środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 16

    
    Amitai był w rozterce; nie miał pojęcia, w jaki sposób wymknąć się po cichu ze statku tak, aby przez dłuższy czas nikt tego nie zauważył i nie ruszył za nim w pościg. Obawiał się zwłaszcza reakcji swojego dowódcy, który ostatnio śledził każdy jego krok, coraz bardziej otwarcie okazując mu swoje zainteresowanie. Tymczasem chłopakowi nie w głowie były romanse, prawie każdej nocy śnił mu się Yuriko, namawiający go do powrotu. Oczami wyobraźni widział unoszący się ponad bezkresnym oceanem potężny zamek. Znał nawet jego nazwę - Twierdza Szkarłatnego Mroku. Zaraz potem ta wizja zamieniała się w koszmar, w którym walczył z Odrzuconymi, mającymi postać ponurych, mrocznych cieni, o Seviego. Z oczu jego Liska płynęły krwawe łzy. Trzymał kurczowo za rękę jakiegoś nieznanego mu mężczyznę, zasłaniającego go własnym ciałem przed atakami demonów. Budził się każdego ranka w skłębionej pościeli, mokry od potu i drżący na całym ciele. Narastał w nim niepokój, najpierw niewielki, dryfujący gdzieś na obrzeżach świadomości, przypominający lekki wiaterek, mierzwiący od czasu do czasu włosy na głowie; szybko jednak przybrał siłę huraganu, przetaczającego się raz po raz przez ciało Amitaia. Pierwszy zmianę w jego zachowaniu zauważył Liam, jako że spędzali razem sporo czasu. Tego wieczoru na stołówce nie było zbyt wielu osób. Następnego dnia mieli wylądować na małej planecie, słynącej z międzygalaktycznego handlu. Wszyscy przygotowywali się do zakupów, kontaktowali się z rodzinami i robili listy sprawunków.
- Wyglądasz ostatnio jak pokutująca dusza - zwrócił się z troską w głosie do przyjaciela, od kwadransa grzebiącego w talerzu łyżką z nieobecną miną. - Masz jakieś problemy? Zamir zbyt obcesowo się do ciebie przystawia?
- Nie... - Poprawił się na krześle i uśmiechnął uspokajająco. Nie chciał wciągać mężczyzny w swoje prywatne kłopoty i narażać na niebezpieczeństwo. Nie miał pojęcia, do czego zdolni mogli być Odrzuceni.
- Możesz mi powiedzieć wszytko, wiesz o tym. - Liam dobrze znał jego skryty charakter i wrodzoną dumę, które sprawiały, że gdyby nawet bardzo potrzebował pomocy, na pewno by o nią nie poprosił.
- Muszę poradzić sobie sam. Takie tam rodzinne waśnie. - W oczach Amitaia błysnął upór. Zaczął powoli jeść, dając tym samym do zrozumienia, że nic poważnego się nie dzieje. Niestety, ten właśnie moment wybrały sobie demony, by zjednać sobie chłopaka. Prawdopodobnie poczuły się zagrożone przez bystrego wojownika, mającego na ich potencjalnego nosiciela spory wpływ. Ich zimne, syczące głosy spowodowały, że zerwał się z krzesła, rozglądając się dookoła błędnym wzrokiem.
- Co się z tobą dzieje? Dziwaczysz niczym szaleniec! - Tym razem Liam nie miał zamiaru odpuścić. Zdawał sobie sprawę, że przyjaciel nie był przeciętną osobą. Wiele razy widział manifestacje jego mocy, przekraczające możliwości nawet bardzo dobrze wyszkolonego, chananejsksiego wojownika. Wiedział, że ten czegoś się obawiał i rzadko korzystał ze swoich umiejętności. To, co u innych stanowiłoby powód do dumy i sławy, Ami traktował jak przekleństwo. Mężczyzna tego nie rozumiał, ale ufał chłopakowi, który na pewno miał jakieś powody, by tak się zachowywać.
- Muszę stąd wyjść - wyszeptał błagalnie. Nie chciał, żeby jakieś plotki dotarły do Zamira.
- Dobrze, ale pod warunkiem, że wszystko mi opowiesz.
- Tyle, ile mogę... - Wziął mężczyznę pod ramię i nachylił się do jego ucha. Z daleka wyglądali, jakby szeptali sobie jakieś ciekawe sekrety. Na szczęście dowódcy nie było w pobliżu. W kajucie Amitai nalał sobie i towarzyszowi wina, i opowiedział o swojej miłości do Seviego, który niespodziewanie okazał się jego bratem bliźniakiem, o reakcji rodziców na te szokujące wieści i samobójczej próbie brata. Dopiero co odzyskana rodzina rozpadła się w mgnieniu oka, a on salwował się ucieczką. Tęsknił jednak niezmiernie, zwłaszcza za swoim Liskiem, a niespokojne sumienie nie dawało spać po nocach.
- Do tego jeszcze doszły niepokojące wieści z Sheridanu o zniknięciu pary cesarskiej. Powinienem tam z nimi być, czuję się jak tchórz, który uciekł z pola bitwy. Wtedy myślałem, że tak będzie dla wszystkich lepiej. Przedtem, kiedy mnie nie było, wszyscy jakoś się dogadywali. - Podniósł na mężczyznę zmartwione oczy. Nie zrobił jednak żadnej wzmianki o Odrzuconych, zupełnie pominął ich udział w całej awanturze, nie chcąc rozdrażniać demonów.
- Nie przesadzaj, jesteście z bratem jeszcze bardzo młodzi, a sprawa dość trudna i delikatna. Choć wśród arystokracji takie związki bywają tolerowane, żeby na przykład nie dzielić władzy. Taką można podać oficjalną wersję dla poddanych.
- A wiesz, że to całkiem niezły pomysł. - W chłopaku zapaliła się iskierka nadziei.
- Za to twoi rodzice nie bardzo stanęli na wysokości zadania, zwłaszcza cesarz.
- Był zaskoczony, poza tym to on głównie dbał zawsze o wizerunek rodziny. Dla niego pewnie skończył się świat. – Chłopak, mimo dającego się słyszeć w głosie rozżalenia, bronił ojca.
- Tym bardziej nie powinien stracić głowy, ma wieloletnią wprawę w tuszowaniu takich afer. Musisz wracać do Sheridanu. Najpierw trzeba znaleźć na mapach położenie tej twierdzy. Słyszałem o niej wiele, ale wszystko to były raczej legendy niż konkrety. Masz pojęcie, jak wścieknie się Zamir, kiedy mu powiesz, że odchodzisz?
- Dlatego nic mu nie zdradzisz, niech jak najdłużej pozostaje w nieświadomości. - Zrobił szczenięce oczy i miękko cmoknął Liama w policzek.
- Rób tak dalej, a to nie nasz narwany dowódca będzie twoim największym problemem - zamruczał mężczyzna, który chętnie zatrzymałby chłopka w swoich ramionach. Wiedział jednak doskonale, że nie odwzajemnia jego uczuć. Chwilę potem w najlepszej komitywie przeglądali gwiezdne mapy. Okazało się jednak, że zupełnie niepotrzebnie. Nie docenili Zamira i jego spostrzegawczości. Nie na darmo mężczyzna był uznawany za jednego z najlepszych oficerów w armii Chananu.

***

    Yuriko siedział na stole w bibliotece niczym mały budda. Wokół niego wirował kurz z setek starych ksiąg, które jedne po drugiej przywoływał ruchem dłoni z wysokich na kilka metrów regałów, a potem rzucał na podłogę po uważnym przeglądnięciu. Kiedy Ashlan wszedł do ogromnego pomieszczenia, zapewne największego w całej twierdzy, jego mąż nie różnił się wyglądem od stojących pod ścianą wielowiekowych rzeźb. Niespodziewanie podniósł na niego srebrne oczy, które teraz przypominały dwa wulkany w fazie wybuchu. Zaświeciły niesamowitym, wewnętrznym blaskiem, a moc chłopaka stała się wręcz namacalna.  
- Złap mnie! - krzyknął i skoczył w jego ramiona, nic sobie nie robiąc ze skrzywionej miny i wyniosłego kichnięcia.
- Kto by tam chciał takiego brudasa. - Rozmazał mu na policzku ciemne smugi. - Z czego się tak cieszysz? - Starał się utrzymać, klejącego się do niego chichoczącego szkodnika, na odpowiednią odległość. Z jednej strony miał ochotę ucałować rozchylone usta, z drugiej pedantyczna natura przyglądała im z odrazą.
- Znalazłem.... Znalazłem sposób na pozbycie się Odrzuconych, a Amitai się uspokoił i jest gotowy do powrotu. Trudno o lepsze wieści, prawda? - Z premedytacją włożył zakurzone ręce pod koszulę cofającego się męża. Zarysował na jego brzuchu czarne kółko i strzałkę w dół.
- Co ty wyprawiasz? Idź się umyć, kocmołuchu, a ja poczytam. - Oparł się plecami o zimną ścianę. Nie miał już dokąd uciec przed molestującymi go zwinnymi łapkami.
- To pismo obrazkowe dla niekumatych pedantów. - Takie same symbole nakreślił wokół sutków, przy okazji delikatnie je drapiąc.
- Więc ten znaczek mówi... - Ashlan nie spuszczał oczu z zarumienionej twarzy męża. Minęło już tyle lat, a on nadal był dość nieśmiały w wyrażaniu swoich pragnień. Patrzenie na jego emocje nigdy mu się nie znudziło.
- Och... Jesteś nieznośny... - prychnął nachmurzony Yuriko.
- Nie wiem, czy moim słabowitym umysłem zdołam to właściwie pojąć... - Zmierzył smukłą sylwetkę płomiennym wzrokiem. - Mam cię zanieść do wanny i dokładnie umyć ze szczególnym uwzględnieniem sutków, brzucha i tego, co właśnie zaczyna podnosić głowę? - Spojrzał bezczelnie na coraz większą wypukłość między jego udami. - Powiedz, przeleć mnie, kochanie... - Uwielbiał się z nim drażnić.
- Sam sobie dogodzę! - Zadarł nos Yuriko i spojrzał na niego zuchwale. - Bez łaski Waszej Odpucowanej Wysokości! - Odwrócił się i zrobił zaledwie dwa kroki, kiedy został porwany na ręce.
- Za grosz cierpliwości. Chyba jesteś w strasznej potrzebie. Nie martw się, kochanie, mój Pogromca ci dogodzi. Będziesz jęczał i błagał o je...- Nie dokończył, bo różowe usta zamknęły skutecznie jego własne. Przyśpieszył, aby jak najszybciej znaleźć się w łazience. Na szczęście nie była zbyt daleko. Wszedł ze swoim wiercącym się ciężarem prosto pod prysznic, po drodze uruchamiając jacuzzi. Wargi Yuriko ani na moment się od niego nie oderwały; wzdychał przy tym rozkosznie, coraz śmielej pojedynkując się z jego językiem. Rozebranie ich obu w takich warunkach było doprawdy cyrkowym wyczynem, zwłaszcza że ruchliwy tyłeczek raz po raz naciskał na jego nabrzmiałe krocze.
   Jakieś pół godziny i trzy orgazmy później leżeli spleceni w ciepłej, pachnącej wodzie, a wokół unosiły się bąbelki, osiadając na ich włosach i zmęczonych, nadal lekko drżących ciałach. Ashlan leniwie opierał się plecami o oparcie marmurowej wanny, wielkością przypominającej raczej mały basen. Yuriko siedział między jego udami zupełnie wyczerpany. Zmaltretowany tyłek piekł go odrobinę, bo sprowokowany drań zachował się jak prawdziwy dzikus, omal nie przebijając go na wylot swoim Pogromcą, jak zarozumiale określał swojego penisa uczynny małżonek.
- Powinien nazywać się Barbarzyńca...
- Czyżbyś się na niego skarżył? - Mężczyzna podniósł jedną, jasną brew do góry.
- Brak ci finezji. - Pomasował zgniecione pośladki, naznaczone śladami pożądliwych palców.
- W takim razie to nie ty wrzeszczałeś na całe gardło... Tak.... Taaaaak... Pieprz mnie mocniej...! Mam nawet na to dowód, w lewym rogu kabiny pękły od tego krzyku aż dwie płytki.
- Pewnie już były uszkodzone... - burknął szkarłatny na twarzy chłopak. Naprawdę zachowywał się aż tak głośno i wyzywająco? Zanurzył się po nos w gęstej pianie.
- Moje ty naiwne Słoneczko. Żartowałem. - Cmoknął czule nadąsane usta. Takie chwile, pełne beztroskiej miłości były ostatnio nadzwyczaj rzadkie. Zajęci licznymi problemami, nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Strach, rozpacz i niepewność, jakie ostatnio odczuwali, nie sprzyjały romantycznemu nastrojowi. Obaj martwili się o swoich synów, nie bardzo wiedząc, jak rozwiązać powstały konflikt. Miłość, a zwłaszcza seks między rodzonymi braćmi, wydawał im się jakieś niewłaściwy, głównie wychowanemu dość tradycyjnie Ashlanowi. Często o tym dyskutowali podczas pobytu w twierdzy, ale nie podjęli żadnych wiążących decyzji. Pozbycie się Odrzuconych uznali za priorytet, na inne sprawy był jeszcze czas, tak przynamniej im się wydawało. Po cichu mieli nadzieję, że rozdzieleni przez tak długi czas chłopcy ochłoną i podejdą do tematu dużo rozsądniej.

***

   Sevi powoli, dzień po dniu coraz bardziej świadomy samego siebie, doskonale zdawał sobie sprawę, że intruzi mieli nad nim ogromną władzę. Nieraz z trudem odróżniał własne myśli i decyzje od tych podsuwanych mu przez Odrzuconych. Utrzymanie się na powierzchni kosztowało go sporo sił witalnych. Prawie cały czas czuł się zmęczony i ospały. Demony pożerały jego duszę kawałek po kawałku. Nie miał pojęcia, jak długo będzie mógł jeszcze się im opierać. Czasami wstępowała w niego dziwna energia. Nie mógł wtedy usiedzieć na miejscu, a wspomnienia doznanych krzywd wracały kolejno z ogromną siłą. Wymyślał dziesiątki sposobów, na jakie ukarze rodziców i Amitaia. W takim nastroju lubił znęcać się nad Davem. W szczególności, że ten odmówił mu pomocy w sprawie odtrutki dla Kayla, tłumacząc się zawile jakimiś tradycjami i zakazami. Ostatnio wymyślił sobie nową rozrywkę, która dostarczała mu jakiejś chorej radości.
   Pewnego wieczoru, po kolejnej sprzeczce z upartym niewolnikiem, rozsiadł się w fotelu z grubym dildo w rękach. Mężczyzna nie miał pojęcia, co go czeka. Obserwował z pewną obawą nowe urządzenie, wyposażone w możliwość drgania, ruchu oraz zmiany swojej objętości.
- Spuść spodnie na uda i padnij na kolana! - rzucił zimnym głosem rozkaz, a Dave nie ośmielił się zaprotestować, wielokrotnie boleśnie nauczony posłuszeństwa dzięki znajdującej się na jego szyi obroży. - Stań na czworakach jak posłuszny pies. - Sevi nalał na dildo odrobinę olejku i rozprowadził po całej długości, z przyjemnością patrząc na blednącego niewolnika. - Włóż go sobie głęboko. O tak, dobrze. Teraz ponownie uklęknij i rozsuń uda. Przysiądź na piętach i wyprostuj się. Chcę cię widzieć. Nie waż się dotykać, dopóki ci nie pozwolę. - Sevi z okrutnym uśmieszkiem włączył trzymanego w ręce pilota. Nastawił na najniższe wibracje.
- Mhmm... - zajęczał mężczyzna, mimo że z całych sił próbował się opanować, nie potrafił się powstrzymać. Poczerwieniał z upokorzenia i wstydu, widząc jak chłopak patrzy z pogardą na jego wznoszącego się penisa.
- Jak każdemu chutliwemu kundlowi niewiele ci potrzeba. Dojdziesz na rozkaz. - Zaczął testować nową zabawkę, która zaczęła zmieniać swoją objętość, wykonując posuwiste ruchy. Ofiara tych zabiegów wiła się niczym robak złapany na wędkę, postękując coraz głośniej i kręcąc biodrami. Chłopak obserwował jej męki z prawdziwą fascynacją. Po kwadransie Dave był cały spocony, dygotał niczym w febrze, a jego ciało płonęło. W tym momencie oddałby wszystko za możliwość zaspokojenia.
- Ale ... - Ręce same powędrowały do przodu.
- Ani się waż! Jeśli to zrobisz, dam cię do zabawy więźniom na cały tydzień! - Skrzywiona w bolesnej męce twarz tego niegdyś dumnego mężczyzny sprawiała mu wiele satysfakcji. Przyśpieszył tempo.
- Nie mogę... To silniejsze ode mnie...
- Błagaj, skomlij, a może się zlituję....
Dave usiłował uspokoić rozedrgane biodra, ale bez żadnego skutku. Im bardziej się napinał, tym pożądanie stawało się silniejsze. Nieustannie drażniona prostata doprowadzała go do szaleństwa. Wnet zapomniał, co to wstyd i duma.
- Auuu… Łuuu…! – zawył, stając na czworakach i wypinając mocno pośladki. Dyszał i popiskiwał. – Proszę… proszę, pozwól mi…
- Jeszcze przysięgniesz, że zdobędziesz dla Kayla odtrutkę…
- Tak… Tylko… - Jego penis był purpurowy od nabiegłej krwi, pulsował boleśnie przy każdym ruchu.
- Wstań. – Sevi popatrzył na niego złośliwie, widząc, jak ochoczo poderwał się na nogi. – Możesz otrzeć się o tamten fotel, nie wolno ci używać rąk. Spuść się jak pies na jego oparcie. - Pojękując, wykonał polecenie, wystarczyło kilka konwulsyjnych ruchów, by strugi spermy zaplamiły wzorzyste obicie. Nogi zrobiły mu się dziwnie miękkie i chwiejne. Dave padł zemdlony na podłogę, nie zdążywszy nawet podciągnąć spodni. Chłopak wstał, splunął na leżącego bez ruchu niewolnika i wyszedł z pokoju. Zrobiło mu się niedobrze.
 ..........................................................................................................................................
betowała Kiyami