem, snułem z nim plany na przyszłość, zbrukałem swoją rodzinę chuciami. W miejscu, gdzie się wychowałem, to był straszny grzech, okropne przestępstwo. – Podniósł głowę i spojrzał w ukochane oczy. Miał wrażenie, że coś w nich drgnęło. Postanowił rozdmuchać tą maleńką iskierkę.
- Kłamie, chce cię znowu oszukać! – Wyli Odrzuceni.
- Zostawiłeś mnie! Nie dopuściłeś do słowa! – Krew płynęła coraz szybciej. Ostatnio polubił jej słodki, metaliczny zapach. Wystarczy jeden celny cios i zakończy nędzny żywot tego śmiecia. Ale, ale dlaczego się nie bronił? Dlaczego ronił jedynie łzy? Posiadał moc, czuł jak wibruje w jego wnętrzu potężna, czekająca na wezwanie swojego pana.
- Lisku, nie dałeś mi szansy, nie dałeś szansy nikomu! Wiesz jak zrozpaczeni byli rodzice? W chwili słabości, cierpienia, oddałeś się we władnie demonom. Skwapliwie skorzystały z okazji. – Nie przestawał walczyć o każdy haust powietrza. Klatka piersiowa unosiła się z wielkim wysiłkiem. – Zrób ze mną co chcesz, ale nie pozwól im się opętać. Proszę… Walcz…- Ucisk na szyi zelżał. Mógł swobodniej oddychać.
- Ami, ja przecież… Ja tylko… - Podłoga zaczęła drżeć jakby nastąpiło trzęsienie ziemi. Nienawistne wycie postawiło im na głowach wszystkie włosy. Rozległ się świst, wszystko zawirowało przed oczami szarpiących się  chłopców. Lirael przybyła w samą porę. Mimo sprzeciwu skamlających i jazgoczących demonów, opierających się z całej siły, udało jej się przetransportować ich do Holu, gdzie znajdowało się jądro Twierdzy Szkarłatnego Mroku. Uderzyli gwałtownie o marmurową, zimną posadzkę. To trochę ich otrzeźwiło.
***
   Kiedy zdyszani mężczyźni wbiegli do Holu, zastali przerażający widok. Na białej mozaice, stanowiącej największą ozdobę pomieszczenia, pokrytej srebrzystymi runami ochronnymi, klęczeli szarpiący się chłopcy, nakryci przez Lirael świetlistą kopułą. Wokół nich drobiny kurzu, jakby miotane niewidzialnymi rękami rozwścieczonych duchów, uformowały wir na kształt trąby powietrznej. W powietrzu coś gwizdało i zawodziło. Twierdzą co chwilę targały silne wstrząsy. Wszystko trzeszczało, na murach pojawiły się niewielkie rysy. Obaj bracia zakrwawieni, potargani, z błyskami szaleństwa w oczach, toczyli ze sobą i Odrzuconymi milczącą walkę. Sevi raz atakował, a raz wahał się co zrobić, najwyraźniej zmagał się w swojej głowie z demonami, które za nic nie chciały odpuścić. Amitai starał się trzymać z dala od siebie jego dłonie, które na przemian go raniły i dusiły, to znów gładziły i przyciągały. Miał nadzieję, że rodzice wpadną na jakiś zbawienny pomysł, inaczej ich obu czekała zagłada.
   Mężczyźni otoczyli chłopców zwartym kręgiem. Zatrzymali się jakieś dwa metry od nich, spoglądając po sobie niepewnie, bali się pogorszyć nad wyraz niebezpieczną sytuację. Każdy niewłaściwy ruch czy słowo mogło doprowadzić do katastrofy. Pierwszy odzyskał zdolność myślenia Yuriko. Zacisnął zęby. Prędzej rozwali ten cholerny zamek na drobne kawałeczki, niż pozwoli skrzywdzić swoich synów.
- Na co czekacie? Znacie inkantacje! – zaczął śpiewnym, z początku drżącym, potem coraz pewniejszym głosem intonować wersy egzorcyzmów. Pozostali natychmiast się do niego przyłączyli, zaklęcia były tak silne, że Odrzuceni zaczęli jeszcze mocniej się miotać i wyć, a bliźniacy krzyczeć z bólu. Amitai przycisnął do siebie brata, objął go mocno ramionami, jakby w ten sposób chciał go ochronić przed całym światem.
- Puszczaj, niech mnie zabiorą, wy uciekajcie – wyszeptał Sevi. On go jednak kochał, kochał i gotów był oddać za niego życie. Zalała go fala szczęścia, o jakim nie śmiał nawet marzyć. Sam i tak był skazany na straty, niech chociaż ocaleją jego bliscy. W chwili rozżalenia i smutku zdecydował o swoim losie. Zawarł pakt z potworami i teraz ponosił tego konsekwencje.
- Nie ma mowy, jak odejdziemy, to tylko razem. – Amitai był nieprzejednany. Tulił go do siebie ze wszystkich sił, walczył zaciekle rzucając do ataku wszystkie duchowe moce jakie posiadał. Potoczył dookoła wzrokiem, każdy z obecnych zmagał się z wewnętrznymi demonami na swój sposób. Wykrzywione z wysiłku twarze, zaciśnięte pięści, napięte do granic mięśnie wymownie o tym świadczyły.
Yuriko zdawał sobie sprawę, że nie mogą bez końca przeciwstawiać się Odrzuconym, którzy przez tysiąclecia zgromadzili ogromne zasoby energii. Nie posiadali ciał, które im jako żywym istotom narzucały pewne ograniczenia. Widział jak wszyscy powoli słabną. Postanowił skorzystać z nieco ryzykownego wybiegu, który zaczął rozważać podczas kolacji. Zatoczył się i złapał za głowę, wyrwał garść włosów jakby targany najwyższą desperacją.
- Moje dzieci, moi biedni chłopcy! – zamiast kontynuować egzorcyzmy, zaczął nagle panikować. Skulił się, niczym zapędzone w zaułek bez wyjścia dzikie zwierzę, ogarnięte bezbrzeżnym przerażeniem, jakby zdał sobie właśnie sprawę, że tego starcia nie mogą wygrać. – Musimy się ewakuować. Otworzę dla nas bramę. – Podniósł powoli ręce, ostatkiem woli narysował w powietrzu łuk. Znikąd pojawiły się otwarte wrota lśniące metalowymi okuciami, za  którymi wirowała jedynie ciemność bez końca i początku. Mężczyzna rzucił się w kierunku synów i przedarł przez świetlistą kopułę, którą otaczała ich do tej pory Lirael. Złapał ich mocno za ramiona i pociągnął w prosto w bramę. Ashlan z Kaylem struchleli, nie mając pojęcia co właśnie wyprawia ich partner. Ufali mu jednak bezgranicznie. Ani na chwilę nie zaprzestali zaklęć i inkantacji. Ze zdenerwowania popełnili jednak kilka, prawdopodobnie mało znaczących w takiej sytuacji, pomyłek. Kto by się w takiej chwili zastanawiał nad końcówkami cholernie trudnego staroelfickiego dialektu.
- Nie ma mowy! Nieeee…!!- wrzask Odrzuconych stał się ogłuszający. Nie pozwolą im znowu uciec, nie tym razem, kiedy obaj chłopcy byli dosłownie w zasięgu ich szponów. Rzucili się w pogoń za swoimi ofiarami, mieli zamiar ścigać je przez cały wszechświat. Rozjuszeni, warcząc wściekle i złorzecząc Yuriko z impetem wskoczyli w ciemność.
    Niespodziewanie otoczyła ich cisza. Żadnego ruchu, ani odrobiny światła, brak oznak jakiegokolwiek życia. Zupełna pustka. Nicość. Ledwo słyszeli już nawet własne głosy. Miotali się bezsilnie po sferze, która ich uwięziła w swoim wnętrzu. Dopiero po wielu godzinach szalonego zawodzenia zrozumieli, że dali się oszukać. To co wzięli za bramę do innych światów i drogę ucieczki ostatnich Czarnych Gwiazd było przemyślną pułapką, która zatrzasnęła się za nimi na wieki. Nie docenili cesarskiego małżonka. Mieli teraz do dyspozycji całe eony czasu, aż energia którą tak pieczołowicie gromadzili ulegnie rozproszeniu i sami zamienią się w nic nie znaczący pył.
***
   Yuriko nie miał czasu dobrze przemyśleć swojej strategii, ale wiedział doskonale, że sfera przepuści istoty materialne, zatrzymując w sobie bezcielesne istoty. Przeleciał przez bramę ze świstem, mocno trzymając w ramionach synów.
- Udało się udało. – Zaśpiewało jego serce. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nienawistne głosy w głowie ucichły jak ręką odjął. Zwyciężyli! Byli wolni! Nareszcie!
    Niespodziewanie targnął nim niesamowity ból, straszny, rozdzierający, natychmiast zawęził pole świadomości. Ciało zaczęło się skręcać, targane straszliwymi spazmami. Krzyczał, nie mając pojęcia, co się właściwie dzieje. Osunął się w ciemność. Gdzieś z daleka słyszał nawoływania Ashlana.
   Kiedy się ocknął leżał na zimnej posadzce Holu. Jego ramiona były puste. Rozejrzał się spanikowany dookoła. Obaj chłopcy zniknęli. Usiłował się podnieść, ale ciało nie chciało go słuchać. Zatoczył się do tyły pod niespodziewanym ciężarem. Na szczęście czujny Kayl nie pozwolił mu ponownie upaść.
- Co się stało? Gdzie dzieci? – Wszyscy jakoś dziwnie mu się przyglądali. Stał przestraszony, obolały, chwiejący się niepewnie na nogach, a oni ruszali jedynie ustami, wydając z siebie tylko dziwne pochrząkiwania. Poczuł jak niesamowicie ciasne spodnie zjeżdżają mu z tyłka. Metalowy guzik odpadł i z brzękiem potoczył się po podłodze. Podniósł rękę, by poprawić spadające mu na twarz włosy. Elegancka, jedwabna koszula w jaką wystroił się na kolację, zaczęła niespodziewanie trzeszczeć w szwach i rozjechała się na dwie strony, ukazując mocno wydany brzuch. Zazgrzytał zębami. Nie… To nie mogła być prawda! Zaczął się ostrożnie obmacywać.
- Spokojnie kochanie, pozwól sobie wytłumaczyć… - zaczął ostrożnie Ashlan, wyraźnie unikając jego wzroku.
- No właśnie, może najpierw sobie usiądź… - Kayl usiłował podprowadzić go do stojącego w kącie krzesła.
- O czym wy do jasnej cholery myśleliście, miotając te idiotyczne klątwy na prawo i lewo?! – ryknął na nich z całych sił. Nie miał pojęcia, że jeszcze miał ich aż tyle.
- Kazałeś nam myśleć o chłopcach…
- I szczęśliwych chwilach…
- Wyobraziłem sobie, że uczę pływać takie dwa małe brzdące… - Kayl ze swoją zawalista sylwetką wyglądał dość zabawnie, przestępując z nogi na nogę, niczym jakiś pierwszoroczny student przed groźnym profesorem.
- A ja jak słodko wyglądaliby razem jako niemowlęta ubrani w jednakowe kaftaniki. Matka do dzisiaj trzyma w szufladzie pierwszą szyta na miarę koszule Seviego…
- Pieprzeni tatusiowie! Co mnie podkusiło, kazać wam egzorcyzmować te demony? Nie umiecie wydukać kilku prostych zdań w staroelfickim? Przez was zaczynamy od początku!  – warknął Yuriko, wachlując się dłonią. Miał ochotę ich zabić, najlepiej obu za jednym zamachem. – Będziecie mieli okazję zrealizować wszystkie wasze mrzonki! A pamiętasz jak twój ukochany dziedzic  zwymiotował na żonę ambasadora Infernatu podczas audiencji? Biedna kobieta popuściła w majtki z wrażenia. Już nigdy potem nie odważyła pokazać się na dworze.  – Przywołał jedno z obrzydliwszych wspomnień z dzieciństwa syna. – A teraz będziemy mieli ich dwóch.
- O boże… - jęknął cesarz.

- Ja bym powiedział o bogowie, bo chyba będziemy potrzebować więcej pomocy i jeden bóg może sobie nie dać rady. – Kayl poczuł nagłą solidarność z pobladłym mężczyzną.

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 23

    Amitai mimo, że przebywał na strychu, czyli w najbardziej oddalonej części zamku, także usłyszał dzikie wrzaski z parteru. Zaniepokojony wbiegł na schody prowadzące do holu, za nim podążył nieodłączny Zamir, odbezpieczając ukradkiem ukrytą w rękawie broń. Obaj spodziewaliby się prędzej napadu gwiezdnych piratów, ataku Odrzuconych, niż tego co zobaczyli. Pokonywali właśnie ostatnie schody, kiedy w ich kierunku podryfował zawieszony w powietrzu Sevi. Płynął jakiś metr nad ziemią, niczym podtrzymywany niewidzialną ręką ducha. Wyglądał jakby spał. Na jego widok Amitai prawie zapomniał z wrażenia oddychać. Dopiero potężny cios w plecy zawsze czujnego dowódcy spowodował, że ze świstem wciągnął powietrze. Chłopak prawie wcale nie zwrócił uwagi na kotłujących się w dole mężczyzn. Tego na którym siedział Yuriko z pewnością skądś znał, nie mógł sobie jednak przypomnieć skąd. W tej chwili dla niego najważniejszy był Lisek. Jego mały, zawsze taki radosny i pełen życia Lisek, o którym nie udało mu się zapomnieć nawet na chwilę, nareszcie wrócił do domu. Parszywym demonom nie udało się go całkowicie odizolować od rodziny. Szczupła twarz o delikatnych kościach policzkowych nosiła ślady przeżytych katuszy. Pasmo włosów biegnące od czoła było teraz najwyraźniej siwe, zamiast blond jak to pamiętał. Na wysokim czole zarysowała się pionowa bruzda. Jak bardzo musiał cierpieć zdany na łaskę Odrzuconych z dala od najbliższych mu osób.
- Mój ty biedaku… – wyszeptał i omal nie spadł ze schodów, robiąc nieostrożny krok do przodu. Na szczęście został powstrzymany przez silne ramię, które owinęło się wokół jego talii niczym ratunkowa lina.
- Opamiętaj się! Nie widzisz wokół niego pola siłowego? – Zamir stanowczo przycisnął do siebie szarpiącego się chłopaka, który był tak zaszokowany widokiem brata, że nie bardzo zdawał sobie sprawę z tego co robił.
- Musze z nim porozmawiać… Wyjaśnić… - Amitai nie miał zamiaru dać za wygraną. Tyle czasu czekał na podobna okazję. Pokaże Liskowi, jak bardzo go kocha, wytłumaczy nieporozumienia, znowu będą razem na dobre i złe.
- Nie bądź idiotą, Sevi jest teraz zbyt niebezpieczny. Twierdza cię do niego nie dopuści. Wykaż choć odrobinę rozsądku! – Musiał wytężyć wszystkie, niemałe przecież siły, bu powstrzymać uparciucha, który niespodziewanie pochylił się do przodu. Poczuł ostre zęby na swoim przedramieniu. – Ty żmiju jeden, nie gryź!
- Odwal się! – warknął Amitai, ale już o wiele spokojniej. Zrozumiał, że mężczyzna miał rację. Należało skonsultować się z rodziną, pochopnym postępowaniem mógł jedynie zaszkodzić bratu. Jego egoistyczne pragnienia musiały zaczekać. Poznał już nieco możliwości Odrzuconych, nie warto było ryzykować.
- Odprowadzę cię do sypialni. – Zacisnął szorstką od używania broni dłoń na sztywnym z emocji ramieniu. Chętnie by go pocieszył, nie miał jednak pojęcia jak się do tego zabrać, jako prosty żołnierz nie bardzo umiał zachować sytuacjach wymagających delikatności. Doskonale wiedział, że za zbytnie spoufalanie się mógł jedynie zarobić w gębę. Jego narzeczony nie był bynajmniej żadnym chucherkiem.
- Trzeba najpierw sprawdzić …- Chłopak spojrzał w dół, ale na parterze nie było już nikogo, wszyscy zniknęli jak zaczarowani.
- Oni już sobie sami poradzą. Ty mi lepiej powiedz, kim był ten wielki facet na którym siedział książę.
- Właściwie, to sam nie bardzo wiem. Ale jak się tak zastanowić, bardzo przypomina zmarłego towarzysza cesarskiej pary – Kayla. Może to jakiś krewny?
- Kayl? – Zamir był autentycznie zaciekawiony. Poza tym chciał odwrócić uwagę zdenerwowanego chłopaka od brata.
- To był najstarszy syn cesarza Infernatu, który przybył do Sheridanu z jakąś misją. Tam poznał Yuriko i Ashlana, stali się nierozłączni. Tacy przyjaciele na śmierć i życie, jeśli u was istnieje podobne pojęcie. Ponoć byli też kochankami. – Cierpliwe wyjaśniał wszystko Amitai, starając się skupić na tu i teraz. Jeszcze jeden rozhisteryzowany syn nie był nikomu potrzebny. – Znam jedynie opowieści, widziałem też kilka portretów całej trójki. Raz nawet byłem w krypcie, gdzie spoczywał w szklanej trumnie, razem z bratem.
- Dawno nie żyje? – Trzymając rękę na ramieniu pokierował nim wprost do jego pokoju. Dobrze byłoby gdyby się uspokoił zanim zobaczy się z rodzicami.
- Został pchnięty zatrutym sztyletem przed moim narodzeniem. Uratował życie Yuriko. Nie wydano go rodzinie, choć bardzo o to zabiegała. Zbudowano dla niego specjalny grobowiec w pałacowym parku. Ashlan i Yuriko nie potrafili rozstać się z nim nawet po śmierci.
- Piękna historia. – Usiedli na dywanie w sypialni Amitaia przed płonącym kominkiem. Zbliżała się pora kolacji.
***
   Dwa korytarze i jedną parę schodów dalej, w jednej z najbardziej okazałych komnat w Twierdzy, na wielkim łożu z baldachimem trójka mężczyzn siedziała, spoglądając sobie niepewnie. Żaden z nich nie odważył się przerwać ciszy. Słychać było jedynie przyspieszone z emocji oddechy i trzaskające w kamiennym kominku polana drewna. Zarówno Ashlan jak i Yuriko nie mogli oderwać oczu od ukochanej, tak długo opłakiwanej twarzy. Książę robił to otwarcie, jego oczy przepełniała miłość do tak cudownie odzyskanego kochanka. Czule dotknął jego dłoni, ich palce natychmiast splotły się w uścisku. Na szerokich ustach natychmiast zagościł uśmiech. Tymczasem cesarz siedział sztywno, z dumnie uniesioną głową. Jego serce szarpało się gwałtownie w piersiach, ale nie uczynił żadnego gestu by pokazać, że był równie szczęśliwy co jego towarzysz. Patrzył spod długich rzęs, starając się nie dopuścić, aby zdradziły go piekące łzy, które same cisnęły się do oczu. Nie zasłużył na serdeczne powitanie. Kayl na pewno doskonale pamiętał wszystkie jego grzeszki. To jak nimi wzgardził, opuścił w trudnej chwili, przyczynił się do cierpienia i próby samobójczej Yuriko, którego nazwał potworem i nie potrafił od razu zaakceptować jego odmienności. Nie sądził, by mu kiedykolwiek wybaczył. Zagryzł zbyt mocno usta, aż popłynęła krew. W odpowiedzi mąż jego również ujął pieszczotliwie za rękę. Zapomniał, że przed nim niczego nie potrafił ukryć.
- To radosny dzień, a wy macie takie smętne miny. – Yuriko doskonale czuł narastające napięcie między towarzyszami – wrogie milczenie Kayla oraz chłód Ashlana nie były mu przecież obce. Powietrze stało się ciężkie od niewypowiedzianych słów. Najwyraźniej hamowali się ze względu na niego. Na początek liczą się nawet najmniejsze zwycięstwa. Kochał obydwu i z żadnego nie miał zamiaru zrezygnować. Westchnął. – Sevi wrócił, możemy w końcu pozbyć się Odrzuconych i uwolnić naszego syna . Nasza trójka znowu jest razem. Co z wami?! Minęło tyle lat, a wy nadal macie zamiar drzeć koty? Nie możecie wreszcie zapomnieć i podać sobie rąk?
- To nie takie proste. – Kayl włożył za ucho zbłąkane pasmo czarnych włosów mężczyzny. Ashlan poruszył się niespokojnie i zmielił w ustach przekleństwo. Nigdy nie umiał zbytnio panować nad zazdrością, a ten przerośnięty drań doskonale o tym wiedział.  Przez długi czas Yuriko należał tylko do niego. – Dla was minęło już ponad dwadzieścia lat, dla mnie to było niczym długi sen po męczącym dniu. Ostatnie co pamiętam, to sztylet w rękach szalonego starucha, ojca tego tutaj. – Posłał cesarzowi krzywe spojrzenie
- Loren dawno nie żyje. – Miał ochotę palnąć obydwu w durne łby. Byli najbardziej dumnymi i upartymi osobami jakie znał. O sobie jakoś zapomniał. – Natomiast Ten Tutaj, jak go nazwałeś, przez te wszystkie lata był wspaniałym, oddanym mężem i ojcem. Ludzie z wiekiem dojrzewają, mam nadzieję, że potrafisz to zrozumieć. – Nachylił się i pocałował delikatnie zaciśnięte w wąską kreskę usta. Ci dwaj z pewnością doprowadzą go szybko do szaleństwa. Dlaczego u licha nie poprzestał na jednym facecie?
- Próbujesz mnie zmiękczyć? – Kayl chętnie kontynuowałby to co zaczęli, ale mężczyzna już się odsunął i patrzył na niego wyczekująco. Prychnął, ale posłusznie odwrócił głowę. Zmierzył sztywnego rywala niechętnym wzrokiem. – Wygląda tak samo - koszula bez jednego zagięcia, nieskazitelnie białe portki, wypiłowane na wysoki połysk pazury, modnie ulizane platynowe kłaki i nadęta mina. No chyba , że mówisz o tych zmarszczkach w kącikach oczu?
- Chcesz mnie zdenerwować? – Odezwał się wyniośle Ashlan. – Za to w przeciwieństwie do ciebie mam kilka zwojów więcej. – Potrząsnął głową, jasne włosy wymknęły się spod zapinki i rozsypały po ramionach.
- Ilość niekoniecznie przekłada się na jakość. – Posłał mu słodziuteńki uśmieszek Kayl i przeciągnął potężne ciało. Może cesarz był niezmiernie opanowanym człowiekiem, ale on doskonale wiedział jak wyprowadzić go z równowagi. Poza tym nie powinien wyglądać aż tak dobrze, to nienormalne. Oczy same uciekały coraz niżej, czyli tam gdzie absolutnie nie powinny. Ten staruch miał dwie dziesiątki lat więcej od niego, stanowczo powinien być brzydszy!
- Czy ja właśnie oglądam zawody pod tytułem – ,,Kto potrafi być złośliwszy”? A może jeszcze jestem w szkole? – Yuriko miał ich szczerze dość. Chyba był jednak zbyt naiwny w swoich oczekiwaniach. Liczył na wielkie pojednanie w stylu – zostawiamy przeszłość za sobą, razem na wieczność, miłość do utraty tchu. Spotkał go srogi zawód. Dojrzali mężczyźni, też coś – parsknął w duchu. Miał u swojego boku dwa cholerne koguty, które stroszyły pióra i kłapały dziobami. Chcieli ze sobą walczyć? Śmiechu warte! – Monologował w myślach. Nawet nie zdawali sobie sprawy, że bezwiednie się do siebie wdzięczyli, pokazując swoje największe atuty.
- Wybacz kochanie, ciężko się rozmawia z kimś na tym poziomie. Biedakowi wszystko poszło w mięśnie, na nic innego już nie starczyło, więc chyba rzeczywiście nie powinienem od niego zbyt wiele wymagać. – Oświadczył z pozornie  ugodową miną Ashlan, jednocześnie wtulając się w bok męża, co nie było dobrym pomysłem, zważywszy na jego zły humor.
- Dawno nie mieliśmy cichych dni co? – Uszczypnął w ramię nieznośnego mężczyznę, który nie wykazał ani odrobiny zrozumienia dla jego pokojowych negocjacji. W pewnym sensie go rozumiał, ale tylko w pewnym. Najwyraźniej nadal kochał Kayla i pragnął pojednania. Cierpiał dotkliwie z powodu odrzucenia, ale nie potrafił przełamać dumy i poprosić ponownie o wybaczenie. Odpowiadał atakiem na atak, zamiast zdobyć się na szczerość.
- Czyżbyś właśnie zamknął sobie drogę do raju? – Kayl przysunął się z drugiej strony do Yuriko. Również został uszczypnięty i z sykiem odskoczył. – Za co? Sam powiedziałeś, że zarobił minusa!
- Chyba powinienem wam coś uświadomić – Yuriko wzniósł oczy do góry, modląc się o świętą cierpliwość. Będzie jej prawdopodobnie potrzebował naprawdę dużo. – Jestem okropnie zachłannym facetem, chcę was obydwu, zarówno w łóżku jak i w życiu. Ta sprawa nie podlega żadnym negocjacjom. Wszystko albo nic. Więc macie się dogadać, nie obchodzi mnie jak to zrobicie. – Wstał z łóżka. – Idę pod prysznic, spotkamy się na kolacji. – Poszedł do łazienki, nie oglądając się za siebie. Wiedział, że mężczyźni tak łatwo nie dojdą do porozumienia, zadali sobie zbyt wiele ran. Sam nie miał z tym żadnego problemu, taki miał charakter. Dla niego szczęście partnera, miłość, lojalność, wspólnie przeżyte chwile były najważniejsze. Ashlan swoim zachowaniem po ślubie z nadwyżką zrekompensował mu wszystkie przykrości jakich od niego wcześniej doznał. Rozebrał się i puścił wodę, szklana kabina natychmiast zaparowała. Mimo szumu, ani na chwilę nie przestał nasłuchiwać. Obawiał się, czy bez niego jako negocjatora, dojdzie w końcu rękoczynów. Całe szczęście, że Lirael zajęła się Sevim oraz pozostałymi domownikami. W pokoju było jednak cicho, wręcz podejrzanie cicho.
***
Mężczyźni siedzieli bez ruchu, dopóki nie usłyszeli szumu wody. Dopiero wtedy odważyli się na siebie spojrzeć. Ciemne oczy patrzyły z niechęcią w błękitne, które nie zdradzały o dziwo żadnych wrogich zamiarów. Kayl był zaskoczony rozwagą i spokojem Ashlana. Spodziewał się chłodnej uszczypliwości, zagrań w rodzaju – on należy do mnie, a ty tu jesteś zbędnym dodatkiem. Doskonale radziliśmy sobie bez ciebie, więc zniknij z naszego obrazka.
- Nie chcę się kłócić, to nie ma sensu. Musimy wypracować jakiś rozejm. – Zaczął wypranym z emocji głosem cesarz. On się rzeczywiście zmienił, zmienił bardziej niż Kayl skłonny był przyznać. Miał przed sobą mężczyznę, nie łatwego do zmanipulowania młodzika.
- Jak ty sobie to wyobrażasz? Nie dotknę cię nawet przez rękawiczkę! – wyrwało mu się z głębi serca. Jakiś błysk prawdziwych uczuć przemknął przez bladą twarz, ale zgasł zbyt szybko, by mężczyzna mógł zdecydować czym był naprawdę.
- Wiem, naprawdę wiem. Nie oczekiwałem niczego innego. – Blask w niebieskich oczach całkiem przygasł. Doskonale wiedział jak będzie, więc dlaczego tak bolało?
- Możemy chyba przynajmniej poudawać zaprzyjaźnionych? – zaproponował niepewnie. – Największy problem będzie w sypialni. Jeśli jednak skupimy się na Yuriko, powinniśmy dać radę. – Pomysł sam w sobie nie wydawał mu się taki najgorszy, właściwe to był z niego całkiem zadowolony. Spojrzał na Ashlana, który przez chwilę siedział w milczeniu ze spuszczoną głową. Cała duma i wyniosłość gdzieś zniknęły, pozostawiając jedynie smutnego, załamanego mężczyznę, któremu właśnie odebrano wszystko co cenił w swoim życiu najbardziej.
- Nie potrafię tego zrobić. Przykro mi Kayl – wyszeptał. Dla byłego partnera był tak wstrętny, że nie potrafił go nawet dotknąć. Chciał zamienić ich związek w farsę, teatrzyk zimnych cieni. Nie widział dla nich ratunku, stracił jakąkolwiek nadzieję. Zsunął się z łóżka i szybkim krokiem ruszył do drzwi. Jeszcze moment i zupełnie by się rozkleił.




niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 22

Kayl postanowił wykorzystać okazję i przejąć dowodzenie zanim zrobią to Odrzuceni. Młodzi mężczyźni, przestraszeni zniknięciem eskorty siedzieli na szerokim głazie i pogryzali bez przekonania suszone racje żywnościowe, jakie zabrali ze sobą. Dave trzymał się przy tym za nos, z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Zasłaniał sobą towarzysza przed podmuchami wiatru, który znowu się pojawił nie wiadomo skąd. W tak głębokim, skalnym wąwozie niewątpliwie był wybrykiem natury.  Tymczasem Sevi zmarkotniał, najwyraźniej stracił sporą część pewności siebie. Ponownie przeglądał mapy, zastanawiając się czy nie zawrócić. Na to mężczyzna nie mógł pozwolić.
- No kończcie te pogaduszki i idziemy dalej – zakomenderował, otrzepując skórzane bryczesy z pyłu. - Nie możemy tutaj zostać, licho wie, co jeszcze wypełznie na powierzchnię.
- Powinieneś nas ostrzec! – Chłopak popatrzył na niego z niechęcią. W jego głowie Odrzuceni syczeli niespokojnie, też się wahali co robić dalej. Z jednej strony bali się pułapki, z drugiej nie chcieli rezygnować, gdy zwycięstwo było tak blisko. Młody książę z ich poparciem powinien sobie poradzić z przejęciem Twierdzy. Żaden z nich za życia nie miał okazji przebywać w zamku. Sądzili, że mają do czynienia ze starożytną budowlą stojącą na ogromnym źródle mocy, opieczętowaną zaklęciami Czarnych Gwiazd.
- Nie bądź niemądry, byłem tutaj tylko raz. Nie błąkałem się na zewnątrz, bo jak już chyba zauważyliście, to niezbyt przyjazna planeta. Prawie same skały i piasek. To co najlepsze kryje się w głębi oceanu, a ja jak widać nie mam skrzeli. Jedynie Yuriko zna tutaj każdy kamień. – Musiał wzbudzić zaufanie w synu, inaczej ta wyprawa zakończy się przed czasem. Co prawda mógłby szybko unieszkodliwić obu towarzyszy, ale nie chciał podnosić na nich ręki. Dopiero co się poznali, a dzieciaki najwyraźniej przechodziły ostatnio naprawdę ciężkie chwile. Na wychowywanie przyjdzie czas później.
- To chyba już niedaleko, gdzieś za tym wzgórzem powinno być urwisko z mostem. – Dave też przestudiował wszystkie materiały na temat Twierdzy jakie mu wpadły w ręce i czarno widział powodzenie misji swojego narzeczonego. On nie miałby nic przeciwko wpadnięciu w ręce cesarza lub jego małżonka. Niewolnicza obroża nie była tym, o czym marzył przez całe życie. Choć kilka zalet niewątpliwie posiadała. Zaczerwienił się na samą myśl, do czego często wykorzystywał ją Sevi.
- Główne wejście jest dobrze strzeżone, przecież o tym wiecie. Zejdźmy do jaskini tak jak planowaliśmy. – Kayl zaczął iść przed siebie, po czym zniknął chłopakom z oczu skręcając w lewo i przeciskając się przez oznaczoną symbolem drogi szczelinę.
- Nie zostanę tutaj sam, mowy nie ma! – Dave poszedł w jego ślady. Czuł się nieco głupio, że właśnie w oczach swojego mężczyzny wychodzi na tchórza, ale czasami cel uświęca środki. – Ten smród i włochate robale są ponad moje siły.
- Ciszej! Tam coś może być! Poza tym skąd ten szum? – Sevi wszedł w mrok jako ostatni. Natychmiast wyciągnął z plecaka świecące grzyby, dawały dziwne, niebieskawe światło. Ciasna, wąska ścieżka była dobrze oznaczona lśniącymi runami. Gęste pajęczyny przyczepione do wilgotnej, śliskiej skały świadczyły o tym, że dawno nikogo tutaj nie było. Po przejściu kilku kroków droga rozszerzyła się nagle i przeszła w ogromną jaskinię, której sufit niknął w ciemnościach. Potrząsnął trzymanymi w ręce grzybami, zaświeciły o wiele intensywniej. Nagle wszystko pojaśniało i zaczęło migotać. Na ścianach pieczary rosły kępki nieznanych mu roślinek, przypominających giętkie, szklane pręciki z czuprynkami cieniutkich włosów na końcach. To one falując jakby targał nimi wiatr i jarzyły się delikatnym różem. Prawdopodobnie wydzielały też ciepło, bo temperatura nagle się podniosła. Pod nogami szeleścił drobny, biały piasek. Pośrodku, wprost z wysokiej na kilka metrów, gładkiej niczym szkło skały przypominającej kształtem ogromną bramę, wypływał niewielki wodospad i wpadał do wodnego oczka u swoich stóp. Obwiedzione niewielkim, kamiennym murkiem pokrytym gęsto runami, nie wyglądało na naturalny twór przyrody. Sevi zaciekawiony podszedł bliżej i ostrożnie dotknął tafli. Woda była przyjemnie ciepła, lekko słonawa i czysta niczym kryształ.
- Nie powinieneś próbować! – Skarcił go natychmiast Kayl. Czy ten Ashlan niczego chłopca nie nauczył? Trzymał pewnie małego zamkniętego w pałacu, niczym cenny skarb i zrobił z niego kompletnego ignoranta. - Zachowujesz się jak pięciolatek na swojej pierwszej wyprawie.
- Cesarz nigdy mi nie pozwalał wychodzić poza mury zamku – nadął się Sevi. –  Zamiast mnie pouczać, pomóż odczytać runy. Mieliśmy wejść przejściem od zachodu. To z pewnością inna grota, niż ta którą mam na mapie.
- Burdelowy, że tak powiem, wystrój. Odpowiednie oświetlenie, miękkie podłoże, jest nawet jacuzzi. – Wtrącił swoje trzy grosze Dave, który odzyskał humor jak tylko przestało śmierdzieć. Szybko się jednak zamknął, bo przyszły teść o mało nie zabił go wzrokiem.
- Nie przejmuj się ojcze. – To ostatnie słowo brzmiało całkiem przyjemnie. Wypowiedział je pierwszy raz i dostrzegł czułość w oczach mężczyzny, której tak bardzo mu brakowało. – To idiota myślący dolną połową.
- Lepiej niech uważa, kiedyś uczyłem się kastrować wierzchowce. – Warknął nieprzyjaźnie do speszonego Dave, który przezornie stanął w odpowiedniej odległości. - Nic straconego - podjął temat -  sami wiecie, że jest kilka ścieżek do Twierdzy. Tutaj mamy… Hm… Kuźnię Gwiazd…, a tam Bramę Wzburzonej Krwi.
- Dziwne nazwy…
- Ja bym powiedział, że odpowiednie. – Dave nigdy nie umiał się zamknąć we właściwej chwili. - Pewnie ruchali się tutaj aż szły iskry, a krew zamieniała we wrzącą lawę. Wykuli niejedną, małą Gwiazdkę… - Nie mógł wydusić już nic więcej, bo wielka łapa zakryła mu usta.
- Niech mnie licho, jeśli kiedykolwiek wyciągniesz tutaj swój młot! – wyszeptał mu do ucha Kayl. – No dalej, otwieraj! – zwrócił się do syna, który wodził wzrokiem od jednego do drugiego, zupełnie jak na meczu.
- Nie uszkodź go! Tylko ja mam prawo się nad nim znęcać! – Pogroził ojcu. – Myślisz, że wystarczy kilka kropel? – Naciął delikatnie palce srebrnym nożykiem. Włożył powoli rękę do wody, która natychmiast zmieniła kolor na szkarłatny. Wodospad gdzieś zniknął i teraz doskonale było widać, że obrysy skały, rzeczywiście tworzą kształt łuku tryumfalnego. Gładka powierzchnia zafalowała, po czym zamieniała się w coś, co najbardziej przypominało płynny metal. Z wodnego oczka wyłoniła się granitowa, szeroka kładka, prowadząca wprost do bramy.
- Chodu, nie wiadomo jak szybko zamyka się przejście. – Poczuł, że wroga, obca siła zaczyna na niego napierać, szturmuje bramy umysłu. Odrzuceni prawdopodobnie zwietrzyli podstęp, nie było czasu do stracenia. Wepchnął na most  Seviego, potem Dave, sam zamykał pochód. Na szczęście mieli do przejścia tylko kilka kroków. Syn w ostatniej chwili zaczął się cofać. Zdesperowany mężczyzna popchnął z całej siły obu towarzyszy i dosłownie przelecieli przez portal na złamanie karku. Ogarnęło go obrzydliwe uczucie spadania w przestrzeń bez końca, którego od dziecka nie znosił i dlatego unikał czasoprzestrzennych drzwi niczym zarazy. Usłyszał jeszcze przeraźliwy skowyt w swoich uszach.
- Ja pier…! – zaklął szpetnie, lądując kolanami na twardej posadzce w holu Twierdzy Szkarłatnego Mroku. A tyle razy mówił Yuriko, że powinni tu położyć dywan.
- Nieeee….! – wrzask Seviego z pewnością postawił na nogi całą okolicę. Odrzuconych ogarnęło szaleństwo. Niekontrolowane wybuchy magii niszczyły delikatne, żywe tkanki, które nie nadążały się odbudowywać. Przepełnione strachem demony miotały się na wszystkie strony, robiąc krzywdę swojemu żywicielowi. Chłopak miał wrażenie, że jego głowa właśnie eksplodowała. Ból był wszechogarniający. Dosłownie sparaliżował jego ciało. Bał się nawet oddychać.
Umieram? Niech się to wreszcie skończy! –  Tak przecież byłoby dla wszystkich lepiej. Będą bez niego o wiele szczęśliwsi. Rodzina znowu się odbuduje, Amitai z pewnością zostanie lepszym następcą tronu od niego. Gorzkie myśli przelatywały przez drżący mózg świetlistymi, czerwonymi smugami. Każda przypominała pchnięcie nożem i pozostawiała po sobie głęboka wyrwę. Łzy popłynęły po jego twarzy.
- To ja, drogie dziecko, Lirael. Jesteś w domu! – Nieznany mu łagodny, kobiecy głos szeptał uspokajające słowa i koił cierpienie. Nagle wszystko ucichło, odeszło w ciemność. Poczuł, jakby ktoś zanurzył go w ciepłym, bezpiecznym kokonie. – Śpij skarbie, śpij. Jestem z tobą.
- Seviii…! – Dave upadł na brzuch, aż mu pociemniało w oczach. Słyszał przeraźliwy krzyk narzeczonego od którego zjeżyły mu się włosy na przedramionach. Otworzył oczy. Znajdowali się w ogromnym, zamkowym holu. Przed nimi wznosiły się wiodące na piętro, ozdobne schody. Wszyscy trzej wylądowali gwałtownie, rzuceni brutalnie na marmurową posadzkę, pokrytą barwną mozaiką.
– Pieprzona brama! - Podczołgał się do cierpiącego chłopaka. Nie miał pojęcia jak mu pomóc, zaczął w duszy panikować. Położył delikatnie jego głowę na swoich kolanach. Gdzie się podziała cesarska para? Nagle dookoła nich pojawiła się przejrzysta bariera z zawieszonych w powietrzu run. – Wytrzymaj, wytrzymaj jeszcze chwilę!  – Rozejrzał się rozpaczliwie. Ku jego przerażeniu Sevi zmiękł w jego ramionach i zamknął oczy.
- Cii… Nic mu nie grozi. Musiałam odciąć od niego Odrzuconych, inaczej by go zabili w swojej bezmyślności. Czekaliśmy na was. Witam w Twierdzy panie Dave. Jestem Lirael. – Głos dobiegał znikąd i zewsząd.
***
Tymczasem na schodach pojawili się zwabieni łomotem i krzykami mieszkańcy Twierdzy. Nie spodziewali się nikogo tak szybko. Skoro jednak Lirael, której bezgranicznie ufali, nie podniosła alarmu, to z pewnością nie był to wrogi najazd. Pierwszy na dół zbiegł Yuriko i przestraszony bladością swojego syna, którego rozpoznał z daleka, rzucił się w jego kierunku. Uklęknął obok.
- Proszę się nie martwić książę, wszystko z nim w porządku. Lirael, kimkolwiek jest, uśpiła go, by nie cierpiał. – Dave z ulgą przyjął przybycie kogoś znajomego. Lubił tego drobnego, miłego mężczyznę, który z całej rodziny okazał mu najwięcej życzliwości.
- Ależ mnie wystraszyliście. – Pogładził z czułością jasne włosy młodego buntownika. Leżał teraz biedaczek bez ruchu, taki kruchy i bezbronny. Serce ścisnęło mu się boleśnie, kiedy spostrzegł jak bardzo schudł i zmizerniał. Co był z niego za ojciec, skoro nie potrafił ochronić własnego dziecka? – Liraeal, zabierz go do sypialni! – rzucił w przestrzeń. Chłopak podryfował w powietrzu, niczym unoszony przez niewidzialnego anioła. – Idź za nim, twój pokój jest naprzeciwko. Wypocznij, potem porozmawiamy. Jeśli czegoś potrzebujesz wystarczy poprosić. I Dave… – posłał mu ciepłe spojrzenie – dziękuję ci.
- Nic takiego nie zrobiłem. Łamaga ze mnie i tyle.
- Nie opuściłeś go, nigdy tego nie zapomnę. Na pewno nie było ci łatwo. – Zerknął wymownie na obrożę pobrzękującą na jego szyi. – Przepraszam za wszystko co zrobił. Nie był sobą.
- Mimo nieograniczonej władzy i zmąconego umysłu Sevi jednak nad sobą panował. Odrzuceni nie zawładnęli nim całkowicie. – Wstał z posadzki. Ta wiadomość wydała mu się bardzo ważna.  – Poza tym zdobyłem kilka całkiem interesujących doświadczeń…- Tu na szczęście w porę się pohamował. Książę może i miał łagodny charakter, ale bywał też popędliwy, zwłaszcza kiedy chodziło o jego rodzinę. Może lepiej było nie wprowadzać go w szczegóły. – I… Przyprowadziliśmy gościa. Właściwie mogę śmiało stwierdzić, że przywlekliśmy go z zaświatów.– Wskazał na gramolącego się, przy akompaniamencie siarczystych przekleństw, Kayla.
- Jak się nazy… - Głos utknął Yuriko w gardle. Nawet nie patrząc w tamtą stronę poczuł falę znajomej mocy. Mocy, której już nigdy nie spodziewał się poczuć. Bał się odwrócić bardziej głowę. Nie zniesie kolejnego zawodu. Widział za to Ashlana, który stał niczym skamieniały na ostatnim stopniu. Jego niebieskie oczy zrobiły się całkiem okrągłe, a twarz zbielała jak półcienna chusta.
- Czego się gapisz blondi? – Mężczyzna pojękując w końcu się wyprostował. – Założę się, że to ty pożałowałeś na zacny kobierzec! – Ależ ten zimny drań był piękny. Upłynęło tyle lat, a on nadal mógł śmiało konkurować z każdym mężczyzną w cesarstwie Sheridanu. Nie mógł oderwać od niego wzroku. Platynowe włosy miał jak zwykle idealnie zaczesane i spięte po mistrzowsku srebrną zapinką w luźny węzeł. Błękitne oczy przypominały najszlachetniejsze klejnoty. Szkoda tylko, że zamiast serca posiadał kawałek lodu.
- Ka… Kaa… - Ashlan chwilę wcześniej zdrowo sobie chlapnął stuletniego koniaczku i teraz był przekonany, że zobaczył ducha. Zjawa czy nie prezentowała się całkiem nieźle, potężne mięśnie wprost rozrywały koszulę i kaftan. Mogłaby jednak wyrażać się nieco kulturalniej. Śnił o Kaylu od wielu dni i pewnie dlatego jego właśnie zobaczył. Przeklęte halucynacje. Wiele by dał za to, by te szerokie ramiona znowu się wokół niego zamknęły, żeby znowu mu zaufał i wybaczył.
- Aaaa…! – Wysoki, nasilający się z każdą sekundą krzyk Yuriko dosłownie wszystkich ogłuszył. Zdawało się, że nigdy już nie przestanie. Mury Twierdzy zaczęły lekko drżeć. Szok jaki przeżył na widok zmarłego dawno kochanka, pozbawił go na moment panowania nad własnym ciałem i mocą. Demon, idiotyczny kawał, a może oszalał? Musiał to dokładnie sprawdzić, po prostu musiał. Umilkł tylko po to, by bez namysłu, z rozpędu skoczyć na wojownika, ponownie powalając go na posadzkę.  Kayl nie był przygotowany na tak gwałtowną reakcję. Poleciał do tyłu niczym kłoda drzewa. Tymczasem napastnik usadowił się na jego udach i zaczął ostrożnie dotykać najpierw policzków, nosa, ust, a potem całej reszty.
- Spokojnie głuptasie. – Pozawalał się najpierw szturchać, potem trącać samymi czubkami palców i w końcu głaskać czule drżącymi dłońmi.
- Kayl, mój Kayl…- Po twarzy Yuriko płynęły łzy radości. Szlochał i śmiał się jednocześnie. On także nic się nie zmienił. Tak samo słodki, niewinny i szalony. Dusza z jego duszy, serce z jego serca.
- Ty żyjesz? Naprawdę żyjesz?! To mi się nie śni? – Obcałowywał ukochaną twarz z ogromnym entuzjazmem.  Jednym szarpnięciem rozerwał koszulę, by delikatnie położyć dłoń na owłosionej, twardej piersi. – Ciepła… - wyszeptał zachwycony. - Jak to możliwe?