Amitai był w rozterce; nie miał pojęcia, w jaki sposób wymknąć się
po cichu ze statku tak, aby przez dłuższy czas nikt tego nie zauważył i nie
ruszył za nim w pościg. Obawiał się zwłaszcza reakcji swojego dowódcy, który
ostatnio śledził każdy jego krok, coraz bardziej otwarcie okazując mu swoje
zainteresowanie. Tymczasem chłopakowi nie w głowie były romanse, prawie każdej
nocy śnił mu się Yuriko, namawiający go do powrotu. Oczami wyobraźni widział
unoszący się ponad bezkresnym oceanem potężny zamek. Znał nawet jego nazwę - Twierdza Szkarłatnego Mroku. Zaraz potem
ta wizja zamieniała się w koszmar, w którym walczył z Odrzuconymi, mającymi
postać ponurych, mrocznych cieni, o Seviego. Z oczu jego Liska płynęły krwawe
łzy. Trzymał kurczowo za rękę jakiegoś nieznanego mu mężczyznę, zasłaniającego
go własnym ciałem przed atakami demonów. Budził się każdego ranka w skłębionej
pościeli, mokry od potu i drżący na całym ciele. Narastał w nim niepokój,
najpierw niewielki, dryfujący gdzieś na obrzeżach świadomości, przypominający
lekki wiaterek, mierzwiący od czasu do czasu włosy na głowie; szybko jednak
przybrał siłę huraganu, przetaczającego się raz po raz przez ciało Amitaia.
Pierwszy zmianę w jego zachowaniu zauważył Liam, jako że spędzali razem sporo
czasu. Tego wieczoru na stołówce nie było zbyt wielu osób. Następnego dnia
mieli wylądować na małej planecie, słynącej z międzygalaktycznego handlu.
Wszyscy przygotowywali się do zakupów, kontaktowali się z rodzinami i robili
listy sprawunków.
- Wyglądasz
ostatnio jak pokutująca dusza - zwrócił się z troską w głosie do przyjaciela,
od kwadransa grzebiącego w talerzu łyżką z nieobecną miną. - Masz jakieś
problemy? Zamir zbyt obcesowo się do ciebie przystawia?
- Nie... -
Poprawił się na krześle i uśmiechnął uspokajająco. Nie chciał wciągać mężczyzny
w swoje prywatne kłopoty i narażać na niebezpieczeństwo. Nie miał pojęcia, do
czego zdolni mogli być Odrzuceni.
- Możesz mi
powiedzieć wszytko, wiesz o tym. - Liam dobrze znał jego skryty charakter i
wrodzoną dumę, które sprawiały, że gdyby nawet bardzo potrzebował pomocy, na
pewno by o nią nie poprosił.
- Muszę
poradzić sobie sam. Takie tam rodzinne waśnie. - W oczach Amitaia błysnął upór.
Zaczął powoli jeść, dając tym samym do zrozumienia, że nic poważnego się nie
dzieje. Niestety, ten właśnie moment wybrały sobie demony, by zjednać sobie
chłopaka. Prawdopodobnie poczuły się zagrożone przez bystrego wojownika,
mającego na ich potencjalnego nosiciela spory wpływ. Ich zimne, syczące głosy
spowodowały, że zerwał się z krzesła, rozglądając się dookoła błędnym wzrokiem.
- Co się z tobą
dzieje? Dziwaczysz niczym szaleniec! - Tym razem Liam nie miał zamiaru
odpuścić. Zdawał sobie sprawę, że przyjaciel nie był przeciętną osobą. Wiele
razy widział manifestacje jego mocy, przekraczające możliwości nawet bardzo
dobrze wyszkolonego, chananejsksiego wojownika. Wiedział, że ten czegoś się
obawiał i rzadko korzystał ze swoich umiejętności. To, co u innych stanowiłoby
powód do dumy i sławy, Ami traktował jak przekleństwo. Mężczyzna tego nie
rozumiał, ale ufał chłopakowi, który na pewno miał jakieś powody, by tak się
zachowywać.
- Muszę stąd
wyjść - wyszeptał błagalnie. Nie chciał, żeby jakieś plotki dotarły do Zamira.
- Dobrze, ale
pod warunkiem, że wszystko mi opowiesz.
- Tyle, ile
mogę... - Wziął mężczyznę pod ramię i nachylił się do jego ucha. Z daleka
wyglądali, jakby szeptali sobie jakieś ciekawe sekrety. Na szczęście dowódcy
nie było w pobliżu. W kajucie Amitai nalał sobie i towarzyszowi wina, i
opowiedział o swojej miłości do Seviego, który niespodziewanie okazał się jego
bratem bliźniakiem, o reakcji rodziców na te szokujące wieści i samobójczej
próbie brata. Dopiero co odzyskana rodzina rozpadła się w mgnieniu oka, a on
salwował się ucieczką. Tęsknił jednak niezmiernie, zwłaszcza za swoim Liskiem,
a niespokojne sumienie nie dawało spać po nocach.
- Do tego
jeszcze doszły niepokojące wieści z Sheridanu o zniknięciu pary cesarskiej.
Powinienem tam z nimi być, czuję się jak tchórz, który uciekł z pola bitwy.
Wtedy myślałem, że tak będzie dla wszystkich lepiej. Przedtem, kiedy mnie nie
było, wszyscy jakoś się dogadywali. - Podniósł na mężczyznę zmartwione oczy.
Nie zrobił jednak żadnej wzmianki o Odrzuconych, zupełnie pominął ich udział w
całej awanturze, nie chcąc rozdrażniać demonów.
- Nie
przesadzaj, jesteście z bratem jeszcze bardzo młodzi, a sprawa dość trudna i
delikatna. Choć wśród arystokracji takie związki bywają tolerowane, żeby na
przykład nie dzielić władzy. Taką można podać oficjalną wersję dla poddanych.
- A wiesz, że
to całkiem niezły pomysł. - W chłopaku zapaliła się iskierka nadziei.
- Za to twoi
rodzice nie bardzo stanęli na wysokości zadania, zwłaszcza cesarz.
- Był
zaskoczony, poza tym to on głównie dbał zawsze o wizerunek rodziny. Dla niego
pewnie skończył się świat. – Chłopak, mimo dającego się słyszeć w głosie
rozżalenia, bronił ojca.
- Tym bardziej
nie powinien stracić głowy, ma wieloletnią wprawę w tuszowaniu takich afer.
Musisz wracać do Sheridanu. Najpierw trzeba znaleźć na mapach położenie tej
twierdzy. Słyszałem o niej wiele, ale wszystko to były raczej legendy niż
konkrety. Masz pojęcie, jak wścieknie się Zamir, kiedy mu powiesz, że
odchodzisz?
- Dlatego nic
mu nie zdradzisz, niech jak najdłużej pozostaje w nieświadomości. - Zrobił
szczenięce oczy i miękko cmoknął Liama w policzek.
- Rób tak
dalej, a to nie nasz narwany dowódca będzie twoim największym problemem - zamruczał
mężczyzna, który chętnie zatrzymałby chłopka w swoich ramionach. Wiedział
jednak doskonale, że nie odwzajemnia jego uczuć. Chwilę potem w najlepszej
komitywie przeglądali gwiezdne mapy. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie.
Nie docenili Zamira i jego spostrzegawczości. Nie na darmo mężczyzna był
uznawany za jednego z najlepszych oficerów w armii Chananu.
***
Yuriko siedział na stole w bibliotece niczym mały budda. Wokół niego wirował
kurz z setek starych ksiąg, które jedne po drugiej przywoływał ruchem dłoni z
wysokich na kilka metrów regałów, a potem rzucał na podłogę po uważnym
przeglądnięciu. Kiedy Ashlan wszedł do ogromnego pomieszczenia, zapewne
największego w całej twierdzy, jego mąż nie różnił się wyglądem od stojących
pod ścianą wielowiekowych rzeźb. Niespodziewanie podniósł na niego srebrne
oczy, które teraz przypominały dwa wulkany w fazie wybuchu. Zaświeciły
niesamowitym, wewnętrznym blaskiem, a moc chłopaka stała się wręcz namacalna.
- Złap mnie! -
krzyknął i skoczył w jego ramiona, nic sobie nie robiąc ze skrzywionej miny i
wyniosłego kichnięcia.
- Kto by tam
chciał takiego brudasa. - Rozmazał mu na policzku ciemne smugi. - Z czego się
tak cieszysz? - Starał się utrzymać, klejącego się do niego chichoczącego
szkodnika, na odpowiednią odległość. Z jednej strony miał ochotę ucałować
rozchylone usta, z drugiej pedantyczna natura przyglądała im z odrazą.
- Znalazłem....
Znalazłem sposób na pozbycie się Odrzuconych, a Amitai się uspokoił i jest
gotowy do powrotu. Trudno o lepsze wieści, prawda? - Z premedytacją włożył
zakurzone ręce pod koszulę cofającego się męża. Zarysował na jego brzuchu
czarne kółko i strzałkę w dół.
- Co ty
wyprawiasz? Idź się umyć, kocmołuchu, a ja poczytam. - Oparł się plecami o
zimną ścianę. Nie miał już dokąd uciec przed molestującymi go zwinnymi łapkami.
- To pismo
obrazkowe dla niekumatych pedantów. - Takie same symbole nakreślił wokół sutków,
przy okazji delikatnie je drapiąc.
- Więc ten
znaczek mówi... - Ashlan nie spuszczał oczu z zarumienionej twarzy męża. Minęło
już tyle lat, a on nadal był dość nieśmiały w wyrażaniu swoich pragnień.
Patrzenie na jego emocje nigdy mu się nie znudziło.
- Och... Jesteś
nieznośny... - prychnął nachmurzony Yuriko.
- Nie wiem, czy
moim słabowitym umysłem zdołam to właściwie pojąć... - Zmierzył smukłą sylwetkę
płomiennym wzrokiem. - Mam cię zanieść do wanny i dokładnie umyć ze szczególnym
uwzględnieniem sutków, brzucha i tego, co właśnie zaczyna podnosić głowę? -
Spojrzał bezczelnie na coraz większą wypukłość między jego udami. - Powiedz, przeleć mnie, kochanie... - Uwielbiał
się z nim drażnić.
- Sam sobie
dogodzę! - Zadarł nos Yuriko i spojrzał na niego zuchwale. - Bez łaski Waszej
Odpucowanej Wysokości! - Odwrócił się i zrobił zaledwie dwa kroki, kiedy został
porwany na ręce.
- Za grosz
cierpliwości. Chyba jesteś w strasznej potrzebie. Nie martw się, kochanie, mój Pogromca ci dogodzi. Będziesz jęczał i
błagał o je...- Nie dokończył, bo różowe usta zamknęły skutecznie jego własne.
Przyśpieszył, aby jak najszybciej znaleźć się w łazience. Na szczęście nie była
zbyt daleko. Wszedł ze swoim wiercącym się ciężarem prosto pod prysznic, po
drodze uruchamiając jacuzzi. Wargi Yuriko ani na moment się od niego nie
oderwały; wzdychał przy tym rozkosznie, coraz śmielej pojedynkując się z jego
językiem. Rozebranie ich obu w takich warunkach było doprawdy cyrkowym
wyczynem, zwłaszcza że ruchliwy tyłeczek raz po raz naciskał na jego nabrzmiałe
krocze.
Jakieś pół godziny i trzy orgazmy później leżeli spleceni w ciepłej, pachnącej
wodzie, a wokół unosiły się bąbelki, osiadając na ich włosach i zmęczonych,
nadal lekko drżących ciałach. Ashlan leniwie opierał się plecami o oparcie
marmurowej wanny, wielkością przypominającej raczej mały basen. Yuriko siedział
między jego udami zupełnie wyczerpany. Zmaltretowany tyłek piekł go odrobinę,
bo sprowokowany drań zachował się jak prawdziwy dzikus, omal nie przebijając go
na wylot swoim Pogromcą, jak
zarozumiale określał swojego penisa uczynny małżonek.
- Powinien
nazywać się Barbarzyńca...
- Czyżbyś się
na niego skarżył? - Mężczyzna podniósł jedną, jasną brew do góry.
- Brak ci
finezji. - Pomasował zgniecione pośladki, naznaczone śladami pożądliwych
palców.
- W takim razie
to nie ty wrzeszczałeś na całe gardło... Tak.... Taaaaak... Pieprz mnie
mocniej...! Mam nawet na to dowód, w lewym rogu kabiny pękły od tego krzyku aż
dwie płytki.
- Pewnie już
były uszkodzone... - burknął szkarłatny na twarzy chłopak. Naprawdę zachowywał
się aż tak głośno i wyzywająco? Zanurzył się po nos w gęstej pianie.
- Moje ty
naiwne Słoneczko. Żartowałem. - Cmoknął czule nadąsane usta. Takie chwile,
pełne beztroskiej miłości były ostatnio nadzwyczaj rzadkie. Zajęci licznymi
problemami, nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Strach, rozpacz i niepewność,
jakie ostatnio odczuwali, nie sprzyjały romantycznemu nastrojowi. Obaj martwili
się o swoich synów, nie bardzo wiedząc, jak rozwiązać powstały konflikt.
Miłość, a zwłaszcza seks między rodzonymi braćmi, wydawał im się jakieś
niewłaściwy, głównie wychowanemu dość tradycyjnie Ashlanowi. Często o tym
dyskutowali podczas pobytu w twierdzy, ale nie podjęli żadnych wiążących
decyzji. Pozbycie się Odrzuconych uznali za priorytet, na inne sprawy był
jeszcze czas, tak przynamniej im się wydawało. Po cichu mieli nadzieję, że
rozdzieleni przez tak długi czas chłopcy ochłoną i podejdą do tematu dużo
rozsądniej.
***
Sevi powoli, dzień po dniu coraz bardziej świadomy samego siebie, doskonale
zdawał sobie sprawę, że intruzi mieli nad nim ogromną władzę. Nieraz z trudem
odróżniał własne myśli i decyzje od tych podsuwanych mu przez Odrzuconych.
Utrzymanie się na powierzchni kosztowało go sporo sił witalnych. Prawie cały
czas czuł się zmęczony i ospały. Demony pożerały jego duszę kawałek po kawałku.
Nie miał pojęcia, jak długo będzie mógł jeszcze się im opierać. Czasami
wstępowała w niego dziwna energia. Nie mógł wtedy usiedzieć na miejscu, a
wspomnienia doznanych krzywd wracały kolejno z ogromną siłą. Wymyślał dziesiątki
sposobów, na jakie ukarze rodziców i Amitaia. W takim nastroju lubił znęcać się
nad Davem. W szczególności, że ten odmówił mu pomocy w sprawie odtrutki dla
Kayla, tłumacząc się zawile jakimiś tradycjami i zakazami. Ostatnio wymyślił
sobie nową rozrywkę, która dostarczała mu jakiejś chorej radości.
Pewnego wieczoru, po kolejnej sprzeczce z upartym niewolnikiem, rozsiadł się w
fotelu z grubym dildo w rękach. Mężczyzna nie miał pojęcia, co go czeka.
Obserwował z pewną obawą nowe urządzenie, wyposażone w możliwość drgania, ruchu
oraz zmiany swojej objętości.
- Spuść spodnie
na uda i padnij na kolana! - rzucił zimnym głosem rozkaz, a Dave nie ośmielił
się zaprotestować, wielokrotnie boleśnie nauczony posłuszeństwa dzięki
znajdującej się na jego szyi obroży. - Stań na czworakach jak posłuszny pies. -
Sevi nalał na dildo odrobinę olejku i rozprowadził po całej długości, z
przyjemnością patrząc na blednącego niewolnika. - Włóż go sobie głęboko. O tak,
dobrze. Teraz ponownie uklęknij i rozsuń uda. Przysiądź na piętach i wyprostuj
się. Chcę cię widzieć. Nie waż się dotykać, dopóki ci nie pozwolę. - Sevi z
okrutnym uśmieszkiem włączył trzymanego w ręce pilota. Nastawił na najniższe
wibracje.
- Mhmm... -
zajęczał mężczyzna, mimo że z całych sił próbował się opanować, nie potrafił
się powstrzymać. Poczerwieniał z upokorzenia i wstydu, widząc jak chłopak
patrzy z pogardą na jego wznoszącego się penisa.
- Jak każdemu
chutliwemu kundlowi niewiele ci potrzeba. Dojdziesz na rozkaz. - Zaczął
testować nową zabawkę, która zaczęła zmieniać swoją objętość, wykonując
posuwiste ruchy. Ofiara tych zabiegów wiła się niczym robak złapany na wędkę,
postękując coraz głośniej i kręcąc biodrami. Chłopak obserwował jej męki z
prawdziwą fascynacją. Po kwadransie Dave był cały spocony, dygotał niczym w
febrze, a jego ciało płonęło. W tym momencie oddałby wszystko za możliwość
zaspokojenia.
- Ale ... -
Ręce same powędrowały do przodu.
- Ani się waż!
Jeśli to zrobisz, dam cię do zabawy więźniom na cały tydzień! - Skrzywiona w
bolesnej męce twarz tego niegdyś dumnego mężczyzny sprawiała mu wiele
satysfakcji. Przyśpieszył tempo.
- Nie mogę...
To silniejsze ode mnie...
- Błagaj,
skomlij, a może się zlituję....
Dave usiłował
uspokoić rozedrgane biodra, ale bez żadnego skutku. Im bardziej się napinał,
tym pożądanie stawało się silniejsze. Nieustannie drażniona prostata
doprowadzała go do szaleństwa. Wnet zapomniał, co to wstyd i duma.
- Auuu… Łuuu…!
– zawył, stając na czworakach i wypinając mocno pośladki. Dyszał i popiskiwał.
– Proszę… proszę, pozwól mi…
- Jeszcze
przysięgniesz, że zdobędziesz dla Kayla odtrutkę…
- Tak… Tylko… -
Jego penis był purpurowy od nabiegłej krwi, pulsował boleśnie przy każdym
ruchu.
- Wstań. – Sevi
popatrzył na niego złośliwie, widząc, jak ochoczo poderwał się na nogi. –
Możesz otrzeć się o tamten fotel, nie wolno ci używać rąk. Spuść się jak pies
na jego oparcie. - Pojękując, wykonał polecenie, wystarczyło kilka
konwulsyjnych ruchów, by strugi spermy zaplamiły wzorzyste obicie. Nogi zrobiły
mu się dziwnie miękkie i chwiejne. Dave padł zemdlony na podłogę, nie zdążywszy
nawet podciągnąć spodni. Chłopak wstał, splunął na leżącego bez ruchu
niewolnika i wyszedł z pokoju. Zrobiło mu się niedobrze.
Witam,
OdpowiedzUsuńbardzo mi się rozdział podobał, Ami chce wrócić, mam nadzieję, że uda im się odkryć położenie tej twierdzy, biedny Dave...
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Rozdział super ^^ Tylko kiedy następny rozdział? Opowiadanie strasznie mnie wciągnęło i ciekawość mnie zżera ;) Duużo weny życzę i tak genialnych pomysłów jak do tej pory ^^
OdpowiedzUsuń- Asami-Chan ^^
Prima Aprilis? 1 kwietnia - jest rozdział. I cisza.
OdpowiedzUsuńWiem, że niby napisałam zakończenie, ale weeeź naskrob następny wpis! (i nie próbuj bez mojej zgody podkradać zakończenia! :P )