Kayl budził
się bardzo powoli. Najpierw gdzieś na skraju horyzontu, rozbłysła mała iskierka
świadomości, która godzina po godzinie zamieniała się w płomień. Był coraz
większy i większy, zdobywał kolejne obszary mózgu. Każda następna komórka
chwytała się kurczowo tej niewielkiej szansy na istnienie i dawała z siebie
wszystko. Wkrótce całe ciało było gotowe do przebudzenia.
Oddech, najpierw niepewny, drżący, potem
kolejny i kolejny, głębszy i pewniejszy.... Bicie serca… Czyjeś delikatne
dłonie gładziły nagie ciało. Łagodny głos zachęcał do dania jakiegokolwiek
znaku życia.
- ,,Jestem?
Żyję?” – To były pierwsze myśli jakie pojawiły się w głowie leżącego w szklanej
trumnie mężczyzny. Po chwili napłynęły następne i następne…- ,,Kim jestem, co
się stało?”
Na
dochodzeniu do siebie i odpowiedzi na te proste wydawało się pytania upłynął mu
pierwszy dzień. Nie mógł się jeszcze poruszyć, a wspomnienia płynące początkowo
maleńkim, ledwo wyczuwalnym strumyczkiem, szybko utworzyły potężną rzekę
obrazów z przeszłości. Następnego dnia Kayl skupił się na próbach odzyskania
kontroli nad nieposłusznym ciałem. Napinał powoli mięsień po mięśniu, aż udało
mu się unieść na kilka centymetrów rękę. Zachęcony tym zwycięstwem rozchylił
minimalnie kurczowo zaciśnięte powieki. Był zamknięty szczelnie w szklanym
pudle, którego pokrywy nie potrafił unieść. Widoczny przez szybę pokój był mu z
pewnością nieznany. Musiał być ostrożny, bardzo ostrożny. Ostatnim co pamiętał
były rozpaczliwe krzyki jego partnerów. Nie miał pojęcia jak się potem
potoczyły sprawy. Może był teraz w rękach wroga? Choć mocno wytężał wzrok, nie
zauważył w nikłym świetle lichtarzy żadnej żywej istoty. Pozostawało mu jedynie
czekać i mieć nadzieję, że ktoś się wkrótce pojawi. Z doświadczenia wiedział,
że takie świece nie paliły się dłużej niż dobę. Trzeciego dnia od rana ćwiczył
zastałe mięśnie i stawy, poczuł dotkliwe pragnienie, a potem nawet głód.
Przyszli dopiero wieczorem, było ich dwóch.
Mniejszy, jasnowłosy przystąpił do nacierania. Zdążył już poznać i polubić jego
zwinne dłonie. Miał na imię Sevi i wydawał się strasznie młody, nie mógł mieć
więcej niż dwadzieścia lat. W jego rysach było coś znajomego. Nie wyglądał na
przestępcę, ale Kayl jako doświadczony wojownik wiedział jak mylące bywa czasem
pierwsze wrażenie. Chwilami po niewinnej twarzy chłopaka przesuwały się jakieś
mroczne cienie, jakby ktoś obcy obserwował bacznie śpiącego mężczyznę jego oczami. Kiedy chłopiec skończył, zaczął
się sprzeczać ze swoim towarzyszem. Ten moment wykorzystał Kayl, aby cicho
podnieść się z trumny jednym płynnym ruchem. O dziwo mimo tylu lat letargu
ciało nie straciło nic ze swojej sprawności. Owinął się kocem ściągniętym z
łóżka i z niesmakiem obserwował rozgrywającą się na jego oczach scenę. Smukły
dzieciak, którego przez te trzy dni zdążył polubić za delikatność i szacunek z
jakim obchodził się z jego ciałem, okazał się paskudnym bachorem lubiącym
dręczyć innych. Poczuł się strasznie rozczarowany jego zachowaniem, zupełnie
jakby dotyczyło członka rodziny, a przecież był dla niego zupełnie obcą osobą.
- W życiu
nie widziałem takiego rozpuszczonego gówniarza! – warknął zanim zdążył pomyśleć co robi.
Szarpnął go za ucho jak to robił z młodszymi braćmi kiedy coś spsocili. – Jak
miałeś pięć lat to mamusia uczyła cię obrywać muchom skrzydełka?
- Aa…! O Bogowie!
– pisnął wysoko na jego widok przerażony chłopak i zbladł niczym płótno,
trzymając się za serce. Jeszcze dziwniejsza była reakcja jego niewolnika.
- Nie waż
się go skrzywdzić! – Krzyknął ciemnowłosy mężczyzna, mimo widocznego na twarzy
bólu poderwał się na nogi, usiłując odciągnąć od niego towarzysza. Zasłonił go
własnym ciałem przed jego oczami. Niezwykła lojalność niewolnika spowodowała,
że Kayl wytrzeszczył ze zdumienia oczy i wypuścił porządnie już czerwone,
szpiczaste ucho ze swoich palców.
- Tatuś?!
Dobrze się czujesz? – Na te wyszeptane drżącym głosem, tak podobnym do głosu
Yuriko słowa, potężny wojownik klapnął na tyłek niczym niemowlak. Na szczęście
za sobą miał łóżko, więc lądowanie było stosunkowo miękkie. Teraz już bardzo
uważnie, niczym wytrawny portrecista oglądał twarz Seviego, który dosłownie
skamieniał z wrażenia. Dostrzegał coraz więcej znajomych cech. W skołatanej
głowie zalęgło się niezwykłe podejrzenie. Czyż te jasne włosy nie przypominały
do złudzenia wytwornej grzywy Ashlana z której był taki dumny? A te szerokie
usta, były przecież identyczne z tymi, jakie codziennie widywał w lustrze!
Srebrne oczy o bardzo rzadkim odcieniu okolone czarnymi rzęsami niczym się nie
różniły od oczu Yuriko! Zrobiło mu się gorąco i jakoś dziwnie miękko w okolicy
serca.
- Ile ja do
cholery spałem?! Kim jesteś? – Zachrypiał. Wysuszone gardło nie chciało
współpracować. – Wody.
- Proszę. –
Pierwszy rozsądek odzyskał Dave i podał mu kubek z wodą. – Spokojnie, macie
dużo czasu na wyjaśnienia. Jeśli przyrzekniecie, że zachowacie się jak
cywilizowani ludzie, pójdę po jakiś bulion dla pana. Warzyciel mówił, że z
początku trzeba uważać z jedzeniem i przyjmować wszystko płynne, najlepiej w
małych porcjach. – Popatrzył na obu mężczyzn , którzy posłusznie skinęli głowami.
– Mam nadzieję, ze kiedy wrócę nie zastanę tutaj popiołu i zgliszczy! –
Pogroził im na odchodnym.
***
Zamir tymczasem nie spuszczał z oczu Amitaia.
Nieznośny chłopak wyraźnie coś kombinował. Przeglądał gwiezdne mapy zupełnie
nieznanych mu rejonów, ciągle dyskutował o czymś żywo z Liamem. Wspominali
jakąś Twierdzę Szkarłatnego Mroku. W materiałach znalazł jedynie jakieś
niejasne, za to bardzo niepokojące legendy na jej temat. Młody najwyraźniej
szukał przygód i mógł wplątać się w nie lada tarapaty. Postanowił nad nim
czuwać. Niezbyt też podobała mu się zażyłość między mężczyznami, zbyt dobrze
się rozumieli. Miał zamiar wysłać z jakąś misją swojego oficera, im dalej tym
lepiej. Licho nie spało, a takim dzieciakom wystarczyły ładne usta i ponętny tyłek
by się zakochać.
Obserwował właśnie jak jego przyszły
narzeczony wymyka się cichaczem ze statku. Było już dobrze po północy i ciemno,
że oko wykol. Co niby smarkacz miał zamiar robić sam na pustyni? A może czekał tam na niego Liam z koszykiem
przekąsek i kocem? Sami, z butelką wina, pod rozgwieżdżonym, nocnym niebem. Wyobraźnia
zaczęła mu podsuwać coraz bardziej gorące sceny z udziałem tych dwojga.
- O nie! On
należy do mnie! - Zazgrzytał zębami i zaczął się za nim skradać . Ten dziki
kwiatuszek miał zamiar zapylić własnoręcznie, na pewno nie dopuści do niego
innych, napalonych pszczółków. Zamir należał do tych osób, którym im coś
trudniej było zdobyć, tym wydawało się
cenniejsze. Obłędnie uparty i dumny z natury nigdy nie odpuszczał, kiedy już
powziął jakiś zamiar.
Amir
zupełnie nieświadomy, że ma towarzystwo, dotarł do znanego mu już dobrze
jeziorka. Położył swój skromny bagaż na piasku. Nie mógł zabrać zbyt wielu
rzeczy by nie wzbudzać podejrzeń. Przeklęty dowódca cały dzień dyszał mu nad
karkiem, tylko cudem udało mu się wyjść niepostrzeżenie. Na sporej, gładkiej
skałce zaczął pośpiesznie rysować kawałkiem kredy znaki, jakie we śnie pokazał
mu Yuriko. Nie mógł się doczekać, kiedy znowu zobaczy swoich bliskich.
Najwyższy czas, aby rozwiązali swoje problemy jak dorośli. Uklęknął pośrodku
kręgu i wzniósł ręce do nieba.
- Ja Amitai,
krew z krwi, kość z kości Czarnych Gwiazd chcę wrócić do domu moich przodków.
Poprzez przestrzeń i czas otwieram wrota do Twierdzy Szkarłatnego Mroku. –
Przez chwilę nic się nie działo. Rozczarowany chłopak wstał i z niechęcią
popatrzył na pogrążona w mroku pustynię. Wiatr cicho szeleścił przesypując
złociste ziarna. Od strony wody dobiegały piski i skrzeczenie nieznanych mu
zwierząt. Wzdrygnął się z obrzydzeniem na wspomnienie włochatego Uślińca.
Niewiele mógł dostrzec, choć wytężał wzrok w obawie przed nocnymi stworzeniami.
Jedyne źródło światła stanowiły trzy błękitne księżyce. – Chyba pokpiłem sprawę
– westchnął i pokręcił głową. – Może Twierdza mnie nie chce, bo urodziłem się z
innej matki?
W tym
momencie kilka metrów dalej, tuż nad
powierzchnią piasku zamigotała maleńka iskierka. Znikąd pojawiło się ich coraz
więcej. Wkrótce utworzyły zarys drzwi. Ich powierzchnia zdawała się migotać i
falować.
- Och, udało
się! – krzyknął dumny ze swoich dokonań. Podszedł bliżej i już miał nacisnąć
klamkę, kiedy ktoś złapał go za ramię. - Demon?
Potwór? A może robal?!!- Zimny pot wystąpił mu na czoło. Odruchowo sięgnął
po ukryty za paskiem miecz.
- A ty
nicponiu dokąd się wybierasz?! – Warknął nad jego uchem Zamir i obrócił do
siebie przestraszonego nie na żarty chłopaka.
- Na
wszystkich bogów…! O mało serce mi nie stanęło! Co się pan tak przyczepił? – Na
widok cholernego dowódcy, patrzącego na niego z tryumfującą miną ogarnęła go
furia. - Jak on teraz się pozbędzie tego idioty?
- Muszę
pilnować Płodnego Kwiatu Cesarstwa Infernatu – zarechotał. Uwielbiał kwieciste
zwroty wschodnich nomadów. Brat miał je opanowane do perfekcji. Amitai
popatrzył na niego z nieco ogłupiałą miną.
- Co ty pieprzysz?
Puszczaj natychmiast! – Zaczął się wyrywać. Facet przeholował najwyraźniej z
winkiem do kolacji. Nie miał czasu do stracenia, portal w każdej chwili mógł
się zamknąć. Wyszarpnął gwałtownie ramię i skoczył przed siebie, prosto w
pulsującą jasność, za nim bez wahania rzucił się Zamir, a potem jeszcze jeden
pasażer na gapę potruchtał przez między wymiarowe drzwi na błoniastych łapkach.
Wszyscy trzej wylądowali z głośnym hukiem i trzaskiem w holu Twierdzy
Szkarłatnego Mroku. Zamek nie miał możliwości oddzielenia Amitaia od
pozostałych, bez zrobienia mu krzywdy. Przyjął więc wszystkich z zamiarem
weryfikacji gości dopiero po przybyciu.
Schodzący po schodach Yuriko i Ashlan
obserwowali dziwne zjawisko z bezpiecznej odległości. Najpierw pojawiła się
pulsująca, szara chmurka, która szybko urosła do rozmiarów człowieka. Potem
wyleciał z niej Zamir i z plaśnięciem wylądował na tyłku.
- O kurwa! Moja
dupa nie jest z żelaza! – Ledwo zdążył pomasować stłuczone pośladki, kiedy…
- Nienawidzę
pooortaaaaliii! - Na niego z sykiem spadł oszołomiony Amitai. Pokręcił się i
jęknął boleśnie. – Dlaczego masz takie kościste kolana?!
- No
przepraszam waszą wysokość. – Wykrzywił
się do niego dowódca. – Z takimi przyszedłem na świat. Do następnej podróży
postaram się przytyć.
-
Łiiii…iii…- Coś kudłatego, długiego z mnóstwem machających w powietrzu
błoniastych nóżek pacnęło na chłopaka, natychmiast owijając się wokół jego
pasa. Długie czułki zbadały słodko pachnący teren. Znalazły szparę między
guzikami koszuli i już po chwili Uśliniec, cmokając z zachwytu lizał brzuch
Amitaia.
- Ratunku!
Potwór! Czego tak stoicie?! – Darła się ofiara tych zalotów, blednąc na twarzy.
Dzielny wojownik Amitai niczego tak się nie bał jak robaków. Ten był
monstrualny, paskudny i wyraźnie miał na niego ochotę. Zaczął szczękać zębami z
obrzydzenia.
- Nie martw
się, twój narzeczony cię ocali! – Zamir starał się jak mógł nie okazać
rozbawienia. Nawet nie zauważył, że z jego ust padło słowo na ,,N”. Złapał
fukające zwierzątko za ogon i postawił niezbyt delikatnie na posadzce. Uśliniec
nie miał zamiaru po raz drugi mu darować takiego traktowania. Nie dość, że
zmierzwił mu długo wyczesywaną kitkę, to jeszcze zabrał go od słodko pachnącej
istoty, która pokochał od pierwszego wejrzenia. To, że strasznie krzyczała i
machał dziwnie rękami zupełnie mu nie przeszkadzało.
- Łiii…! –
Podniósł wysoko ogon i wypuścił chmurę śmierdzącego sfermentowaną kapustą pyłu
wprost na Zamira. Mężczyzna pozieleniał, chwycił się za gardło i zwymiotował
wprost na wykwintną mozaikę przedstawiającą sceny mityczne, zdobiącą hol
twierdzy. Zwierzątko wyprostowało dumnie czułki i potruchtało wprost do
stojącej w przedsionku dużej fontanny. Zanurzyło ciałko w wodzie i z spoglądał
wojowniczo na wroga, dławiącego się własną śliną.
- Może przejdziecie
do salonu? – Odzyskał wreszcie głos Yuriko. Podszedł do syna i objął go mocno
ramionami. – Tak się cieszę kochanie, tak bardzo się cieszę, że wszystko u
ciebie w porządku. – Przytulił do siebie drżącego z emocji chłopaka, który
szybko zamrugał oczami, by ukryć cisnące się do oczu łzy radości.
-
Narzeczony?! Jaki znowu narzeczony?! – Ashlan popatrzył z pogardą na słaniającego
się na nogach Zamira. Mężczyzna był rzeczywiście całkiem przystojny w
barbarzyński sposób, ale to na pewno nie wystarczy, by zdobyć rękę księcia
Sheridanu. Nie różnił się swoim sposobem myślenia od milionów innych ojców, dla
których nie istnieje na świecie nikt, wart ich ukochanych pociech. Jego syn miał
doprawdy dziwny gust, prędzej piekło zamarznie, niż pozwoli na małżeństwo z
takim łamagą, w dodatku prawdopodobnie z Infernatu. Podszedł bliżej i
delikatnie dotknął policzka chłopaka, chlipiącego właśnie w ramię jego męża.
- Już dobrze
Ami, wszystko będzie dobrze. – Pogładził czule jego ciemne włosy.
Niespodziewanie poczuł wilgoć pod powiekami. Nie lubił uzewnętrzniać swoich
uczuć. Władca musiał być opanowany. Poczuł ogromną ulgę, jakby z jego barków,
na widok całego i zdrowego syna, ktoś ściągnął tonę kamieni. Może jednak
istniała szansa, żeby rodzina była znowu razem. Do kompletnego szczęścia
brakowało jeszcze Seviego.
Super opowiadanie pełne tajemnicy trzymające w napięciu, bohaterowie ciekawi nieprzewidywalni cieszę się że wstawiłaś kolejny rozdział i kontynuujesz jego dalszą część, czekam na kolejne rozdziały!Szkoda tyko że taka duża jest rozbieżność czasowa między rozdziałami Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńwspaniały, usiliniec zakochany w Amim, Kayl się przebudził, jego reakcja, że Sevi jest jego synem świetna, Zamir och, Ashlana nie przekonasz tak szybko do siebie....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia