Sevi
siedział przy stole i grzebał bez zapału widelcem w talerzu. Był bardzo zły na
tatę Yuriko, że zmusił go do przyjścia. Nie cierpiał oficjalnych
kolacyjek jakie wydawała babka. Próbował udawać chorego, ale nic z tego
nie wyszło. Rodzice zbyt dobrze znali wszystkie jego sztuczki. Nudził się więc
okropnie i wypatrywał końca swojej męki.
- Drogi
Yuriko, czyżby coś ci nie smakowało? - Zwróciła się do ojca. - Jesteś cały
czerwony na twarzy.
- Wszystko w
porządku, proszę pani - wymamrotał niepewnie mężczyzna, nie odważając się
spojrzeć na siedzącą naprzeciwko teściową.
- Nie
powinieneś jeść tyle białka kochanie. Zbyt duża ilość może zaszkodzić nawet
najbardziej zahartowanym - kobieta podniosła brwi, patrząc wymownie na ogromnie
zmieszanego chłopaka.
- Mamo daj
mu spokój nie widzisz, że za chwilę ucieknie od stołu? - Odezwał się Ashlan,
patrząc kpiąco na coraz bardziej purpurowego męża.
- Biedaczek
nie je, bo cały czas wierci się na krześle. Czyżby coś go bolało? - Spojrzała niewinnie na Yuriko. - Może chcesz
poduszkę drogie dziecko?
- Mamo! Jesteś niemożliwa.
- Mamo! Jesteś niemożliwa.
- Nie
rozumiem o co ci chodzi, ja tylko dbam o jego wygodę. To wszystko twoja wina.
Powinieneś być delikatniejszy - odgryzła się cesarzowa.
- Och
babciu, musisz wysłać tatę na szkolenie do hrabiego Dysonta. Jak wczoraj w
korytarzu przyciskał cię do ściany byłaś wyraźnie zadowolona. Widocznie robił
to bardzo umiejętnie. Musi mieć niezłą wprawę - wypalił milczący do tej pory
Sevi.
- Ucisz się
smarkaczu - wrzasnęła zgodnie cała trójka, patrząc na chłopca z dezaprobatą.
- Myślę, że
lepiej będzie jak dokończysz kolację w swoim pokoju - odparł Ashlan patrząc
chłodno na syna. Seviemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Ukłonił się
grzecznie dorosłym i szybko ruszył do drzwi, aby nie zauważyli pełnego tryumfu
uśmieszku na jego twarzy.
- Okropnie
rozpuściliście tego chłopaka! Wrósł na wyjątkowo bezczelnego młodzieńca. Nie ma
żadnego szacunku dla starszych! - Usłyszał jeszcze głos oburzonej babki. Jak
tylko Sevi wyszedł na korytarz od razu poprawił się mu humor. Postanowił
skorzystać z niespodziewanego wolnego czasu i wyjść na miasto. Rzadko miał
choćby kilka wolnych chwil dla siebie. Jako następcę tronu Sheridanu
zasypano go mnóstwem obowiązków. Trzeba przyznać, że był niewątpliwie mistrzem
w miganiu się od nich. Ćwiczył się w tej sztuce od dziecka i doprowadził ją do
perfekcji.
Za tydzień
miały się zacząć mistrzostwa, do stolicy zjeżdżali więc goście oraz uczestnicy
ze wszystkich stron galaktyki, w tym także z Infernatu. Zawody odbywały się raz
na dwa lata w losowo wcześniej wybranym miejscu. Obie Akademie wystawiały
swoich najlepszych adeptów, którzy rywalizowali ze sobą w różnych dyscyplinach.
Miasto było więc pełne przybyszów, a młody książę ogromnie ciekawy i
zdeterminowany, aby wszystko zobaczyć na własne oczy. Musiał tylko wymknąć się
z pałacu, co wcale nie było rzeczą łatwą. Sevi nie byłby jednak sobą, gdyby już
dawno nie znalazł bezpiecznej drogi na zewnątrz. Długo szukał w tajnych
archiwach planów ukrytych korytarzy, ale ciężka praca się opłaciła. Teraz mógł
przemieszczać się po zamku, nie zauważony przez nikogo. Po drodze wpadł tylko do swojej sypialni i
przebrał się w przygotowany wcześniej strój przeciętnego mieszkańca stolicy.
Charakterystyczne jasne włosy schował pod kapturem peleryny. Miął zamiar udać
się na
ogromny bazar położony w dzielnicy handlowej. Od służby usłyszał, że można tam
zobaczyć najprawdziwsze cuda, zwłaszcza teraz, kiedy zjechali się kupcy z
całego świata licząc na dobry zarobek. Z pałacu wydostał się niezauważony prze
nikogo. Po kilkunastu minutach dotarł na jarmark. Stanął zachwycony pomiędzy
straganami i zaczął rozglądać się dookoła, a było na co popatrzeć. Właśnie miał
zamiar podejść do stoiska z dziwacznymi strojami, kiedy ktoś uderzył go silnie
w ramię.
- Trzymaj te
niezgrabne łapy przy sobie, to nie wiocha brzydalu - fuknął pogardliwie Sevi
nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Poczuł jak ta sama ręka łapie go za
pas, podnosi do góry i potrząsa nim bez wysiłku.
-Zobaczcie
złapałem coś małego i w dodatku gada - rozległ się wesoły głos mężczyzny. -
Pokaż pyszczek ptaszyno - ściągnął mu z głowy kaptur. - O, całkiem słodziutki
jesteś. Szkoda tylko, że masz taką niewyparzoną buzię. Za karę dotrzymasz nam
towarzystwa. Nawet nie myśl o ucieczce, z nami nie masz szans kruszyno. - Sevi
podniósł głowę i z zaciekawieniem przyjrzał się swojemu prześladowcy. Faktycznie
wpadł na całego. Miał ochotę sam się kopnąć w tyłek. Ile to już razy jego długi
język wplątywał go w kłopoty? Barczysty mężczyzna niósł go pod pachą jak worek
pszenicy w zupełnie nieznanym kierunku, a jego towarzysz rechotał rozbawiony
całą sytuacją.
- Mam na
imię Dave malutki. Nie martw się, będziemy się dobrze bawić - odezwał się do Seviego porywacz.
- I tego
właśnie się obawiam. Nie mam pojęcia co takie kmioty jak wy robią na prowincji,
ale tutaj porwanie nieletniego mieszkańca stolicy to poważne przestępstwo.
- Nie mów
tyle bo się zmęczysz. Jak dojdziemy do karczmy, to znajdę dla twojej buzi
jakieś bardziej użyteczne zajęcie, słodziaku - pogroził mu palcem Dave.
- Żartujesz,
prawda? - Chłopak wbił w niego nieco zaniepokojone spojrzenie błękitnych oczu.
- Nie jestem jakąś prostytutką, aby lizać się z tobą w miejscu publicznym.
- A jak
pójdziemy do mojego pokoju to się zgodzisz? Nikt nam nie będzie tam przeszkadzał - odezwał się kpiąco mężczyzna.
- Ratunku,
pomocy! - zaczął wrzeszczeć na całe gardło Sevi przestraszony obrotem sprawy. -
Ten facet chce mnie zgwałcić!
- Cicho bądź
bo przywołasz straż miejską głupku i zamkną nas do paki. O oglądaniu zawodów
będziemy sobie mogli pomarzyć.
- Oh, o tym
nie pomyślałem. W takim razie wiejmy stąd, bo chyba ktoś się zbliża – postawił
chłopca na ziemi. Sevi pociągnął zaskoczonego mężczyznę za stragan. Schowali
się za skrzyniami wypełnionymi egzotycznymi owocami. Rzeczywiście po minucie
pojawili się uzbrojeni strażnicy patrolujący bazar.
-Nie
wystawiaj głowy baranie, bo nas nakryją - wyszeptał zdenerwowany chłopak.
- Czego się
tak boisz kruszyno, masz coś na sumieniu? - Zapytał cicho zaciekawiony Dave.
- Jak nas
złapią, to mój ojciec się dowie o mojej ucieczce z domu i obedrze mnie ze skóry
- wyszeptał Sevi.
- A nie
martwisz się, że ja cię skrzywdzę wcześniej?
- W jaki
sposób? Chcesz się na mnie rzucić na oczach wszystkich? - Młodzieniec popatrzył
na mężczyznę z politowaniem i popukał się wymownie w czoło. - Poza tym nawet
nie próbuj się porównywać do mojego staruszka. Nie masz z nim szans.
………………………………...................................................
Tymczasem
Amitaia wraz z kuzynem zaprowadzono do niewielkiej sypialni z dwoma łóżkami i
maleńką łazienką. Drzwi za nimi zamknięto na klucz. Po godzinie zjawiła się
spłoszona służąca i nie odzywając się ani słowem postawiła przed nimi tacę z
jedzeniem. Umknęła zanim zdążyli zapytać o cokolwiek.
- Co myślisz
o tym wszystkim, Ami? - Zapytał go kuzyn, siadając na łóżku z kanapką w ręce.
- Co mam
myśleć? Jesteśmy więźniami, nie ufają nam i podejrzewają o współpracę z
wrogiem. Na tym statku musiał lecieć ktoś ważny i dlatego tak się czepiają.
- Mogłeś
powiedzieć im całą prawdę! Przez ciebie mamy kłopoty! - Meir popatrzył na
chłopaka oskarżycielsko.
- Nie będę z
tobą na ten temat rozmawiał - Amitai nakrył nakrył głowę kołdrą - i tak nie
zrozumiesz. Śpij już, nie wiadomo, co przyniesie jutro. – Kuzyn obrażony
odwrócił się do chłopaka tyłem i zamknął oczy. Wkrótce słychać było tylko jego
miarowy oddech. Al’Kadar nie mógł jednak długo usnąć. Mimo, iż był zmęczony
niespokojne myśli nie pozwoliły mu na odpoczynek. Bardzo bał się następnego
dnia. Odkąd doznał dziwnego uczucia na widok masakry towarzyszy podróży
instynktownie wiedział, że nic już nie będzie takie samo. Coś w jego wnętrzu
się zmieniło i usiłowało wydostać na wolność. Kiedyś w dzieciństwie miał już
podobne problemy, ale udało się je w porę opanować. Teraz jednak czuł, że nie
będzie to takie proste.
„Powrócił
pamięcią do tamtego dnia. Dnia, w którym jako pięcioletnie dziecko nauczył się,
że magia jest zła i nie da się nad nią zapanować, kiedy już się ją uwolni.
Wtedy dużo chorował. Noga bardzo mu dokuczała. Często musiał pozostawać w
łóżku, bo każdy ruch powodował niesamowity ból w uszkodzonej kończynie. Nie
mógł nadążyć za swoimi zdrowymi braćmi choć starał się ze wszystkich sił. Tak
bardzo chciał się z nimi bawić. Byli dla niego niedościgłymi bohaterami. Często
żartowali i śmiali się, że wyrośnie na
dziewczynkę. Zasmucony maluch coraz bardziej zamykał się sobie i po jakimś
czasie zrozumiał, że oni nigdy nie przyjmą go do swojego grona. Jedynym jego
przyjacielem stał się kudłaty owczarek Bingo. Tylko on był wobec kalekiego
dziecka cierpliwy i wyrozumiały. Kiedy chłopiec nie mógł za nim nadążyć na
krótkich nóżkach zatrzymywał się i czekał, aż go dogoni. Jeśli malec upadł
łapał go za koszulkę na karku i ostrożnie stawiał do pionu. Wiele razy
pocieszał zapłakanego Amitaia liżąc go po twarzy, aż przestał ronić łzy. Kochał
więc swojego zwierzęcego przyjaciela bez pamięci. Spędzali ze sobą każdą wolną
chwilę. Niestety pewnego dnia stało się coś strasznego. Ami od rana był bardzo
zdenerwowany. Całą nic nie spał, bo tak bardzo dokuczała mu noga. Ojciec
nakrzyczał na niego, że jest leniwy ponieważ nie dość dokładnie wykonywał swoje
ćwiczenia. Matka, która zwykle pocieszała go, tym razem stanęła po stronie
męża. Postanowił więc gdzieś się ukryć przed niezadowoloną rodziną. Pobiegł z
Bingo na pobliską łąkę i usiłował go zmusić by wpełznął z nim do niewielkiej
groty, ukrytej między drzewami. Pies jednak nie chciał go słuchać. Nie tylko
nie wszedł do jaskini, ale także nie pozwalał wczołgać się tam, coraz bardziej
rozgniewanemu jego uporem chłopcu. Wtedy Ami pierwszy raz to poczuł. Coś w jego
głowie zaczęło narastać. Ogarnęła go jakaś dziwna gorączka. Słyszał jakby
brzęczenie setek pszczół. Napięcie z sekundy na sekundę potęgowało się w nim. Rozpierało
od środka jego czaszkę. W końcu wybuchło wylewając się gorącym strumieniem
niesamowitej energii poprzez jego oczy. Pies zaskowyczał zaskoczony i na oczach
przerażonego dziecka rozpadł się dosłownie na setki kawałeczków. Jakby coś
rozsadziło go od wewnątrz. Krew rozbryznęła się po całej okolicy. Spanikowany i
zapłakany chłopiec nie wiedział co ma robić. Jego najlepszy przyjaciel zginął
na jego oczach. Zaczął krzyczeć ile sił w małych płucach o pomoc. Kiedy zbiegli
się wszyscy domownicy był cały umazany ziemią i krwią. Trząsł się jak galareta
nie mogąc wymówić ani słowa. Matka wzięła go na ręce, a ojciec zaczął oglądać
okolicę pragnąc zrozumieć co się właściwie wydarzyło. Po chwili wrócił i
pogłaskał Amitaia po jasnej główce.
- Twój pies,
był prawdziwym bohaterem. Uratował ci dzisiaj życie. W tej małej grocie po
ostatniej burzy powstała spora rozpadlina. Gdybyś tam wszedł wpadłbyś do niej i
zabił się na miejscu, ponieważ jest bardzo głęboka, a jej ściany stanowią ostre
skały. Miałeś dzisiaj sporo szczęścia mały – na te słowa ojca chłopiec zaniósł
się jeszcze głośniejszym szlochem. Małe serduszko chciało mu z żalu wyskoczyć z
piersi.
- Zabiłem go, zabiłem. Jestem potworem jak te demony z
bajek. Bingo mnie ocalił, a ja go skrzywdziłem. - Łkał rozpaczliwie. - Już
nigdy nie użyję magii, moja jest przeklęta i zła.”
Ami pamiętał
tamten dzień jakby to było wczoraj mimo, iż był wtedy małym dzieckiem. Wstręt
do jakichkolwiek przejawów mocy pozostał mu na zawsze. Czasem podsłuchiwał
rozmowy rodziców z gośćmi. Nie rozumiał dorosłych, którzy zachwycali się i
chwalili, że ich potomek potrafi czarować. Powoli zmęczenie zaczęło brać nad
nim górę. Powieki opadły i mógł wreszcie zasnąć. Niestety sny, które go
nawiedziły nie były wcale przyjemne.
…………………………………………………………………
Następnego dnia wczesnym rankiem przybyła ta
sama co wcześniej służąca przestrzegając chłopców, aby niczego nie jedli, bo
będą mieli robione badania. Zaprowadziła ich do wielkiej białej sali pełnej
nieznanych im przyrządów i posadziła pod ścianą.
- Zaczekajcie
tutaj, zaraz przyjdzie medyk. Nie bójcie się to nic strasznego – dodała
pocieszająco, uśmiechając się do nich. Po chwili do pokoju weszła lekarka znana
chłopcom z poprzedniego dnia. Sprawnie pobrała im krew do szeregu małych
probówek.
- Za kilka
dni będą wyniki. Do tego czasu musicie pozostać w izolatce. Zrozumieliście?
- Tak proszę
pani – odezwał się Meir. Zaprowadzono ich z powrotem do sypialni gdzie spędzili
następnych sześć dni, nudząc się niemiłosiernie. Po tym czasie przybyli po nich
strażnicy i znowu znaleźli się pod gabinetem dyrektora Akademii. Jak tylko
zostali sami Amitai starym zwyczajem przyłożył ucho do dziurki od klucza.
Wytężył słuch, aby nie uronić ani słowa z toczącej się rozmowy.
- Jakie masz
wieści moja droga? – Rozpoznał głos starca.
- Nie mam
jeszcze wszystkich danych, ale te które otrzymałam są wystarczająco dziwne.
- Więc gadaj
wreszcie i nie trzymaj nas w niepewności – warknęła na nią wojowniczka.
- Porównałam
krew Amitaia z krwią członków jego rodziny. Chłopak w żadnym wypadku nie może
być z nimi spokrewniony. Tymczasem w miejscowym szpitalu przysięgają, że lady
Al’Kadar rodziła przy nich i wszystko było w porządku, zgodnie z procedurami.
Na świat przyszedł jasnowłosy chłopczyk. Problem w tym, że geny matki tak
bardzo się różnią od genów chłopaka, że nie mogą być rodziną. Żeby było
ciekawiej, mamy ten poród nagrany na łączach. Szpital robi to rutynowo z każdą
ciężarną. Wszystko się zgadza z ich zeznaniami. I co wy na to?
- Musimy się
nad tym zastanowić. Ty dalej prowadź swoje badania, a ja poszukam czegoś w
archiwach. Ah, byłbym zapomniał! Przetłumaczyłem frazę, którą podał nam ten
dzieciak. Brzmi ona - ,, asuna ito thasa, ugru jeno sarrew – ja i ty, jesteśmy
jednej krwi”. Co by to miało oznaczać, nie mam pojęcia, ale pracuję nad tym.
- To robi
się coraz dziwniejsze. Ja dopilnuję, aby ten smarkacz nam nie uciekł. Może on
ma jakieś powiązania ze światem demonów. Chanańczycy ostatnio bardzo urośli w
siłę – odezwała się ponuro wojowniczka.
..................................................................................
Betowała kot_w_butach
Są jednej krwi, więc dlatego chłopak nie zginął. Dlatego, że był podobny dla tamtych porywaczy. Z tej notki sporo się dowiedzieliśmy o ile ktoś umie dostrzegać szczegóły. Czyli Yuriko miał racje, w jakiś sposób to musi być jego dziecko. Ciekawe co jeszcze przyniesie przeznaczenie, cudna notka. Życzę weny
OdpowiedzUsuńEterna
Czyli wyjaśniłaś wszystko:) Sevi jest super, no i od razu ma kłopoty:) Oby tak dalej. Pisz szybko bo bardzo wciąga:)
OdpowiedzUsuńOho, robi się coraz ciekawiej ^^
OdpowiedzUsuńAż się boję co zrobi Yuriko i Ashlan swojemu synkowi xD
a Ami uua,, chyba nie będę ich trzymać zamkniętych cały czas? Nie mają prawa, niech uciekają ,,!! ah gomme, już nic nie mówie, pisz jak uważasz, a na pewno kolejny rozdział będzie równie wspaniały ^^
Twoja Maru <3
PS: jeśli mi się uda, dzisiaj pojawi się kolejny rozdział "Poznać Prawdę " niestety na starym blogu, jeszcze dam znać ;3
Ahhh... Przeczytałam tą i poprzednią część w dwa dni i wiesz co???... Jestem po prostu zachwycona :) Wątek jest tak ciekawy iż żal było mi choć na chwilę przerwać czytanie :P Jestem niezmiernie ciekawa jak potoczą się losy bohaterów i z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńZapowiada się świetnie i zjawiskowo. A Ashlan powinien zastanowić się nad tym co powiedział mu Yuriko o teleportacji dziecka bo to na pewno tak wyglądało. Się narobiło troszkę, ale mam nadzieję, że jakoś to ułożysz żeby cała historia miała ręce i nogi. Jakby co to zawsze mam w pogotowiu noże, świeżo naostrzone i wypolerowane. Pozdrawiam cię, życzę zdrówka, dużo czasu na pisanie oraz weny giganta. :*
OdpowiedzUsuń