sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział 14

Drodzy czytelnicy, to opo jest plamą na moim pisarskim honorze. Jedyne niezakończone w mojej krótkiej karierze internetowej bazgraczki. Nakreśliłam już plan i postanowiłam je wznowić. Będzie jeszcze około pięciu rozdziałów do finału. Mam nadzieję, że kilka osób się ucieszy.
   
      Ami długo ociągał się z wstaniem z łóżka, przecież mógłby się na przykład rozchorować po wczorajszym treningu albo dostać niestrawności. Miał jednak swój honor, Zamir na pewno przejrzałby jego dziecinne uniki i wyszedłby na tchórza. Nie miał wyjścia, musiał stawić mu czoła. Przecież uporządkowanie śmietnika w jego biurze zagraconym chyba go nie zabije. Ubrał się i powoli powlókł się do kwatery dowódcy statku. Na śniadanie nie starczyło mu już czasu i teraz jego żołądek głośno protestował, jako że kolacji też mu poskąpiono. Cicho otworzył drzwi, ale w środku nie było nikogo. Odetchnął z ulgą i zabrał się do pracy. Papiery bez ładu i składu walały się dosłownie wszędzie. Chananejczycy z natury byli istotami pełnymi energii, najlepiej sprawdzającymi się w czynie. Do zajęć biurowych nie wykazywali zazwyczaj żadnego talentu i zapału, uważając je za niegodne wojownika i prawdziwego mężczyzny. Ami miał to w nosie, nie był aż tak wrażliwy na swoim punkcie. Wyszedł na stołek, przeglądał szuflada po szufladzie wysoką szafkę, a głupi brzuch burczał coraz głośniej.
- Oj… - miauknął zaskoczony i zachwiał się na krześle. Natychmiast poczuł na swoim tyłku dwie krzepkie dłonie, które go podtrzymały. – Zabieraj te grabie!
- No proszę, oto wdzięczność – mruknął Zamir, ale nadal nie zabrał swoich rąk, jakby o nich zapomniał. Patrzył spod zmrużonych powiek na czerwieniejącego ze złości chłopaka. Hardy obcy podobał mu się coraz bardziej, teraz właśnie zgrzytał na niego zębami i podniósł do góry ciężką tarczę, którą ściągną ze ściany. Najwyraźniej miał zamiar go nią walnąć.
- Przestań mnie macać, albo załoga już dzisiaj wybierze sobie nowego dowódcę! – Amitai był naprawdę bardzo zły i zawstydzony, bezpośredniością mężczyzny.
- Spokojnie dzieciaku. Idź lepiej coś zjedz, bo z daleka słychać dziwne bulgoty w twoim brzuchu. – Bezczelnie go w niego uszczypnął i obrysował, szorstkim od używania miecza palcem, pępek . – Powinieneś zmężnieć tu i ówdzie, bo nie będą miał z ciebie wiele pożytku w łożu. – Odsunął się, aby go przepuścić. Ta naburmuszona mina, zaczerwienione policzki i szare, dumne oczy rzucające na niego groźne spojrzenia wydały mu się wyjątkowo kuszące. Ten młodzik musiał należeć do niego, dawno nie spotkał nikogo równie interesującego, a brat ostatnio ciągle naciskał by założył rodzinę.
- Może rzeczywiście… - Zręcznie zeskoczył i wolno, aby sobie nie pomyślał, że ucieka podszedł do drzwi. Jak tylko wyszedł nas korytarz otarł pot z czoła. Ależ ten facet był pewny siebie i zaborczy. Wyglądało na to, że dalsza podróż będzie zabawą w kotka i myszkę, a na pewno jemu przypadnie rola gryzonia.
   Wziął ze stołówki swoją porcję i ukrył się z nią w ładowni statku, gdzie rzadko kto przychodził, mógł tutaj swobodnie pomyśleć. Przyćmione światło i cichy szmer maszyn sprzyjały odpoczynkowi. Przez tyle dni udało mu się zachować względny spokój  i nie ulec emocjom. Był dumny, że udało mu się zapanować nad szalejącym sercem, zamknąć go w żelaznym sejfie swojej niezłomnej woli. Nie wszystko jednak potrafił przewidzieć. Wystarczył jednak mały drobiazg, chwila nieuwagi, aby wszystko runęło niczym domek z kart. Zapach pomarańczy, które włożył do kieszeni, okazał się kroplą która przeważyła szalę. Natychmiast przywiódł mu na myśl Sevi i jego niewinny, radosny uśmiech z jakim zawsze go witał. Mały głuptas tak bardzo lubił te owoce. Nieraz się przyglądał, jak sok skapywał mu na brodę, kiedy z zapałem wgryzał się zębami w miąższ. Zawsze miał wtedy ochotę go zlizać, aż do ostatniej kropelki. Echo minionych dni uruchomiło lawinę obrazów, które przygniotły jego pierś swoim ciężarem i niemal odebrały oddech.
- Co się z tobą dzieje Lisku? – Wspomnienia uderzyły go z ogromną z siłą. Dzrwi sejfu stanęły otworem. Poczuł jakby w piersi na nowo otworzyła się bolesna i głęboka rana. Co on u diabła zrobił najlepszego? Zostawił swojego brata, który tak mu ufał, że oddał i duszę i ciało bez najmniejszego wahania, na pewną zgubę! Widział szok i rozpacz w oczach rodziców, kiedy dotarło do nich, co wyprawiali ich synowie w zaciszu sypialni. Usiłował wtedy zachować rozsądek, bo wydawało mu się, że tak będzie dla wszystkich najlepiej. Uznał, że pomylił więź między braćmi, w dodatku bliźniakami z miłością. Teraz nie był już tego taki pewien. Skoro byli z Sevi rodziną, dlaczego aż tak bolało, jakby zaraz miał umrzeć. A może to mały miał rację nie on? Miał w głowie coraz większy mętlik i miał ochotę krzyczeć. Poczuł się jakoś dziwnie, otoczyła go gęsta mgła, a cały statek zaczął drżeć. Wokół niego zaczął narastać dziwny szum. Skupił się na nim, niczym na ostatniej desce ratunku, chcąc odegnać od siebie cierpienie. Powoli zaczął odróżniać słowa.
- Chodź! Wystarczy jedno słowo i będziesz razem z bratem ponad wszelkim prawem! Sevi należy do nas! – Aksamitne głosy kusiły, nawoływały. Starały się brzmieć przyjacielsko, ale nie potrafiły ukryć czającego się w nich przeraźliwego chłodu i mroku. Znał je, nieraz słyszał w swoich pełnych koszmarów, krwawych snach. Pierwszy raz miał z nimi do czynienia, kiedy zginął jego ukochany pies. Włosy zjeżyły mu się na głowie ze strachu.
- Precz bezimienne demony! Nie znam was i nie chcę znać! – Zaczął wymachiwać rękami jak szaleniec. Całe jego ciało, każda najmniejsza komórka ostrzegała, że były niesamowicie niebezpieczne. Czyżby jego słodki braciszek oddał się we władanie tym potworom? Ta myśl wydała mu się tak okropna, ze natychmiast się opanował.
- Kim  jesteście?! – Zapytał stanowczo. Jeśli chciał jakoś pomóc Sevi, musiał wiedzieć z kim walczy. – Duchami otchłani?
- Odrzuconymi, twoja rodziną Amitai… Nie wyprzesz się nas, zawsze jesteśmy tuż obok… Prędzej czy później przyłączysz się zarówno ty, jak i ten zdrajca Yuriko… - teraz syczały przeciągle, nie ukrywając swoich zamiarów. – Wasze ciała są takie ciepłe…
- Jesteście w błędzie! Sevi należy do mnie, póki bije moje serce! - Chłopak chwycił się za głowę i zaczął nią gwałtownie potrząsać, chcąc się pozbyć intruzów. Przed oczami zaczęły mu latać ciemne plamy. Osunął się po ścianie na podłogę z cichym westchnieniem. Zrobiło mu się słabo i niedobrze. Nagle wszystko ucichło, statek przestał drżeć, mgła ustąpiła. Poczuł pod plecami metalowe płytki, gdzieś z daleka dobiegł go głos Liama.
- Ami, ty leniwy łamago! Wracaj do roboty!
***
   Tymczasem Yuriko i Ashlan przenieśli się do Twierdzy Szkarłatnego Mroku. W legendarnym zamku, będącym na dobrą sprawę żywą istota uosabianą przez piękna Lirael,  byli bezpieczni. Otaczająca go potężna bariera ochronna nie wpuściłaby nikogo bez zgody jej pana, którym był Yuriko. Niestety były też minusy tej sytuacji, zostali praktycznie uwięzieni. Sevi nie był głupi, bardzo szybko zorientował się, gdzie się podziała cesarska para, pilnował ich niczym jastrząb, który zagonił do nory królika.
   Przez pierwsze dni obaj mężczyźni nie mogli otrząsnąć się z szoku. Dramatyczne wydarzenia następowały po sobie tak szybko, że nie mieli ani chwili by się nad tym wszystkim zastanowić. Nie mogli uwierzyć, że wszystko potoczyło się w taki sposób. Pragnęli dobra obu synów, problem z którym mieli do czynienia wydawał się im nie do rozwiązania. Jak mogli się zgodzić na tego typu związek? Chłopcy byli przecież braćmi, najbliższą sobie rodziną. Nawet gdyby oni jakoś to przełknęli, jak zareagują na to poddani? W dodatku  Sevi został najwyraźniej opętany i zarówno ich, jak i Amitaia uważał za zdrajców, którzy go odrzucili.
   Gdyby nie te wszystkie kłopoty życie w zamku byłoby prawdziwą sielanką, wypoczynkiem od dworskich intryg i awantur, jakiego nie zaznali od dawna. Rzadko mieli trochę czasu tylko dla siebie. Lirael, zachwycona ich przybyciem i stęskniona za Yuriko, próbowała przychylić im nieba. Nie musieli się o nic troszczyć, a wszystkie życzenia nawet te niewypowiedziane, były natychmiast spełniane. Twierdza ze wszystkich sił próbowała dogodzić swojemu ukochanemu panu i jego partnerowi.
Ashlan i Yuriko siedzieli właśnie w salonie na dywanie przed płonącym kominkiem ze wszystkich stron poobkładani poduszkami. Przed nimi stała taca z winem i przekąskami. Patrzyli na siebie niepewnie, każdy z nich bał się poruszyć jako pierwszy temat synów…
- Może ja zacznę…- Ciemnowłosy książę zawsze był odważniejszy w takich sprawach. – Muszę się do czegoś przyznać, nie byłem z tobą do końca szczery w sprawie swojej rodziny. To moja wina, że biedny Sevi… - głos mu się załamał.
- Kochanie, z nas dwóch to raczej ja jestem tym większym durniem. Zareagowałem jak idiota, nie pierwszy raz mój język doprowadził do tragedii. – Cesarz był rzeczywiście załamany. Znał przecież doskonale wrażliwość i gwałtowny charakter swojego syna. Jako ten starszy i bardziej doświadczony powinien być dla niego oparciem. Zapanować nad wszystkim. Przyciągnął do siebie męża i wtulił nos w jego kark.
- Pomożemy obojgu, trzeba wszystko dobrze przemyśleć. – Usiadł między udami Ashlana i oparł się plecami o jego pierś. - Zacznijmy od Amitaia, którego musimy sprowadzić do twierdzy, zanim  Sevi go dopadnie. W zamku jest bardzo bogata biblioteka, potrzebuję kilku informacji
- My nawet nie wiemy, dokąd udał się Amitai. Jak chcesz go odnaleźć?- Ashhlan miał wrażenie, że piętrzące się przed nimi trudności nie mają końca.
- To akurat ta łatwiejsza część naszego zadania. – Zarumienił się, bo ciepły oddech na szyi podrażnił jego najwrażliwsze miejsce. Mimo upływu wielu lat, nadal reagował na dotyk męża niczym nastolatek. – Co prawda otwarłem portal w pośpiechu, ale nie wysłałem go przez niego zupełnie na ślepo. Uchwyciłem w jego pamięci imię Liam. Miał bardzo miłe wspomnienia związane z tą osobą, więc go do niej wysłałem. Jeśli odszukamy tego mężczyznę, a wiem, że był przyjacielem z Akademii w której się uczył, dowiemy się gdzie przebywa nasz syn. – Książę otrząsnął się z szoku i z wrodzoną energią, przystąpił do działania. Cesarz zawsze podziwił łatwość, z jaką potrafił sobie radzić w trudnych sytuacjach. Z wyglądu kruchy i delikatny, był od niego o wiele silniejszy psychicznie. Potrafił z żelazną konsekwencją dążyć do celu.
- Czyli mamy jakiś punkt zaczepienia. – Przygryzł delikatnie zaróżowiony płatek ucha. Obecność ciepłego, znajomego ciała zawsze go uspokajała. – Czy mógłbyś mi coś więcej powiedzieć o Odrzuconych? Nigdy nie spotkałem się z takim określeniem. – Zacisnął ramiona wokół smukłej talii męża i usłyszał ciche sapnięcie.
- Hm… Nie pamiętam zbyt wiele ze swojego dzieciństwa. Jedynie jakieś strzępki rodzinnych podań. – Położył głowę na ramieniu mężczyzny. Ufał mu bezgranicznie, od ślubu nigdy go nie zawiódł. Był niczym mur, który odgradzał go od całego zła. Zawsze mógł liczyć na jego wsparcie, a smukłe, czułe dłonie potrafiły odpędzić każdy ból. Yuriko doskonale pamiętał wydarzenia sprzed śmierci ich trzeciego towarzysza, ale wybaczył Ashlanowi i nie miał zamiaru do tego wracać. Chętnie by go teraz pocieszył, ale nie miał niestety dobrych wieści.
- Mów szczerze, każda drobnostka może być ważna. – Pocałował pachnące jaśminem miejsce tuz pod linią włosów, doskonale znał słabostki swojego Słoneczka. W odpowiedzi usłyszał ciche mruczenie.
- Mój ród jest bardzo stary – z wahaniem podjął temat książę – chyba równie wiekowy co wirujące w kosmosie galaktyki. Według legend, miał stać na straży równowagi we Wszechświecie. Z tego powodu został obdarzony odpowiednimi mocami. W każdym pokoleniu przychodziły na świat dwie lub trzy osoby, wyjątkowo szczodrze obdarzone. Szkolono je bardzo intensywnie, jak tylko zdążyły wyrosnąć z pieluch. Nazywano je Czarnymi Gwiazdami, ponieważ każda z nich potrafiła podobno zarówno stworzyć jak i zrzucić z nieba gwiazdę. Ich umiejętności były niewyobrażalne dla zwyczajnej istoty. Jeśli się dobrze zastanowić, to właściwie miały prawie boską moc. Niestety medal ma jak wiesz zawsze dwa oblicza. Pośród tych wybranych, zdarzały się słabsze psychicznie osobniki, które nie potrafiły zapanować nad drzemiąca w nich siłą. Popadały wtedy w szaleństwo, a magia przejmowała nad nimi kontrolę. Nazywano ich Odrzuconymi, ścigano i bezlitośnie zabijano.
   Ogólnie nasz ród nie był zbyt lubiany w rosnących w siłę z każdym stuleciem Królestwach. Tolerowano nas, bo byliśmy ich armią i tarczą w razie zagrożenia, ale jednocześnie bano się i spychano na margines. W myśl, jak jesteś potrzebny to jesteś mile widziany, a jak nie, to zjeżdżaj dziwolągu do swojej nory. – Yuriko na chwilę się zamyślił. Ashlan doskonale wiedział, jak paskudne miał wspomnienia. Zaczął łagodnie głaskać drżące plecy.
- Doskonale wiem jak to wygląda, zachowałem się przecież identycznie. – Nadal miał wyrzuty sumienia z powodu swojego zachowania przed laty. Zareagował szokiem i agresją na pokaz mocy męża. Uciekł wtedy niczym tchórz i nie chciał z nim rozmawiać przez dłuższy czas, nic sobie nie robiąc z jego bólu i tęsknoty. Porzucił ciężarnego kochanka, nie pozwalając mu niczego wytłumaczyć. Mógł tylko dziękować w duszy niebiosom, za szczodre, szlachetne serce męża, ktoś inny nie chciał by go więcej znać.
- To już za nami. – Wtulił się w niego mocniej.- Minął jakiś czas i Królestwa urosły w siłę, nie potrzebowały już tak często naszej pomocy. W końcu zostaliśmy uznani za zbędnych, wręcz niebezpiecznych. Zdziesiątkowano nas, traktowano niczym łowne zwierzęta. Upłynęło kilkadziesiąt lat i z dumnego rodu została jedynie garstka wygnańców. Mnie próbowano porwać, bo byłem najmłodszy i jak myśleli najłatwiejszy do zmanipulowania. Jeden z władców Galaktyk zapragnął mojej mocy. Niewiele wtedy umiałem, matka kazała mi się schować w piwnicy. Wymordowali całe miasteczko, wszystkich moich bliskich. Kiedy mnie znaleźli i wyciągnęli na zewnątrz, dookoła były już tylko dymiące ruiny i zgliszcza. Założyli mi na ręce bransolety, pochłaniające moc. Uznali, że w taki sposób bez trudu zapanują nad takim dzieciakiem. Nie mieli pojęcia z czym tak naprawdę mają do czynienia. Moja rodzina zawsze była skryta i swoje sekrety zatrzymywała dla siebie. Wszystkie artefakty trzymaliśmy dobrze ukryte. Kiedy moim oczom ukazał się straszny widok, a jeden z żołdaków rzucił mi pod nogi okaleczone i zbezczeszczone ciało matki popadłem w jakiś trans. Osunąłem się na ziemię. Czas się zatrzymał  a powietrzem targnął potężny wybuch. Z moich wrogów, miasteczka, roślin i zwierzą został tylko pył, który szybko rozwiał wiatr. Nie wiem jak długo tam leżałem. Ocknąłem się dopiero, kiedy za ramię szarpali mnie nieznajomi mężczyźni. Byłem w środku głębokiego, ogromnego leja, podobnego jaki tworzy się po wybuchu bomby. Na kilka mil dookoła był tylko piasek i wypalona niemal do skał ziemia…
- Straszne… - Ashlan podał mężowi butelkę z winem, a ten bezpośrednio z niej upił kilka łyków. – Zawsze znajdzie się jakiś idiota z syndromem Władcy Świata. – Nakrył ich obu ciepłym kocem i dołożył drew do kominka.
- Masz rację, bali się nas, jednocześnie pożądając naszej magii. To było dawno, wszyscy myślą, że Czarne Gwiazdy to bajka albo już nie istnieją. Może lepiej żeby tak zostało. – Umościł się wygodnie, kręcąc pośladkami. Teraz on usłyszał jak mąż wciąga szybko powietrze i uśmiechnął się pod nosem. Lubił się z nim drażnić. - Co do Odrzuconych, pamiętam jedynie, że nie dało się ich zwyczajnie zabić. Ciało owszem ulegało zgładzie, ale pozostała jeszcze nieśmiertelna dusza, także ogromnie niebezpieczna. Potrafiła bez problemu opętać tych, którzy posiadali geny Czarnych Gwiazd. Moja babcia mówiła, że te demony, można było jakoś ujarzmić czy odesłać. Niestety nie mam pojęcia jak… - westchnął ciężko Yuriko. Zaraz jednak poprawił mu się nieco humor, bo pośladkami wyczuł rosnącą erekcję Ashlana. Taka mała, znaczy się coraz większa ,,rzecz”, ale oderwała na chwilę myśli księcia od ponurych rozważań. – Może w bibliotece znajdziemy jakieś wskazówki?
- Jasne za sto lub więcej lat… Tam są tysiące tomów… - Zsunął rękę na brzuch mężczyzny i zaczął zataczać kółka coraz niżej i niżej. Mały łobuz wodził go za nos, ale się nie da… - Mam lepszy pomysł. Wspominałeś to ostatnie miasteczko i piwnicę. Umiałbyś trafić na tą planetę, skoro wszystko skrzętnie chomikowaliście, może znajdziemy coś przydatnego. – Mężczyzna nabrał wigoru z różnych względów. Czuł, że wpadł na właściwy trop. Przeniósł dłoń na smukłe uda, wyszczerzył zęby na niezadowolone warknięcie. Trochę cierpienia zaostrza apetyt, nie kochali się od ponad tygodnia.
- Masz rację, ale najpierw musimy sprowadzić Amitaia. Trzeba jakoś odwrócić uwagę Sevi, żebyśmy mogli wymknąć się niepostrzeżenie. – Poczuł gorące wargi na swoich policzkach, szyi. Z premedytacją omijały usta. Drań igrał sobie z nim, dobrze wiedział jak go doprowadzić do szaleństwa.  Jedna myśl nie dawała mu spokoju. - Ashlan… Nie boisz się, że w chwili zagrożenia mogę znowu zrobić coś strasznego? – Zapytał na jednym wdechu i spojrzał na niego niepewnie. Wiele razem przeszli, ich wspólne życie nie zawsze było pasmem szczęścia.
- Słoneczko, może nie wyglądam, ale staram się uczyć na błędach. – Podniósł go i posadził  na kolanach twarzą do siebie. – Gdybym cię skrzywdził Kayl, wstałby z grobu i wbił nogę od krzesła w moje czarne serce.
- Taa… Szkoda, że go z nami nie ma. – Posmutniał Yuriko. – Zawsze był rozsądniejszy od nas obu razem wziętych, na pewno by coś doradził…. – Położył czoło na ramieniu męża, chłodny materiał koszuli przyniósł ulgę jego skołatanej głowie.
- Nie przesadzaj z tym rozsądkiem, a pamiętasz jak…- Równie wzruszony Ashlan zaczął wspominać ich tragicznie zmarłego towarzysza, który zginął, ratując im życie. Resztę wieczoru przesiedzieli naprzemian śmiejąc się i roniąc łzy. Czuli jakby młody wojownik był nadal razem z nimi. Mieli wrażenie, że za chwile otworzą się drzwi i zobaczą jego mocną sylwetkę doświadczonego żołnierza i szelmowski uśmiech. Zasnęli, tuląc się do siebie z sercami i głowami pełnymi byłego kochanka.

...............................................................................................................
Reszta już się pisze, więc czekajcie spokojnie. To opowiadanie jest II częścią Kronik Czarnych Gwiazd po Twierdzy Szkarłatnego Mroku ( to pierwsze napisane przez mnie opo, więc jak ktoś będzie czytał, robi to na własną odpowiedzialność ), dlatego macie tutaj trochę nawiązań do tamtego opowiadania.