wtorek, 19 czerwca 2012

Rozdział 5



   Sevi siedział przy stole ze spuszczona głową. Przesuwał jedzenie po talerzu niczego nie wkładając do ust. Martwił się losem nowopoznanego mężczyzny. Wiedział z opowiadań, że zamkowe lochy są okropnym miejscem pełnym robactwa i szczurów. Karmią tam więźniów jakąś ohydną breją i dają do opicia śmierdzącą wodę. Czuł się winny i było mu przykro, że wplątał Dave w taką awanturę. Od dwóch dni błagał ojca, aby wypuścił z więzienia jego znajomego, ale ten pozostał niewzruszony.
- Dlaczego nie jesz i cały czas pociągasz nosem? - Zapytał chłopca Yuriko, patrząc na niego z troską. Już od dłuższego czasu zastanawiał się jak pogodzić tych uparciuchów. Obaj byli równie dumni i zawzięci. Żaden nie chciał ustąpić nawet o włos. To, że Sevi zwrócił się do ojca z prośbą o uwolnienie mężczyzny, świadczyło o tym jak bardzo przejął się jego losem. Spojrzał na naburmuszone miny swoich najbliższych i doszedł do wniosku, że jednak musi im jakoś pomóc.
- Jak mu nie smakuje, to niech się trochę przegłodzi. Jest rozpieszczony do granic możliwości - warknął w kierunku syna Ashlan.
- Czy ty czasem nie przesadzasz? Jak długo masz zamiar się na niego gniewać?
- Ty się nad nim nie użalaj. Pozwalasz mu na wszystko i oto mamy skutki - powiedział chłodno cesarz. – Zastałem go w sypialni z obcym mężczyzną w dość dwuznacznej pozycji. Chyba mi nie powiesz, że pochwalasz takie zachowanie. Jest jeszcze za młody na seks.
- Ashlan, on ma już osiemnaście lat. Ty w jego wieku przespałeś się już z połową dworu!
- Nie znałeś mnie w tym wieku, więc skąd wiesz co robiłem? - Mężczyzna spojrzał wyniośle na męża.
- Słyszało się to i owo, więc nie udawaj teraz niewiniątka.
- Wierzysz niesprawdzonym pogłoskom? Nie wiedziałem, że gustujesz w takich babskich rozrywkach.
- Nie ma to jak smakowita ploteczka mój drogi, jak na przykład ta o tobie i twoim nowym sekretarzu. Podobno biedaczek był tak niezdarny, że potknął się o dywan i wylądował na twoich kolanach.
- Sądzisz, że takie niemądre opowiastki są na poziomie księcia korony?
- Właśnie tak sądzę i nie podoba mi się twoje zachowanie. Myślę, że już się najadłem. Znęcasz się nad dzieckiem, a mnie uważasz za głupola nieumiejącego odróżnić prawdy od fikcji. Chodź Sevi, zostawmy tatę z sam na sam z jego dumą. Niech mu ogrzeje łoże dzisiejszej nocy - Yuriko chwycił syna za rękę, zadarł nos do góry i wymaszerował z jadalni nie oglądając się za siebie. Przechodząc obok lustra zerknął w nie dyskretnie. Jego mąż siedział przy stole i patrzył za nimi z zaskoczoną i zasmuconą miną. Jest więc na dobrej drodze. - Tylko tak dalej Yuriko, a dostaniesz to czego chcesz i jeszcze jakąś małą nagrodę na dodatek - pomyślał z zadowoleniem. Kiedy znaleźli się w sypialni chłopca mężczyzna usiadł obok niego na łóżku i pogłaskał go po głowie.
- Nie smuć się skarbie, jakoś temu zaradzimy. Nie pozwolimy, aby twojego znajomego zjadły w lochach pająki.
- Tata jest okropny. Może on tam kona, a ja nie mogę mu pomóc - chlipnął Sevi przytulając się do ojca.
- Nie przesadzaj, to całkiem małe pajączki. Nie są w stanie w ciągu dwóch dni skonsumować takiego wielkiego faceta - uśmiechnął się do syna Yuriko. - Masz tu klucz do więzienia, tylko postaraj się, aby nikt was nie widział. Wyprowadź go poza pałac.
- Nie dam rady. Tata cały czas mnie osobiście pilnuje. Co jakiś czas sprawdza co robię  - odparł przygnębiony chłopiec.
- Zajmę się nim - odparł mężczyzna szczerząc zęby w psotnym uśmiechu.
- Ale jak, przed chwilą się pokłóciliście?
- Dam sobie radę. Zmykaj - Yuriko poklepał go po ramieniu i wesoło pogwizdując udał się do swoich apartamentów. Tam w całkowicie beztroskim nastroju wziął prysznic, założył prowokująco obcisłe, ciemne spodnie i prześwitującą białą koszulę, przez którą widać było jego sutki.  Rozpuścił długie, czarne włosy, które jedwabistą kurtyną opadły mu aż do pasa. Wziął do ręki książkę i rozłożył się z nią na niewielkiej otomanie, przed płonącym kominkiem. Położył się na brzuchu wpinając  do góry zgrabny tyłek. Kiedy usłyszał, jak otwierają się drzwi wyraz jego twarzy natychmiast się zmienił. Zrobił obrażoną, smutną minę i ciężko westchnął.
Tymczasem Ahlan wszedł do wspólnego saloniku pogrążony w nieprzyjemnych myślach. Nie miał pojęcia jak doszło do tej kłótni podczas kolacji. Musiał jakoś przeprosić męża za te kilka pochopnych słów, które do niego powiedział. Niepotrzebnie się posprzeczali o takie głupstwa. Miał niejasne wrażenie, że ktoś nim manipuluje, ale jego najdroższe słoneczko nie wymyśliłoby przecież takiego przewrotnego planu. To niemożliwe. Spojrzał przed siebie  i stanął jak zaczarowany. Jego kochanie leżało na kanapie, kręcąc co chwila pupą w niemożliwie opiętych spodniach. Na widok tych, jakże jednoznacznie kojarzących się ruchów, krew w żyłach zaczęła mu szybciej krążyć. Gdyby podczas kolacji siedział cicho, trzymał swoje nerwy na wodzy i spokojnie zjadł posiłek, teraz czekałaby go nagroda, a tak mógł tylko patrzeć i przełykać ślinę.
- Maleńki - zaczął ostrożnie - porozmawiajmy. Wiem, że trochę mnie poniosło. Byłem zdenerwowany nieodpowiedzialnością naszego syna. Przepraszam - zbliżał sie powoli do męża, by w końcu usiąść obok niego. Yuriko z nadąsaną miną podniósł się i uklęknął na łóżku, prezentując widoczny w rozpiętej koszuli nagi, ładnie umięśniony brzuch. Spojrzał na męża spod długich rzęs i w duchu się uśmiechnął. Ashlan głośno przełknął czując, jak jego spodnie robią się coraz ciaśniejsze.
- No wiesz! Najpierw robisz ze mnie starą przekupę, a potem przepraszasz! - Chłopak spiorunował mężczyznę wzrokiem. Zaczął się wiercić niespokojnie, jak gdyby szukając wygodniejszej pozycji. Koszula zsunęła się mu z jednego ramienia ukazując złocistą skórę i smakowity, różowy sutek. Cesarz bezwiednie oblizał się i położył dłoń na udzie męża, nie spuszczając wzroku z jego odsłoniętej klatki piersiowej.
- Nie gniewaj się - posuwał bez pośpiechu rękę w górę, w stronę interesującej go wypukłości.
- Tak łatwo się nie wykpisz - prychnął na niego nadal obrażony chłopak, nie odsuwając się jednak ani o centymetr i rozchylając zmysłowo usta. Ashlan nie wytrzymał dłużej, przyciągany jakąś niewidzialną siłą pochylił się i wpił w słodkie wargi. Natychmiast splótł język z językiem męża w pełnym namiętności tańcu. Objął go mocno ramionami przyciągając do siebie. Yuriko początkowo zaczął go odpychać parskając ze złości, ale wkrótce zmienił zdanie, zaczął drżeć i wić się w utalentowanych objęciach Ashlana.
- Kochanie proszę, nie odtrącaj mnie - ochrypłym z emocji głosem wyszeptał cesarz wprost w czerwone ucho. Poczuł, jak zniewolony pożądaniem chłopak przywiera do niego całym ciałem. Zadowolony z uległości męża zaczął rozbierać go niecierpliwymi dłońmi. Wkrótce obaj byli nadzy. Ułożył jęczącego z przyjemności kochanka na brzuchu nieco unosząc do góry jego tyłeczek. Włożył w niego od razu dwa palce pośpiesznie nawilżając je zaklęciem. Delikatnie masował aksamitne wnętrze szukając prostaty. Słyszał głośne okrzyki, które jeszcze bardziej rozpalały jego szalejące zmysły. Wyciągnął rękę, by od razu zastąpić ją czymś większym. Pchnął gwałtownie wchodząc aż po nabrzmiałe jądra. Zaczął uderzać wprawnie w punkt największej rozkoszy. Mężczyzna pod nim kręcił i stękał, wypinając mocniej pośladki i rozchylając szerzej uda, by dać mu lepszy dostęp. Zaczął rytmicznie wsuwać się i wysuwać czując zbliżający się orgazm. Lewą dłonią złapał za penisa męża i zaczął go masować szybkimi ruchami. Wkrótce poczuł, jak mięśnie chłopaka zaciskają się na jego członku. Gorący strumień spermy kochanka obryzgał wszystko dookoła. Zrobił jeszcze kilka pchnięć i dołączył do Yuriko z ekstatycznym okrzykiem. Przytulił się do boku chłopaka, po czym odwrócił go na plecy.
- Jesteś moim największym skarbem. Nigdy więcej mnie nie odpychaj. Nikt inny nie potrafił mnie tak rozpalić. Kocham cię Słoneczko - czule pocałował zmęczonego Yuriko. Nie zauważył jak mąż, zadowolony niczy kot, który właśnie dobrał się do śmietanki, uśmiecha się szelmowsko z ogromną satysfakcją.
………………………………………………………………………………

    Tymczasem Sevi stał przed lustrem w sypialni i jeszcze raz sprawdzał wygląd. Wszystko jak zwykle musiało być idealne. Każdy włos na swoim miejscu. Założył ciemną szatę z obszernym kapturem w którym mógł skutecznie ukryć jasną czuprynę, po której najłatwiej go było rozpoznać. Otwarł  przejście za niewielką biblioteczką  i wkroczył w ciemność, uzbrojony tylko w małą latarkę. Nigdy wcześniej tędy nie szedł. Wszędzie było pełno kurzu. Drogę raz po raz zagradzały mu ogromne pajęczyny. Pedantyczny z natury chłopak nie znosił brudu i z każdym napotkanym, białym woalem wzdychał coraz ciężej. Do lochów dotarł w nie najlepszym humorze kichając co chwila i prychając ze złości. Nie wiedział, że na buzi ma czarne smugi, a starannie ułożone wcześniej włosy pełne są pajęczych sieci. Wszedł wprost do więzienia, wydostając się z ciemnego korytarza tajemnym przejściem, w jakimś nieuczęszczanym zaułku. Ostrożnie skradając się wymijał strażników. Miał w tym ogromną wprawę. Od wielu lat wymykał się z pałacu niezauważony przez nikogo. Wkrótce dotarł do celi Dave, włożył do zamka uniwersalny klucz i cicho go przekręcił. Bez słowa złapał za rękę zaskoczonego jego widokiem mężczyznę i pociągnął go w stronę ukrytego przejścia. Dotarli na miejsce bez żadnych kłopotów. Potem jeszcze pół godziny wędrowali pogrążonymi w mroku, wąskimi korytarzami aż dotarli do pałacowych ogrodów. Tutaj Sevi zatrzymał się w jakiejś obrośniętej winoroślą altanie, aby mogli trochę odetchnąć.
- Jak u licha udało ci się zdobyć klucz? – Zapytał nieco zasapany Dave.
- To moja tajemnica. Najważniejsze, że jesteś wolny - pokazał ząbki Sevi. Nie miał pojęcia jak zabawnie i słodko wygląda z brudnymi policzkami zarumienionymi od szybkiego marszu i potarganymi włosami. Dave nie mogąc się powstrzymać schylił się i musną wargami kuszące różowe usta. Chłopak pisnął zaskoczony i cały czerwony na twarzy odskoczył gwałtownie do tyłu.
- Co robisz? To był mój pierwszy pocałunek, a ty go ukradłeś! Zabiję cię draniu!– Krzyknął rozgniewany i zawstydzony Sevi wymachując drobnymi pięściami. Mężczyzna szybko unieruchomił go w swoich ramionach zatykając ręką buzię.
- Uspokój się – syknął mu do ucha – jak będziesz tak hałasował to znowu nas złapią. – Zdenerwowany chłopak jednak nie posłuchał i zaczął się szarpać w jego objęciach. Dave chcąc zatrzymać uparciucha chwycił go za przód tuniki rozrywając ją aż do pasa. Oderwany w trakcie przepychanek guzik  od spodni z cichym stukotem potoczył się po podłodze. Niewdzięczna garderoba zaczęła zsuwać się ze szczupłych bioder Sevi.
W tym samym czasie grupka dworzan wraz z posłami z Infernatu oraz cesarzową spacerowała po parku, podziwiając rozkwitłe właśnie błękitne róże sprowadzone aż z Chananu. Dyskutowali wytwornie przyciszonymi głosami wymieniając miedzy sobą uwagi. Niektórzy z nich poziewywali dyskretnie w koronkowe chusteczki nudząc się okrutnie. Wtem z niewielkiej altanki dobiegły ich podniesione męskie głosy i jakby jakaś szamotanina. Wszyscy zaczęli spoglądać po sobie zaskoczeni nie wiedząc co mają dalej robić. Tymczasem cesarzowa położyła palec na ustach na znak, że mają się zachowywać cicho i zaczęła skradać się w kierunku hałasów. Za nią podążyli wszyscy obecni. Gdyby biedaczka wiedziała co się szykuje, prędzej rzuciła by się do najbliższej fontanny, aby odciągnąć uwagę ciekawskich od jej wnuka. Otoczyli ogrodowy domek ze wszystkich stron i jednocześnie wkroczyli do środka. Widok jaki zastali godny był umieszczenia w najlepszej plotkarskiej gazecie.  Następca tronu Sheridanu, książę Sevi stał z opuszczonymi do kolan spodniami i rozchełstaną koszulą, świecąc nagą klatką piersiową i pokazując jedwabną bieliznę, cały purpurowy na twarzy. Nad nim pochylał się przystojny ciemnowłosy mężczyzna trzymając go w wąskiej tali i przyciskając do swojego umięśnionego torsu.
- Na boginię – wykrzyknęła cesarzowa i chwyciła się za głowę. I już o wiele mniej wytwornie dodała - Co tutaj się do cholery dzieje?
................................................................................
Betowała kot_w_butach

niedziela, 10 czerwca 2012

Rozdział 4



   Siedzieli za dużymi skrzynkami, starając się nawet głośno nie oddychać. Dave przycisnął się do boku chłopaka i objął go w tali. Czuł w ramionach smukłe, ciepłe ciało i powoli dochodził do wniosku, że właściwie nigdzie mu się nie śpieszy. Dotknął nosem opalonej szyi i w jego nozdrza uderzył delikatny zapach konwalii. Złocista skóra wyglądała tak smakowicie. Nie mógł się powstrzymać i polizał ją, delikatnie przygryzając. Zaskoczony Sevi, cały czerwony na twarzy, krzyknął na całe gardło.
- Co robisz draniu?! Nie lubię facetów! Idź się lepić do kogoś innego! – odsunął się od mężczyzny tak gwałtownie, że stracił równowagę i z impetem klapnął na pupę, czyniąc przy tym mnóstwo hałasu.
- Chcesz powiedzieć, że wolisz dziewczynki…? – Nie dokończył zdania Dave, bo na ulicy rozległy się czyjeś energiczne kroki.
- O kurcze – Sevi wyjrzał zza skrzynek – to nie jest straż miejska! Musimy się ewakuować! Dwóch cesarskich gwardzistów zmierza właśnie w naszą stronę.
- Spokojnie, nie robimy przecież niczego złego .
-Może ty, ale ja będę miał przechlapane, jak mnie zobaczą! – Przestraszony chłopak z cichym pyknięciem teleportował się do pałacu zapominając w pośpiechu, że nadal trzyma rękę mężczyzny. Ocknął się dopiero w swojej sypialni, widząc pytający wzrok Dave.
 – Przepraszam – rzucił zmieszany Sevi – trochę spanikowałem.
- To twój pokój? – Mężczyzna zaczął rozglądać się z podziwem po dużej, bogato urządzonej komnacie. – Zawsze tak porywasz facetów, z którymi chcesz się przespać? – Zapytał mocno rozbawiony sytuacją w jakiej się znalazł, wskazując na ogromne łoże z ozdobnym baldachimem.
- Możesz pomarzyć – prychnął chłopak zadzierając dumnie jasnowłosą głowę. – Ja mam zamiar mieć normalną rodzinę – żonę , dzieci i tak dalej. – Ze związków z mężczyznami są tylko same kłopoty.
- Mały, ja nie mówiłem o żadnym związku, tylko o zwykłym seksie – odparł Dave mrużąc czarne oczy i przyglądając się mu z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Chcesz powiedzieć, że chciałbyś uprawiać ze MNĄ „zwykły seks”?! – Krzyknął oburzony Sevi. – Czy JA ci wyglądam na przeciętniaka?! – Rzucił się na śmiejącego się mężczyznę z pięściami prychając z oburzenia. Zaskoczony Dave stracił grunt pod nogami i przewrócił się na łóżko, pociągając za sobą wściekłego chłopaka.
- Zaraz zetrę ci z tej buźki ten głupi uśmieszek! – Sevi siadł mu na biodrach i sięgnął do uszu leżącego ciągnąć za nie niemiłosiernie.
- Nie wiedziałem, że aż tak ci się podobam – odparł Dave chichocząc – Nie musiałeś jednak rzucać się na mnie tak od razu. Nawet nie wiem jak masz na imię.
- Oż ty zarozumiały kmiocie! – Chciał wstać, ale został złapany mocno w tali i przytulony do umięśnionego torsu.
- Zawsze lubiłem zapasy w łóżku. Pokaż na co cię stać mały!
- Puść mnie natychmiast, bo poskarżę się tacie! – Wydyszał rozgniewany. W ferworze walki nie usłyszeli, że drzwi do sypialni cicho się otwierają i wchodzi do niej wysoki, jasnowłosy elf.
- No proszę, mój zaginiony synek przypomniał sobie właśnie o rodzinie! – Odezwał się kpiąco, przerażająco chłodnym tonem. Podszedł do zastygłych na swoich pozycjach przeciwników, złapał Seviego za kark, jak nieposłusznego szczeniaka i postawił do pionu. – A to kto?! I co robi w twojej sypialni?!
- To przypadek, zaraz ci wszystko wytłumaczę – wyjąkał przestraszony winowajca, patrząc błagalnie na ojca. Doskonale wiedział, że im bardziej wygląda na zimnego i opanowanego, to tym bardziej jest wściekły.
- Z tobą rozprawię się za chwilę. Kim jesteś? – Rzucił w stronę ponoszącego się z łóżka potarganego Dave. Zmierzył lodowatym wzrokiem jego rozchełstaną koszulę, rozczochrane włosy i parsknął z wyniosłą miną.
- Nazywam się Dave – odparł grzecznie mężczyzna, starając się nie rozdrażnić nieznajomego.
- Nie masz nazwiska? Wiesz jaka w tym kraju jest kara z gwałt na nieletnim? – Odezwał się Ashlan patrząc wymownie na krocze delikwenta. – Masz jakieś dokumenty?
- Nie mam.
- W takim razie nie mamy więcej o czym rozmawiać! Straże! – W pokoju natychmiast zjawili się gwardziści cesarza. – Zabrać go i wrzucić do lochu. Potem zdecyduję co z nim zrobić.
- Ależ papo, to nieporozumienie! Nie rób mu krzywdy, proszę! To moja wina! – Zawołał zrozpaczony  Sevi.
- Nikt cię nie pytał o zdanie smarkaczu! Zachowałeś się jak rozwydrzony, nieodpowiedzialny dzieciak, więc nie myśl, że teraz potraktuję cię jak dorosłego! – S trażnicy wyprowadzili opierającego się Dave z pokoju.
- Czekaj – zdążył jeszcze wyszeptać w jego stronę chłopak.
……………………………………………………

   Amitai i Meir jeszcze smacznie spali kiedy do drzwi ich sypialni ktoś głośno załomotał budząc obu chłopców. Usłyszeli kliknięcie otwieranego zamka i do pokoju weszli znajomi gwardziści.
- Zbierajcie się maluchy. Mamy rozkaz odprowadzić was do internatu. Od jutra macie zacząć uczęszczać normalnie na lekcje. – Chłopcom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Od tygodnia siedzieli zamknięci w tym pokoju. Powoli zaczęli już tracić nadzieję, że kiedykolwiek stąd wyjdą. Zaczęli w pośpiechu narzucać na siebie ubrania.
- To znaczy, że jesteśmy wolni i wszystko się wyjaśniło – zapytał dla pewności Meir.
- Nie mam pojęcia. Ja tylko wypełniam polecenia – odparł jeden z żołnierzy. Tak, w ciągu pół godziny znaleźli się wraz z całym bagażem w swojej nowej, bardzo skromnej sypialni. Otrzymali listy z podziałem godzin i numerami sal wykładowych oraz mapę Akademii. Dostarczono im także podręczniki oraz inne potrzebne akcesoria. Chłopcy szybko rozpakowali się i postanowili ruszyć na zwiedzanie uczelni, aby następnego dnia nie zgubić się w gąszczu korytarzy. Mieli studiować różne kierunki. Meir ogrodnictwo, a Amitai jak wcześniej postanowiono, weterynarię. Zanim jednak zdążyli wyjść w pokoju zjawił się rudowłosy chłopiec. Przedstawił się jako Neil.
- Mam oprowadzić was po Akademii. Zjawiliście się trochę za późno , wszyscy są tu już od dwóch tygodni. Dlatego dostaliście najgorszą komnatę i nie będziecie sobie mogli wybrać grup, w jakich będziecie uczęszczać na praktyki. Zostaliście przydzieleni odgórnie – uśmiechnął się do nich przyjaźnie. – Wszyscy są was ogromnie ciekawi. Krążą dziwne plotki na wasz temat. Podobno na prom, jakim jechaliście napadli bandyci.
- Nie wolno nam o tym rozmawiać – odparł Amitai i ścisnął za rękę Meira, aby ten także nic się nie odzywał.
- Kazali wam zachować tajemnicę. Fajnie. Tutaj jest dość nudno. Tylko nauka i nauka. Przygód jak na lekarstwo – odparł wesoło chłopak ciągnąc ich w stronę parku. - Jestem w tej samej grupie co ty Amitai. Zobaczymy się ponownie jutro na zajęciach. – Spędzili przyjemny dzień zwiedzając uczelnię. Posiłki zjedli w wielkiej jadalni, gdzie stołowali się wszyscy studenci mieszkający w internacie. Usiedli w trójkę przy osobnym stoliku. Chłopcy czuli na sobie wzrok dziesiątek oczu. Plotkowanie musiało tu być dość popularnym zajęciem, bo wszyscy na ich widok szeptali coś po kątach. Nikt jednak nie podszedł, aby się przywitać czy zawrzeć znajomość. Po powrocie do kwatery obaj chłopcy rzucili się na łóżka. Ami wziął do ręki podręcznik opisujący różne gatunki występujących w Infernacie zwierząt  i zaczął go przeglądać. Jakież było jego zaskoczenie, kiedy na pierwszej stronie zobaczył zaklęcia, dotyczące tworzenia barier ochronnych. Nigdy w życiu by nie pomyślał, że na studiach weterynaryjnych będę też uczyć magii. To oznaczało ogromne kłopoty. Przecież on nie umiał wykonać nawet najprostszego zaklęcia. Każda próba jaką podejmował w domu kończyła się katastrofą. Rodzice sprowadzili nawet specjalnego nauczyciela, który miał mu pomóc przełamać strach przed mocą. Niestety nie był w stanie pomóc. Zresztą Ami wcale tego nie chciał. Jutro zrobi z siebie głupka przed całą klasą.  Z takimi niewesołymi myślami chłopiec zasnął.
………………………………………………………

   Następny dzień okazał się dla Amitaia jeszcze większym koszmarem niż myślał. Wykładowca zaprowadził ich do ogrodu, gdzie na wybiegach oraz w klatkach zobaczyli wiele nieznanych im zwierząt. Nauczyciel omawiał ich zwyczaje oraz środki ostrożności, jakie powinni zachować w ich obecności. Następnie poszli do sali treningowej, aby przećwiczyć zaklęcia ochronne. Zostali podobierani w pary. Ami z ulgą stwierdził, że jemu przypadł Neil. Przynajmniej był sympatyczny i nie zerkał na niego wrogo, jak niektórzy. Nagle chłopak poczuł na sobie wzrok wykładowcy. Mężczyzna podszedł do niego i spojrzał z dezaprobatą.
- Co robisz? Wykonujesz to ćwiczenie źle i jesteś jedyną osobą na Sali, której nie udało się stworzyć tarczy. Skup się wreszcie.
- Przepraszam proszę pana, ale ja nie umiem posługiwać się mocą. Podobno nie mam do tego talentu – odezwał się cicho Ami, nie chcą zwracać na siebie uwagi pozostałych uczniów.
- Musisz nauczyć się podstaw, bez tego nie możesz leczyć zwierząt. Wiele z nich jest bardzo niebezpiecznych. Umieją posługiwać się magią. Przynajmniej spróbuj.
- Postaram się – odparł zasmucony słowami nauczyciela chłopak. Jego marzenia właśnie rozsypywały się w gruzy. Obejrzał się na kolegów. Zadanie musiało być dość proste, bo wszyscy już wytworzyli swoje tarcze. Może jemu też się uda? Ami skupił się na formule i podniósł rękę rozstawiając szeroko palce. Usłyszał delikatne brzęczenie i poczuł mrowienie w dłoni, ale niestety poza tym nic się nie wydarzyło. Na takich zmaganiach upłynęło kilkanaście minut. Zobaczył niezadowoloną minę nauczyciela i spuścił głowę.
- Och, ale z ciebie niezdara. Pewnie myślisz o głupstwach, stąd twoje problemy – mężczyzna obrzucił go zirytowanym spojrzeniem.
- To nieprawda, że mi nie zależy. Przyjechałem tu z tak daleka żeby się uczyć – odezwał się przygnębiony chłopiec.
- Nie pyskuj – wykładowca na dobre się rozgniewał. Miał zamiar ukarać krnąbrnego ucznia, ale nie zdążył. Drzwi otworzyły się z hukiem i do sali wpadł zdenerwowany Mistrz Zaklęć z Akademii Wojskowej.
- Co wy tu do cholery wyprawiacie?! Który idiota otoczył całą szkołę nieprzenikalną barierą?! Nikt nie może wyjść, ani wejść do budynku! – Rzucił wściekły mężczyzna wymachując rękami. – To zrobił ktoś, przebywający na tej Sali.
- Przepraszam – wybąkał Amitai – to pewnie ja. W domu często zdarzały mi się takie wypadki.
- To niemożliwe dziecko! Wiesz ile energii potrzeba do wykonania takiej tarczy? Nawet ja, nie byłbym zdolny do zrobienia czegoś takiego, a mam piąty stopień mocy.
- Może nastąpiło jakieś zwarcie na skutek jego błędu? – Odezwał się zaskoczony nauczyciel.
- Pewnie tak. Kłopot w tym, że nie możemy jej zdjąć. Puść więc uczniów do domu i chodź ze mną. Zawiadomiłem już pozostałych wykładowców. Może razem uda nam się coś zdziałać.
………………………………………………………………

   Tymczasem w biurze dyrektora Akademii ponownie zebrała się Rada Szkoły. Wszyscy siedzieli zamyśleni, przekazując sobie z rąk do rąk jakiś dokument, obdarzony niezwykłą pieczęcią ze smokiem w locie.
- Oto kopia pisma jakie wpłynęło do cesarskiej kancelarii. Chanejczycy żądają w nim nie tylko okupu za naszych porwanych obywateli, ale także chcą ich wymienić za swoich rodaków przebywających podobno niewinnie w naszych więzieniach – odezwał się dyrektor.
- To szczyt bezczelności! – Krzyknęła wojowniczka – Chcą wymienić porządnych  ludzi na ohydnych zabójców czekających na wyroki.
- Nie unoś się tak, nic ci z tego nie przyjdzie – odezwała się flegmatyczna jak zawsze medyczka.
- Mają przysłać do stolicy jakiś posłów, którzy w imieniu cesarza Naveha będą negocjować warunki ugody. Poza tym, podobno nasi rodacy nie są tacy niewinni, jak się wydaje. Chnańczycy mają jakieś dowody, że działali na szkodę ich kraju. Głównie chodzi tu o ambasadora i jego żonę – powiedział siwowłosy mężczyzna.
- No to będzie klops. Nie znamy ich zwyczajów, ani kultury jak więc się z nimi dogadamy – odparła medyczka. – A słyszeliście co dzisiaj się stało w Akademii?
- Wiem o co chodzi i chyba znam sprawcę. To na pewno ten  Al’Kadar coś kombinuje. Pewnie planuje coś paskudnego i dlatego manipuluje przy barierach ochronnych uczelni – prychnęła pogardliwie wojowniczka.
- Nie przesadzaj moja droga, to jeszcze dziecko. Jak mógłby zrobić taką tarczę, której wszyscy zebrani razem wykładowcy Akademii z trudem się pozbyli? – Pokręciła głową niedowierzająco kobieta.
................................................................................
Betowała kot_w_butach

niedziela, 3 czerwca 2012

Rozdział 3




   Sevi siedział przy stole i grzebał bez zapału widelcem w talerzu. Był bardzo zły na tatę Yuriko, że zmusił go do przyjścia. Nie cierpiał oficjalnych kolacyjek jakie wydawała babka. Próbował udawać chorego, ale nic z tego nie wyszło. Rodzice zbyt dobrze znali wszystkie jego sztuczki. Nudził się więc okropnie i wypatrywał końca swojej męki.
- Drogi Yuriko, czyżby coś ci nie smakowało? - Zwróciła się do ojca. - Jesteś cały czerwony na twarzy.
- Wszystko w porządku, proszę pani - wymamrotał niepewnie mężczyzna, nie odważając się spojrzeć na siedzącą naprzeciwko teściową.
- Nie powinieneś jeść tyle białka kochanie. Zbyt duża ilość może zaszkodzić nawet najbardziej zahartowanym - kobieta podniosła brwi, patrząc wymownie na ogromnie zmieszanego chłopaka.
- Mamo daj mu spokój nie widzisz, że za chwilę ucieknie od stołu? - Odezwał się Ashlan, patrząc kpiąco na coraz bardziej purpurowego męża.
- Biedaczek nie je, bo cały czas wierci się na krześle. Czyżby coś go bolało? - Spojrzała niewinnie na Yuriko. - Może chcesz poduszkę drogie dziecko? 
- Mamo! Jesteś niemożliwa.
- Nie rozumiem o co ci chodzi, ja tylko dbam o jego wygodę. To wszystko twoja wina. Powinieneś być delikatniejszy - odgryzła się cesarzowa.
- Och babciu, musisz wysłać tatę na szkolenie do hrabiego Dysonta. Jak wczoraj w korytarzu przyciskał cię do ściany byłaś wyraźnie zadowolona. Widocznie robił to bardzo umiejętnie. Musi mieć niezłą wprawę - wypalił milczący do tej pory Sevi.
- Ucisz się smarkaczu - wrzasnęła zgodnie cała trójka, patrząc na chłopca z dezaprobatą.
- Myślę, że lepiej będzie jak dokończysz kolację w swoim pokoju - odparł Ashlan patrząc chłodno na syna. Seviemu nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Ukłonił się grzecznie dorosłym i szybko ruszył do drzwi, aby nie zauważyli pełnego tryumfu uśmieszku na jego twarzy.
- Okropnie rozpuściliście tego chłopaka! Wrósł na wyjątkowo bezczelnego młodzieńca. Nie ma żadnego szacunku dla starszych! - Usłyszał jeszcze głos oburzonej babki. Jak tylko Sevi wyszedł na korytarz od razu poprawił się mu humor. Postanowił skorzystać z niespodziewanego wolnego czasu i wyjść na miasto. Rzadko miał choćby kilka wolnych chwil dla siebie. Jako następcę tronu Sheridanu zasypano go mnóstwem obowiązków. Trzeba przyznać, że był niewątpliwie mistrzem w miganiu się od nich. Ćwiczył się w tej sztuce od dziecka i doprowadził ją do perfekcji.
Za tydzień miały się zacząć mistrzostwa, do stolicy zjeżdżali więc goście oraz uczestnicy ze wszystkich stron galaktyki, w tym także z Infernatu. Zawody odbywały się raz na dwa lata w losowo wcześniej wybranym miejscu. Obie Akademie wystawiały swoich najlepszych adeptów, którzy rywalizowali ze sobą w różnych dyscyplinach. Miasto było więc pełne przybyszów, a młody książę ogromnie ciekawy i zdeterminowany, aby wszystko zobaczyć na własne oczy. Musiał tylko wymknąć się z pałacu, co wcale nie było rzeczą łatwą. Sevi nie byłby jednak sobą, gdyby już dawno nie znalazł bezpiecznej drogi na zewnątrz. Długo szukał w tajnych archiwach planów ukrytych korytarzy, ale ciężka praca się opłaciła. Teraz mógł przemieszczać się po zamku, nie zauważony przez nikogo.  Po drodze wpadł tylko do swojej sypialni i przebrał się w przygotowany wcześniej strój przeciętnego mieszkańca stolicy. Charakterystyczne jasne włosy schował pod kapturem peleryny. Miął zamiar udać się na ogromny bazar położony w dzielnicy handlowej. Od służby usłyszał, że można tam zobaczyć najprawdziwsze cuda, zwłaszcza teraz, kiedy zjechali się kupcy z całego świata licząc na dobry zarobek. Z pałacu wydostał się niezauważony prze nikogo. Po kilkunastu minutach dotarł na jarmark. Stanął zachwycony pomiędzy straganami i zaczął rozglądać się dookoła, a było na co popatrzeć. Właśnie miał zamiar podejść do stoiska z dziwacznymi strojami, kiedy ktoś uderzył go silnie w ramię.
- Trzymaj te niezgrabne łapy przy sobie, to nie wiocha brzydalu - fuknął pogardliwie Sevi nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Poczuł jak ta sama ręka łapie go za pas, podnosi do góry i potrząsa nim bez wysiłku.
-Zobaczcie złapałem coś małego i w dodatku gada - rozległ się wesoły głos mężczyzny. - Pokaż pyszczek ptaszyno - ściągnął mu z głowy kaptur. - O, całkiem słodziutki jesteś. Szkoda tylko, że masz taką niewyparzoną buzię. Za karę dotrzymasz nam towarzystwa. Nawet nie myśl o ucieczce, z nami nie masz szans kruszyno. - Sevi podniósł głowę i z zaciekawieniem przyjrzał się swojemu prześladowcy. Faktycznie wpadł na całego. Miał ochotę sam się kopnąć w tyłek. Ile to już razy jego długi język wplątywał go w kłopoty? Barczysty mężczyzna niósł go pod pachą jak worek pszenicy w zupełnie nieznanym kierunku, a jego towarzysz rechotał rozbawiony całą sytuacją.
- Mam na imię Dave malutki. Nie martw się, będziemy się dobrze bawić - odezwał się do Seviego porywacz.
- I tego właśnie się obawiam. Nie mam pojęcia co takie kmioty jak wy robią na prowincji, ale tutaj porwanie nieletniego mieszkańca stolicy to poważne przestępstwo.
- Nie mów tyle bo się zmęczysz. Jak dojdziemy do karczmy, to znajdę dla twojej buzi jakieś bardziej użyteczne zajęcie, słodziaku - pogroził mu palcem Dave.
- Żartujesz, prawda? - Chłopak wbił w niego nieco zaniepokojone spojrzenie błękitnych oczu. - Nie jestem jakąś prostytutką, aby lizać się z tobą w miejscu publicznym.
- A jak pójdziemy do mojego pokoju to się zgodzisz? Nikt nam nie będzie tam  przeszkadzał - odezwał się kpiąco mężczyzna.
- Ratunku, pomocy! - zaczął wrzeszczeć na całe gardło Sevi przestraszony obrotem sprawy. - Ten facet chce mnie zgwałcić!
- Cicho bądź bo przywołasz straż miejską głupku i zamkną nas do paki. O oglądaniu zawodów będziemy sobie mogli pomarzyć.
- Oh, o tym nie pomyślałem. W takim razie wiejmy stąd, bo chyba ktoś się zbliża – postawił chłopca na ziemi. Sevi pociągnął zaskoczonego mężczyznę za stragan. Schowali się za skrzyniami wypełnionymi egzotycznymi owocami. Rzeczywiście po minucie pojawili się uzbrojeni strażnicy patrolujący bazar.
-Nie wystawiaj głowy baranie, bo nas nakryją - wyszeptał zdenerwowany chłopak.
- Czego się tak boisz kruszyno, masz coś na sumieniu? -  Zapytał cicho zaciekawiony Dave.
- Jak nas złapią, to mój ojciec się dowie o mojej ucieczce z domu i obedrze mnie ze skóry - wyszeptał Sevi.
- A nie martwisz się, że ja cię skrzywdzę wcześniej?
- W jaki sposób? Chcesz się na mnie rzucić na oczach wszystkich? - Młodzieniec popatrzył na mężczyznę z politowaniem i popukał się wymownie w czoło. - Poza tym nawet nie próbuj się porównywać do mojego staruszka. Nie masz z nim szans.
………………………………...................................................

   Tymczasem Amitaia wraz z kuzynem zaprowadzono do niewielkiej sypialni z dwoma łóżkami i maleńką łazienką. Drzwi za nimi zamknięto na klucz. Po godzinie zjawiła się spłoszona służąca i nie odzywając się ani słowem postawiła przed nimi tacę z jedzeniem. Umknęła zanim zdążyli zapytać o cokolwiek.
- Co myślisz o tym wszystkim, Ami? - Zapytał go kuzyn, siadając na łóżku z kanapką w ręce.
- Co mam myśleć? Jesteśmy więźniami, nie ufają nam i podejrzewają o współpracę z wrogiem. Na tym statku musiał lecieć ktoś ważny i dlatego tak się czepiają.
- Mogłeś powiedzieć im całą prawdę! Przez ciebie mamy kłopoty! - Meir popatrzył na chłopaka oskarżycielsko.
- Nie będę z tobą na ten temat rozmawiał - Amitai nakrył nakrył głowę kołdrą - i tak nie zrozumiesz. Śpij już, nie wiadomo, co przyniesie jutro. – Kuzyn obrażony odwrócił się do chłopaka tyłem i zamknął oczy. Wkrótce słychać było tylko jego miarowy oddech. Al’Kadar nie mógł jednak długo usnąć. Mimo, iż był zmęczony niespokojne myśli nie pozwoliły mu na odpoczynek. Bardzo bał się następnego dnia. Odkąd doznał dziwnego uczucia na widok masakry towarzyszy podróży instynktownie wiedział, że nic już nie będzie takie samo. Coś w jego wnętrzu się zmieniło i usiłowało wydostać na wolność. Kiedyś w dzieciństwie miał już podobne problemy, ale udało się je w porę opanować. Teraz jednak czuł, że nie będzie to takie proste.
„Powrócił pamięcią do tamtego dnia. Dnia, w którym jako pięcioletnie dziecko nauczył się, że magia jest zła i nie da się nad nią zapanować, kiedy już się ją uwolni. Wtedy dużo chorował. Noga bardzo mu dokuczała. Często musiał pozostawać w łóżku, bo każdy ruch powodował niesamowity ból w uszkodzonej kończynie. Nie mógł nadążyć za swoimi zdrowymi braćmi choć starał się ze wszystkich sił. Tak bardzo chciał się z nimi bawić. Byli dla niego niedościgłymi bohaterami. Często żartowali  i śmiali się, że wyrośnie na dziewczynkę. Zasmucony maluch coraz bardziej zamykał się sobie i po jakimś czasie zrozumiał, że oni nigdy nie przyjmą go do swojego grona. Jedynym jego przyjacielem stał się kudłaty owczarek Bingo. Tylko on był wobec kalekiego dziecka cierpliwy i wyrozumiały. Kiedy chłopiec nie mógł za nim nadążyć na krótkich nóżkach zatrzymywał się i czekał, aż go dogoni. Jeśli malec upadł łapał go za koszulkę na karku i ostrożnie stawiał do pionu. Wiele razy pocieszał zapłakanego Amitaia liżąc go po twarzy, aż przestał ronić łzy. Kochał więc swojego zwierzęcego przyjaciela bez pamięci. Spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Niestety pewnego dnia stało się coś strasznego. Ami od rana był bardzo zdenerwowany. Całą nic nie spał, bo tak bardzo dokuczała mu noga. Ojciec nakrzyczał na niego, że jest leniwy ponieważ nie dość dokładnie wykonywał swoje ćwiczenia. Matka, która zwykle pocieszała go, tym razem stanęła po stronie męża. Postanowił więc gdzieś się ukryć przed niezadowoloną rodziną. Pobiegł z Bingo na pobliską łąkę i usiłował go zmusić by wpełznął z nim do niewielkiej groty, ukrytej między drzewami. Pies jednak nie chciał go słuchać. Nie tylko nie wszedł do jaskini, ale także nie pozwalał wczołgać się tam, coraz bardziej rozgniewanemu jego uporem chłopcu. Wtedy Ami pierwszy raz to poczuł. Coś w jego głowie zaczęło narastać. Ogarnęła go jakaś dziwna gorączka. Słyszał jakby brzęczenie setek pszczół. Napięcie z sekundy na sekundę potęgowało się w nim. Rozpierało od środka jego czaszkę. W końcu wybuchło wylewając się gorącym strumieniem niesamowitej energii poprzez jego oczy. Pies zaskowyczał zaskoczony i na oczach przerażonego dziecka rozpadł się dosłownie na setki kawałeczków. Jakby coś rozsadziło go od wewnątrz. Krew rozbryznęła się po całej okolicy. Spanikowany i zapłakany chłopiec nie wiedział co ma robić. Jego najlepszy przyjaciel zginął na jego oczach. Zaczął krzyczeć ile sił w małych płucach o pomoc. Kiedy zbiegli się wszyscy domownicy był cały umazany ziemią i krwią. Trząsł się jak galareta nie mogąc wymówić ani słowa. Matka wzięła go na ręce, a ojciec zaczął oglądać okolicę pragnąc zrozumieć co się właściwie wydarzyło. Po chwili wrócił i pogłaskał Amitaia po jasnej główce.
- Twój pies, był prawdziwym bohaterem. Uratował ci dzisiaj życie. W tej małej grocie po ostatniej burzy powstała spora rozpadlina. Gdybyś tam wszedł wpadłbyś do niej i zabił się na miejscu, ponieważ jest bardzo głęboka, a jej ściany stanowią ostre skały. Miałeś dzisiaj sporo szczęścia mały – na te słowa ojca chłopiec zaniósł się jeszcze głośniejszym szlochem. Małe serduszko chciało mu z żalu wyskoczyć z piersi.
- Zabiłem go, zabiłem. Jestem potworem jak te demony z bajek. Bingo mnie ocalił, a ja go skrzywdziłem. - Łkał rozpaczliwie. - Już nigdy nie użyję magii, moja jest przeklęta i zła.”
Ami pamiętał tamten dzień jakby to było wczoraj mimo, iż był wtedy małym dzieckiem. Wstręt do jakichkolwiek przejawów mocy pozostał mu na zawsze. Czasem podsłuchiwał rozmowy rodziców z gośćmi. Nie rozumiał dorosłych, którzy zachwycali się i chwalili, że ich potomek potrafi czarować. Powoli zmęczenie zaczęło brać nad nim górę. Powieki opadły i mógł wreszcie zasnąć. Niestety sny, które go nawiedziły nie były wcale przyjemne.
…………………………………………………………………
 Następnego dnia wczesnym rankiem przybyła ta sama co wcześniej służąca przestrzegając chłopców, aby niczego nie jedli, bo będą mieli robione badania. Zaprowadziła ich do wielkiej białej sali pełnej nieznanych im przyrządów i posadziła pod ścianą.
- Zaczekajcie tutaj, zaraz przyjdzie medyk. Nie bójcie się to nic strasznego – dodała pocieszająco, uśmiechając się do nich. Po chwili do pokoju weszła lekarka znana chłopcom z poprzedniego dnia. Sprawnie pobrała im krew do szeregu małych probówek.
- Za kilka dni będą wyniki. Do tego czasu musicie pozostać w izolatce. Zrozumieliście?
- Tak proszę pani – odezwał się Meir. Zaprowadzono ich z powrotem do sypialni gdzie spędzili następnych sześć dni, nudząc się niemiłosiernie. Po tym czasie przybyli po nich strażnicy i znowu znaleźli się pod gabinetem dyrektora Akademii. Jak tylko zostali sami Amitai starym zwyczajem przyłożył ucho do dziurki od klucza. Wytężył słuch, aby nie uronić ani słowa z toczącej się rozmowy.
- Jakie masz wieści moja droga? – Rozpoznał głos starca.
- Nie mam jeszcze wszystkich danych, ale te które otrzymałam są wystarczająco dziwne.
- Więc gadaj wreszcie i nie trzymaj nas w niepewności – warknęła na nią wojowniczka.
- Porównałam krew Amitaia z krwią członków jego rodziny. Chłopak w żadnym wypadku nie może być z nimi spokrewniony. Tymczasem w miejscowym szpitalu przysięgają, że lady Al’Kadar rodziła przy nich i wszystko było w porządku, zgodnie z procedurami. Na świat przyszedł jasnowłosy chłopczyk. Problem w tym, że geny matki tak bardzo się różnią od genów chłopaka, że nie mogą być rodziną. Żeby było ciekawiej, mamy ten poród nagrany na łączach. Szpital robi to rutynowo z każdą ciężarną. Wszystko się zgadza z ich zeznaniami. I co wy na to?
- Musimy się nad tym zastanowić. Ty dalej prowadź swoje badania, a ja poszukam czegoś w archiwach. Ah, byłbym zapomniał! Przetłumaczyłem frazę, którą podał nam ten dzieciak. Brzmi ona - ,, asuna ito thasa, ugru jeno sarrew – ja i ty, jesteśmy jednej krwi”. Co by to miało oznaczać, nie mam pojęcia, ale pracuję nad tym.
- To robi się coraz dziwniejsze. Ja dopilnuję, aby ten smarkacz nam nie uciekł. Może on ma jakieś powiązania ze światem demonów. Chanańczycy ostatnio bardzo urośli w siłę – odezwała się ponuro wojowniczka.
..................................................................................
Betowała kot_w_butach