środa, 30 maja 2012

Rozdział 2



   Na lotnisku czekał na obu chłopców oddział Gwardii Cesarskiej. Jak tylko wyszli z kapsuły otoczyli ich żołnierze i pomaszerowali w kierunku centrum miasta. Młodzieńcy nieco wystraszeni spoglądali na siebie niepewnie. Nie mieli pojęcia dokąd prowadzi ich ta eskorta. Przez całą drogę nikt nie odezwał się do nich ani słowem. Zatrzymali się przed dużym, eleganckim budynkiem. Dowódca pchnął ich w stronę drzwi.
- Nie bójcie się, to siedziba dyrektora Akademii. Jak tylko nasze radary wykryły waszą kapsułę, zebrała się Rada Szkoły i po krótkiej dyskusji ustalono waszą tożsamość. Kazano mi was do nich zaprowadzić jak tylko wylądujecie. Czy wiecie, że jesteście jedynymi ocalałymi z promu? Podróżowały nim ważne osobistości, które zaginęły bez śladu. Pewnie zadadzą wam mnóstwo pytań. Wejdźcie do środka. – Jak tylko przekroczyli próg budynku, podszedł do chłopców ubrany w liberię mężczyzna i zaprowadził do sporego gabinetu. W środku czekały na nich trzy osoby – ciemnowłosa kobieta wyglądająca na medyka, siwy starzec o imponującym wyglądzie i runicznymi tatuażami na smukłych dłoniach oraz ruda wojowniczka ze świetlnym mieczem za pasem. Wszyscy wpatrywali się w nich z niedowierzaniem, zaciekawieniem i pewną dozą podejrzliwości. Pierwszy odezwał się mężczyzna.
- Usiądźcie chłopcy i nie róbcie takich przerażonych min. Opowiedzcie jak to się stało, że udało się wam wrócić  całym i zdrowym – skinął głową na Meira, który aż zbladł z wrażenia, że będzie musiał się odezwać do tak szacownej osoby.
- Ja tak naprawdę, nie mam nic ważnego do powiedzenia proszę pana. Jak nas zaatakowali zostałem zakuty w kajdany i odprowadzony na bok. Po jakiejś godzinie przyszedł po mnie taki wysoki, wyglądający na dowódcę wojownik wraz z moim kuzynem. Zostałem rozkuty i zapakowano nas do tej kapsuły. To wszystko.
- Co z pozostałymi więźniami?
- Większą część zabito na miejscu. Ci, którzy byli bogaci lub młodzi zostali uwięzieni – siedzący w pokoju popatrzyli po sobie ze zgrozą.
- Czy wiesz dlaczego cię wypuszczono?
- Nie mam pojęcia. Nikt mnie o nic nie pytał – odparł zgodnie z prawdą Meir.
- W takim razie może ty wiesz coś więcej? – Wojowniczka zwróciła się do Amitaia patrząc na niego groźnie.
- Szczerze mówiąc to nie. Mnie zawieziono na statek macierzysty, no wiecie, taki o jakich śpiewają w karczmach pieśni. Tam rozmawiał ze mną nieznajomy mężczyzna. Posmakował mojej krwi i powiedział, że jeszcze się spotkamy. Mówił w bardzo niezrozumiały sposób, niektóre zwroty były mi zupełnie obce, chociaż mam nowe łącze z bardzo dobrym tłumaczem.
- Czy możesz podać przykład jakiejś niezrozumiałej frazy?
- Nie wiem czy dobrze zapamiętałem, ale proszę - asuna ito thasa, ugru jeno sarrew – rzucił Amitai, rozglądając się, czy zobaczy w oczach kogokolwiek błysk zrozumienia. Jedynie siwowłosy mag nieco drgnął i zaczął drapać się po długiej brodzie.
- Chyba gdzieś już to słyszałem? Muszę się nad tym zastanowić. Możesz mi opisać tego nieznajomego?
- Wysoki mężczyzna o czarnych włosach do ramion, bardzo dumnej postawy i niezwykłych złocistych oczach. Zwracano się do niego z ogromnym szacunkiem. Miał na palcu pierścień ze smokiem w locie.
- Jesteś tego pewien? To na pewno był smok, a nie jakieś inne zwierzę? – Zapytał starzec patrząc na mnie z niezwykłą uwagą.
- Oczywiście, że tak. Na koniec stwierdził, że się jeszcze spotkamy. Potem zaprowadzono mnie do kapsuły i wylądowaliśmy tutaj.
- Chłopcy wyjdźcie na chwilę na korytarz. Za chwilę was zawołamy – powiedziała jedna z kobiet. Młodzieńcy posłusznie spełnili polecenie, głęboko się kłaniając. Jak tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi Amitai zawrócił i przycisnął ucho do dziurki od klucza.
- Przestań, jeszcze cię złapią i będziemy mieć kłopoty – zaprotestował Meir.
- Nie bądź głupi, nie wyprosili nas bez powodu! Warto wiedzieć co w trawie piszczy – stwierdził szeptem chłopak zamieniając się w słuch. Nie musiał długo czekać.
- Ten dzieciak kłamie, nie mówi nam wszystkiego – usłyszał pełen gniewu głos wojowniczki. – Pewnie zgodził się na współpracę i został szpiegiem. Widzieliście jego pierścień? Był dokładnie taki jak opisał, że zobaczył na palcu mężczyzny. Trzeba go aresztować i wymusić zeznania.
- Nie bądź taka pochopna moja droga, lepiej będzie go na razie poobserwować. Ten chłopak jest wyjątkowo tajemniczy. To dotyczy nie tylko naszej sprawy. Znałem wielu wojowników z rodziny Al’Kadar, a on nie jest w najmniejszym stopniu podobny do żadnego z nich.
- Może lady się puściła? Nie ona pierwsza – odparła spokojnie milcząca do tej pory medyczka. – Pobierzmy mu krew i przeprowadźmy badania. Zrobię testy na pokrewieństwo, a może znajdę jeszcze coś ciekawego? I masz rację na razie zaczekajmy, na więzienie zawsze jest czas. – Al’Kadar poruszył się niespokojnie. Poczuł jak w jego sercu zaczyna rosnąć gniewna furia. - Ci ludzie planowali mnie uwięzić i torturować nie mając żadnych dowodów mojej winy. I to miała być elita Infernatu? -  W gardle zaczął narastać mu warkot, a całe ciało zadawało się płonąć od niezaspokojonego pragnienia. Coś chciało się wydostać na zewnątrz. Uszczypnął się silnie w rękę usiłując się uspokoić. Na szczęście podziałało.
-Żebyście się tylko nie zdziwili jak wam ucieknie! – Usłyszał  niezadowolony głos wojowniczki. Do Amitaia dotarł stukot zbliżających się kroków. Gwałtownie odskoczył od drzwi, omal się nie przewracając. Chora noga, jak zwykle w takich wypadkach odmówiła posłuszeństwa. Na korytarz wyszła medyczka i skinęła na obydwu chłopców.
- Możecie już odejść. Zostaniecie zaprowadzeni do waszych kwater. Jutro macie przed śniadaniem zjawić się u mnie. Pobierzemy wam krew. Musimy sprawdzić czy się czymś nie zaraziliście – Ami spuścił nieco głowę, by kobieta nie zauważyła gniewu i pogardy na jego twarzy.
………………………………………………………………

    Tymczasem w stolicy Sheridanu nastał właśnie poranek. Zamyślony  książę Yuriko stał przed lustrem nie całkiem jeszcze rozbudzony. Od kilku dni doświadczał dziwnego  niepokoju. Działo się tak zawsze, gdy ktoś z jego bliskich był w niebezpieczeństwie. Problem w tym, że zarówno mąż jak i syn Sevi, mieli się dobrze. Skąd więc te pełne obaw sny? Mężczyzna nie wiedział, co ma o tym myśleć. Zobaczył jak Ashlan, już w pełni ubrany, podchodzi do niego z tyłu. Poczuł obejmujące go w talii czułe ramiona.
- Kochanie, po co tak wcześnie wstałeś? Nie masz dzisiaj przecież żadnych zajęć – Cesarz pochylił się i pocałował pachnący kark Yuriko. – Ostatnio wyglądasz jakby coś cię trapiło. Wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
- Lepiej nie, bo znowu się na mnie zdenerwujesz. Od dłuższego czasu mam wrażenie, że komuś z mojej rodziny dzieje się krzywda. Mam nawet pewną teorię, ale będziesz zły, jak powiem ci o co chodzi – powiedział cicho ciemnowłosy  młodzieniec przytulając się plecami do torsu męża i patrząc na niego nieśmiało.
- Miej litość i wykrztuś coś wreszcie. – Mężczyzna chwycił zębami jego ucho i włożył mu do środka ciekawski język. Pieścił delikatnie różową muszelkę, wydobywając z ust męża ciche jęki przyjemności.
- To nie fair – wykrztusił z trudem, czerwony na twarzy Yuriko.
- Przecież nie zatkałem ci ust, nie próbuj się więc wymigiwać – wyszeptał cicho jasnowłosy z lekką kpiną w głosie, wprost w zaczerwienione ucho. Jego ciepły oddech spowodował, że całe ciało chłopaka ogarnęły dreszcze przyjemności.
- Mmymy –ślę – wyjąkał – że to mój zaginiony synek potrzebuje pomocy. Miały przecież być bliźnięta. Pod wpływem zagrożenia silniejsze magicznie dziecko mogło się gdzieś teleportować.
- To strasznie głupie wytłumaczenie i doskonale o tym wiesz. Masz za dużo wolnego czasu i wynajdujesz coraz to nowe brednie. Zajmij się lepiej swoim niedopieszczonym, biednym mężem – przycisnął biodra do pośladków chłopaka, aby poczuł jego  erekcję.
-Ach… Może masz rację. Przestań się kleić do mnie, w każdej chwili ktoś tu może wejść.
- No to co. Wiesz, że seks o poranku jest konieczny dla zdrowia – cesarz odpiął zręcznie spodnie męża i opuścił je w dół razem z bielizną. Jedną ręką objął go mocniej w pasie przyciągając bliżej do siebie, a drugą zaczął błądzić po krągłych pośladkach. – Spójrz skarbie - wskazał na ich odbicie w lustrze – twój penis też już jest gotowy do zabawy. Wygląda na bardzo twardego. Widzę sączące się z niego perłowe krople. Oprzyj się o szafkę i wypnij tą śliczną pupę do mnie – rozchylił sprawnie obie, nęcące półkule ciężko oddychając.  Włożył mocno już podnieconemu Yuriko palec do środka, pośpiesznie nawilżając go zaklęciem.
- Och…- usłyszał pełen pożądania okrzyk chłopaka, który wygiął się mocno pochylając się do przodu i eksponując  kochankowi  zgrabne pośladki. Ashlan widział w szklanej tafli, jak z każdą chwilą szeroko otwarte, srebrne oczy męża robią się coraz ciemniejsze z niezaspokojonej żądzy. Ochoczo włożył jeszcze dwa palce w śliską dziurkę. Delikatnie nimi manewrował, rozsuwał gładkie mięśnie szukając  punktu rozkoszy.
- Aaaaa – usłyszał w odpowiedzi namiętny okrzyk. Teraz już wiedział, że trafił do celu. Wyjął palce, co spotkała się z pełnym dezaprobaty prychnięciem ze strony partnera, przyłożył swego nabrzmiałego penisa do lekko rozwartego otworu i pchnął mocno, od razu uderzając w prostatę.
- Jesteś bogiem – dobiegł go żarliwy głos Yuriko – jesteś najlepszy. - Chłopak rozchylił mocniej uda, dając Ashlanowi lepszy dostęp i możliwość głębszej penetracji. Sam zaczął stymulować swojego członka w rytm pchnięć kochanka. Po chwili słychać już było tylko szybkie oddechy obu mężczyzn i  charakterystyczne odgłosy uderzeń ciała o ciało. Pełne uniesienia jęki mieszały się z ostrymi okrzykami, ponaglającymi do szybszych ruchów. Ich świadomość zawęziła się do tego pełnego rozkoszy aktu. Czerwona mgła całkowicie zasłoniła im oczy.
- Na boginię!! – Dobiegł ich pełen zaskoczenia okrzyk, po czym rozległo się trzaśnięcie drzwiami. W tym momencie Yuriko szczytował wyrzucając z siebie obfity strumień spermy. Prawie w tym samym czasie rozległ się pełen spełnienia okrzyk Ashlana. Mężczyźni przytulili się do siebie, szukając nawzajem swojego ciepła.
-Czy to czasem nie była twoja matka?! – Wyszeptał ogromnie zawstydzony Yuriko, którego twarz dosłownie płonęła szkarłatem.
- Sądząc po głosie, to chyba tak – odparł spokojnie cesarz.
- Jak możesz być taki opanowany?! Ja już chyba nigdy nie spojrzę jej w oczy -  wymamrotał załamany chłopak. –  Już kolejny raz robię z siebie durnia w jej obecności. Dzisiaj mieliśmy zjeść razem kolację. Za żadne skarby tam nie pójdę. Skoro tak łatwo przychodzi ci zachowanie zimnej krwi, możesz iść sam!
- Nie bądź głupi i nie zachowuj się jak jakaś dziewica. Moja matka też to na pewno robiła, sądząc choćby po trójce dzieci, które urodziła -  stwierdził Ashlan czule głaszcząc męża po napiętych ze zdenerwowania plecach. – Chodźmy lepiej pod prysznic, zrobię ci relaksujący masaż. Zobaczysz, że się odprężysz. – Pociągnął opierającego się Yuriko w kierunku łazienki. Wepchnął go do kabiny, zrzucając po drodze krępujące ruchy ubrania. Puścił strumień ciepłej, pachnącej lawendą wody wprost na ich lśniące od potu nagie ciała. Rzucił się przed chłopakiem na kolana. Przyciągnął go do siebie łapiąc za pośladki i mrucząc z zadowolenia, zaczął lizać zapamiętale jego penisa leciutko go przygryzając.
- Mmmiał być masaż - wyjąkał zmieszany książę.
- Przecież jest. Nie mówiłem ci jakiej części ciała będzie dotyczył  – wymruczał uśmiechnięty szeroko mężczyzna nie przerywając swojej czynności.
..............................................................................
Betowała kot_w_butach

czwartek, 24 maja 2012

Rozdział 1



   Tymczasem w południowej części galaktyki powstawała nowa potęga. Cesarstwa Infernatu i Sheridanu zajęte sprzeczkami między sobą i obrzucaniem się obelgami w notach dyplomatycznych, początkowo zupełnie nie zwróciły uwagi na coraz silniejszego sąsiada. Chanan, bo tak nazywało się niedostrzegane do tej pory państwo, starało się nie wchodzić im w drogę. Od kiedy zasiadł na jego tronie mądry i sprytny władca Naveh I wszystko się zmieniło. Kraj znacznie się rozrósł, a jego wojownicy nie mieli sobie równych. Mieszkańcy Channanu szczerze i nie bez powodów nienawidzili swoich sąsiadów. Przez stulecia poniżani, prześladowani, uważani niemal za zwierzęta  łaknęli zemsty. Jeśli ktokolwiek z nich, został złapany na terytorium któregoś z tych państw i nie miał przy sobie stosownej przepustki, zabijano go bez prawa do obrony, nie zapytawszy nawet skąd się wziął i co tu robi. Demony nie pozostawały dłużne. Gdy tylko miały okazje mordowały swoich prześladowców w bezlitosny, barbarzyński sposób wyrywając im serca i rozpruwając brzuchy. W krótkim czasie zasłynęli z okrucieństwa na cała galaktykę. Ich ziemie były ubogie, skąpe w zwierzynę i urodzajną glebę, dlatego często, mimo zagrożenia przechodziły na cesarską stronę. Mając do wyboru zginąć w walce, czy patrzeć jak ich potomstwo umiera z głodu, wybierali oczywiście pierwszą możliwość. Zawsze istniała szansa, że powrócą do domu z bogatymi łupami. Teraz jednak nastała dla nich nowa era. Chytry władca zawarł wiele korzystnych sojuszy i podbił ogromne, bogate terytoria. Chanańczycy mogli w końcu odetchnąć. Stali się równie zamożni i niezależni jak ich sąsiedzi. Potężna, zaprawiona w bojach armia strzegła ich granic. Zaczęli się coraz częściej przeprawiać do Infernatu i Sheridnu w poszukiwaniu niewolników. Ich szybkie i zwinne statki siały postrach na przygranicznych terenach obu państw. Jeden z nich zaczaił się właśnie w pobliżu rodzimej planety Amitaia.
   Chłopiec od rana miał złe przeczucia, był zdenerwowany i niewyspany po pełnej koszmarów nocy. Na dodatek kuzyn Meir, z którym miał odbyć podróż okazał się prawdziwym dupkiem. Całą drogę na lotnisko czynił głupie uwagi na temat jego kalectwa i mizernego wyglądu. Siedząc więc na swoim miejscu, na międzyplanetarnym promie, modlił się, aby droga upłynęła jak najszybciej. Nie mógł się doczekać chwili, kiedy uwolni ten przeklęty głupek zniknie gdzieś za horyzotem. Nie chciał się z nim kłócić, bo wiedział, że naskarży wszystko ojcu, a ten nie daj boże, jeszcze każe wracać mu do domu. Zamknął oczy i nie zważając na gadaninę tego bałwana próbował zasnąć. Nagle rozległ się straszny huk, coś zazgrzytało i potężny wstrząs rzucił statkiem na bok. Na pokładzie wybuchła panika. Ludzie biegali z kąta w kąt, krzyczeli i miotali się bez sensu. Niestety nikt z załogi nie przybył, żeby wyjaśnić im co się właściwie stało. Łącza pozostały głuche. Zbili się więc w ciasną gromadkę, nerwowo spoglądając na zamknięte drzwi grodzi. Nie pozostali jednak długo w nieświadomości. Po kilku minutach metalowe wrota rozsunęły się i stanęli w nich wojownicy, wyglądający jak wyciągnięci  prosto z nocnych koszmarów. Rośli, potężnie zbudowani, zakuci w od stóp do głów w giętkie zbroje z dziwnego, połyskliwego metalu, który sam dopasowywał się do kształtu ich ciał jak miękki materiał. Kilku z nich miało pokryte łuskami ogony zakończone jednym lub wieloma ostrzami, stanowiącymi z pewnością niezłą broń. Inni zaś obdarzeni byli sporymi, nietoperzymi skrzydłami. Twarze mieli dzikie, o ciemnej skórze i ostrych rysach, a płonące oczy, w kolorach najszlachetniejszych klejnotów. Usta wykrzywiały im okrutne uśmiechy. Jeden z nich, prawdopodobnie dowódzca, stanął na środku pomieszczenia i rozpoczęła się segregacja więźniów. Część szła na prawo i zakuwana była w kajdany, a inni prawdopodobnie bezwartościowi dla najeźdźców, kierowani byli na lewo i tam na miejscu zarzynani jak bydło.  Zewsząd słychać było okrzyki przerażenia i jęki konających. Stojący obok Amitaia kuzyn zsikał się ze strachu w spodnie.
    Chłopak nie mógł uwierzyć w to co się dzieje. Jeszcze przed chwilą jechał sobie spokojnie do szkoły, a teraz był świadkiem zbiorowego mordu na współpasażerach. Z początku zareagował tak jak wszyscy, pobladł jak ściana i trwoga niemal odebrała mu świadomość. Ale wszechobecny, mdlący zapach krwi i rozpruwanych wnętrzności spowodował, że coś w nim drgnęło. Coś spoczywającego od dawna na dnie jego duszy, co pojawiało się tylko w pełnych przemocy snach, jakie miał od dzieciństwa. Wciągnął głęboko powietrze i zaczął węszyć zupełnie jak zwierzę. Poczuł jak krew zaczyna szybciej krążyć w jego żyłach. Wyprostował się, odrzucił na plecy jasne włosy i podniósł dumnie głowę.
- Ty – usłyszał od stojącego na środku mężczyzny – podejdź tutaj! – Amitai zbliżył się do niego, lęk o dziwo całkowicie go opuścił. Wojownik spojrzał na niego podejrzliwie i wskazał na miejsce u swego boku. Kiedy chłopak podszedł dokładnie go obwąchał, rozpiął mu koszulę oglądając uważnie plecy i klatkę piersiową, szarpiącego się młodzieńca.
- Ty pójdziesz ze mną. – Położył mu na ramieniu uzbrojoną w szpony dłoń i pociągnął do wyjścia.
- Ami, nie zostawiaj mnie! – Usłyszał jeszcze przerażony wrzask swojego kuzyna. Nic jednak nie mógł zrobić, aby mu pomóc. Może później nadarzy się okazja do ucieczki. Wysoki wojownik zaprowadził go do kapsuły, która przewiozła ich na ogromny, czarny statek. Był to jeden z tych osławionych w całej galaktyce krążowników, o których pisano pieśni i bano się jak ognia. Weszli do wielkiej Sali pełnej migoczących ekranów łączy. Stojący na podwyższeniu ciemnowłosy mężczyzna wpatrywał się z zainteresowaniem w jeden z nich. Nie odwracając się  rzucił do wchodzących:
- Z czym przychodzisz Kovi? Miałeś jakieś kłopoty w czasie akcji? – Odezwał się niskim, nieco ochrypłym głosem, od którego chłopcu podniosły się włosy na karku.
- Wszystko w porządku Wasza Wysokość, mamy konsula i jego żonę, a przy okazji zdobyliśmy kilku wartościowych niewolników. Za paru z nich dostaniemy niezły okup. Pochodzą z bardzo bogatych rodzin.
- O co więc chodzi?
- Mam tu smarkacza, z którym nie wiem co zrobić! Nigdy kogoś takiego nie widziałem. Ma na plecach dziwny tatuaż i pachnie inaczej niż wszyscy.
- Musi być wyjątkowy, skoro pofatygowałeś się osobiście! Pokaż no się chłopcze! – Wyciągnął przed siebie rękę. Amitai podszedł ze spuszczoną głową, nie mając odwagi nawet spojrzeć. Nieznajomy ujął jego dłoń i naciął ją cieniutkim sztyletem. Pod wpływem bólu Al’Kadar szarpnął się do tyłu, próbując wyrwać rękę. Wojownik, nic sobie nie robiąc z jego reakcji, podniósł ją do góry i zlizał czerwone krople, rozcierając je na języku.
- Spokojnie datafel mil zulman. Nic ci nie zrobię. Co ktoś, taki jak ty, robi wśród szpiczastouchych? Nie jesteś jednym z nich.
- Urodziłem się w Infernacie i jechałem właśnie do Akademii, kiedy twoi ludzie napadli na prom. Nie jestem nikim wyjątkowym – odparł niepewnie pochylony w niskim ukłonie, do którego zmusił go, stojący za nim Kovi.
 - Jak cię zwą dziecko?
- Amitai Al’Kadar – wykrztusił, zastanawiając się kiedy zakują go w kajdany jak resztę pojmanej młodzieży.
- Twoja krew jeszcze się nie obudziła. Akademia niewiele ci pomoże. Możesz odejść dokąd chcesz. Nie jesteś gotowy, by zostać z nami. Myślę, że jeszcze się spotkamy, mały deblis. – Ujął chłopca pod brodę i spojrzał mu prosto w oczy. Ami zadrżał. Bliskość demona oszołomiła go. Duże, złote pełne czerwonych plamek oczy wpatrywały się w niego z niezwykłym zainteresowaniem. Nie potrafił oderwać od nich wzroku. Zaczerwienił się po uszy, przeklinając w duszy swoją nieśmiałość. Mężczyzna widząc jego zmieszanie roześmiał się głośno.
- Zabawny z ciebie maluch. W chwili, kiedy inni zazwyczaj mdleją ze strachu, ty rumienisz się, zupełnie jak jakaś dziewka. Kiedyś upomnę się o ciebie. Taki rarytas jak ty, nie powinien wpaść w ręce byle komu. Masz, załóż go – podał chłopcu niewielki pierścień z herbem w kształcie smoka w locie. – To ochroni cię przed nadgorliwością moich sług. Nie wszyscy są tak inteligentni jak Kovi. – Amitai wziął niespodziewany prezent i nie zastanawiając się nawet, włożył go na palec.
 - Nie boisz się, że cię skrzywdzę? – zapytał mężczyzna zaintrygowany beztroskim  zachowaniem więźnia.
- A masz zamiar to zrobić, panie? – Odpowiedział zadziornie Ami pytaniem na pytanie.
- Na ciebie już czas.  Asuna ito thasa, ugru jeno sarrew – odrzekł na pożegnanie demon wykonując zawiły gest.
- Asuna ito thasa, ugru jeno sarrew – powtórzył za nim chłopiec zastanawiając się, dlaczego właśnie te słowa wydały mu się najwłaściwsze. Kovi ponownie położył rękę na ramieniu pojmanego i popchnął go w kierunku drzwi. Al’ Kadar nie mógł się powstrzymać i wychodząc na korytarz obejrzał się ostatni raz. Wyniosły mężczyzna, z grzywą opadających na ramiona czarnych włosów stał nadal na podeście wpatrując się w chłopaka z tajemniczym, przebiegłym uśmieszkiem na przystojnej twarzy. Ami ponownie wciągnął powietrze upewniając się co do słuszności swojej decyzji. Miał dziwny zwyczaj rozstrzygać dylematy przy pomocy zapachów. Jeśli nie był przekonany o słuszności swojej decyzji w jakiejś sprawie, to ostateczną wyrocznią był dla niego węch. Jak coś dobrze pachniało, mógł być przeświadczony, że jest w porządku i można temu zaufać. Co dziwne nigdy się nie pomylił. Tą metodę zastosował w stosunku do nieznajomego i dlatego przyjął bez wahania jego podarunek.
Kiedy podążali w stronę kapsuły długim korytarzem Al’Kadar przypomniał sobie o nieszczęsnym kuzynie. Rodzina chłopaka nie była bogata, zostałby więc skazany na życie w niewoli. Mimo wszystko żal mu się zrobiło głuptasa. Nie mógł go tak zostawić.
- Proszę pana, czy mógłbym zabrać ze sobą mojego krewnego? Nie dostaniecie za niego okupu.
- Mówisz o tym tchórzu, który na nasz widok narobił w spodnie?
- No cóż, rodziny się nie wybiera, prawda? – Westchnął ciężko Ami.
- Niestety, masz rację mały – pokiwał ze zrozumieniem głową Kovi. – Jak sobie pomyślę, ile będzie kosztowała mnie lekkomyślność mojej młodszej siostry, nie mogę zaprzeczyć twoim słowom. Zabierz ze sobą tego niedorajdę, bo nie będziemy mieli z niego wielkiego pożytku.
Tak więc obaj z kuzynem zostali zapakowani do kapsuły, z autopilotem ustawionym na stolicę Infernatu. Młodzieniec był nadal w takim szoku, że przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Panująca w kabinie cisza była dla zmęczonego Amitaia prawdziwym błogosławieństwem. Niestety, Meir spodni nie zmienił, cuchnął więc z każdą chwilą coraz bardziej, co było ogromnie uciążliwe w małym zamkniętym pomieszczeniu. Al’Kadar, mając ogromnie wrażliwy węch, większość podróży spędził trzymając się za nos i odsuwając się od kuzyna na maksymalną odległość. Po kilkunastu godzinach spokojnego lotu wylądowali szczęśliwie na lotnisku.
…………………………………………………….
datafel mil zulman - dziecię mroku
deblis - książę ciemności
asuna ito thasa, ugru jeno sarrew – ja i ty, jesteśmy jednej krwi
....................................................................................
Betowała kot_w_butach

środa, 23 maja 2012

Wstęp


Ta historia się kontynuacja Kronik Czarnych Gwiazd. Opowiada o kalekim chłopcu wychowanym w niedostępnych Górach Infernatu Oraz rozpieszczonym książątku, sprawiającym Rodzicom nieustanne Problemy. Losy Tych dwoch chłopców w pewnym momencie zetknął Się ZE soba, co z Tego wyniknie zobaczycie sami.


Klan Al'Kadar zamieszkiwał najbardziej niedostępne, górzyste   rejony Infernatu. Rodzina byla niezbyt zamożna, ale słynęła z Tego, ZE wywodzili Się z Niej Najlepsi Wojownicy cesarstwa. Tradycyjnie Každý męski potomek wstępował zrobić Akademii Wojskowej i zostawał oficerem. Pan Kamiennego Dworu Obecný Eyal Al'Kadar mial, Jak zwykł sam ZE śmiechem mawiać ,, Trzech dorodnych Synów i Prawie corke ". Starší ukończyli Już naukę i służyli w cesarskiej Armii. Zīme tradycyjnie spędzali w domu, az nastaniem Wiosny wyruszali zazwyczaj na różnorakie Misje zlecone im przez przełożonych. Od dwoch miesiecy Silny mróz i obfite opady sniegu więziły Ich w domu. Mężczyźni przyzwyczajeni zrobić Życia wag ciągłym i sporej dawki Ruchu adrenaliny ogromnie Się nudzili . Wieczory spędzali w salonie Przy Wielkim, kamiennym Kominku   ppkt i umilali sobie Czas droczeniem SIE oo najmłodszym bratem.
Późnym popołudniem Trzech barczystych, ciemnowłosych osiłków siedziało na podłodze przykrytej puszystym, ciemnozielonym dywanem i trzymało Między soba W niewoli, drobnego, jasnowłosego, naburmuszonego chłopca, Nie pozwalając mu Wstać! I wymknąć Się Do swojej komnaty.
- Ami, wspólnie Znowu przeskrobałeś smarkaczu? Rodzice Już od Godziny kłócą Się na Twój Temat wag gabinecie - odezwał sie Najstarszy Z Braci, Dori.
- To co zwykle, Ojciec uważa, Ze Mnie rozpieszcza i matka Jak dziewczyne traktuje. Wedlug niego przez Nia wyrosłem na słabeusza i ciamajdę. Najchętniej wydałby Mnie za Mąż, za jakiegoś Starego, bogatego Lorda. Nie nadaję Się na wzgledu na ZE Żołnierza kalectwo, aby chociaż powinienem przysporzyć Rodzinie bogactwa. I TAK DALEJ, ciagle ta sama Gadka. Wiesz Jaki na żart - bronił sie chlopak.
- Sam sobie jestes winien. Już osiemnaście lat Masz. Już Dawno powinieneś znaleźć sobie Jakieś zajęcie i wyprowadzić Się z domu.
- Ha, łatwiej powiedzieć niz zrobić. Wytłumacz się matce - JAK TYLKO zaczynam mówić o, pracy wpada wag - wzruszył ramionami histerię - wtedy Ojciec wścieka sie na Mnie, ZE JA denerwuję i Robi mi następna awanturę. Oni sami nie nie Wiedza Czego chca, gorsze co, nie nie pozwalają zadecydować km O niczym samemu- odrzekł chłopak i korzystając z rozproszonej Uwagi mezczyzny, zerwał Się z Podłogi i utykając nieznacznie na lewa Noge, pognał w kierunku drzwi. Nie mial Ochoty wysłuchiwać następnego kazania od znudzonych przedłużającą Się zimą Braci. Niestety nie nie byl tak Szybki, jakby chciał. Dla wyćwiczonych w Akademii wielkoludów byl łatwym celem. W ciągu kilku Sekund został złapany i powalony na Ziemie.
- Puśćcie Mnie Głupie mięśniaki. Chcecie Mnie udusić? Ważycie Chyba z tonu. Zadna panna nie nie było chciała grubasy BĘDZIE. Po pierwszej spędzonej z Wami wrzaskiem Nocy ucieknie. Sprasujecie biedaczkę na listek.
- Amidai, Aleś ty głupi i niedouczony. JEST WIELE pozycji, Jakie mozna przećwiczyć z dziewczyną w łóżku. Ty biedaku pewnie Nadal hodujesz Swój wianek? Moze pójdziesz z Nami w sobotę zrobić karczmy. Przedstawimy ci jakiegoś przystojniaka i sobie ulżysz - kpił z chłopca w Najlepsze Dori. Nie zdążył jednak wypowiedzieć następnego zdania, Bo otrzymał Silny CIO Książka w Glowe. Obrócił Się zwinnie chcąc oddać delikwentowi i zatrzymał Się w Pół Ruchu. Nad NIM Stala matka z wściekłą Mina i zamierzała zrobić drugiego ciosu Się.
- Ty tępy zabijako, Czego ty uczysz się niewinne Dziecko ?! Mu dobry przykład DAC Zamiast chcesz, by stracił dziewictwo wag burdelu ?! Zabiję Cie na miejscu budowy. Mam Jeszcze Trzech Synów, wiec nie nie zauważę twojego Nawet braku, durniu - wrzasnęła ile w płucach Sava Sił Al'Kadar, waląc ponownie ciężkim tomiszczem swojego najstarszego syna. Odwróciła Glowe i wyraz JEJ Twarzy natychmiast Się zmienił.
- Nic ci nie nie stalo skarbie Się? - Pogłaskała czule po policzku Amidaia.
- Daj spokój mamo, aby byly TYLKO wygłupy - usiłował załagodzić sytuację chłopak.
- Nie broń Tych gburów. Już ja wiem zrobić Czego SĄ zdolni - pogroziła mężczyznom, którzy skulili Się JEJ pod spojrzeniem, patrząc NA NIA niewinnym wzrokiem. Doskonale wiedzieli, že z matka Lepiej nie nie zadzierać. W Tym drobnym ciele tak potężny Kryl Się, niezłomny duch, Ze Zaden nie nie mógł NICH oo z NIM równać Się. Nawet ojciec zazwyczaj schodził JEJ z Drogi.
- Chodź ze mną Dziecko, ja i tata ci Coś ważnego Mamy zrobić powiedzenia - chłopak powlókł SIE ZA NIA Z niepewną Mina. Rodzicielka miała Często naprawde Dziwne pomysły, ktorých należało Się bać. Jak dziesięć, KIEDY doszła zrobić wniosku, že wyleczy go ZE skłonności zrobić Mężczyzn Iw ciągu miesiąca, przedstawiła il Prawie Randki Panny wag okolicy. Nie mial Biedaczek pojęcia, ZE Tym Razem Żelazna Dama wespnie SIE na wyżyny swojej kreatywności i BĘDZIE to coś, co zmieni Cale JEGO Życie. Amidai doskonale zdawał sobie sprawę, Ze byl przysłowiową Czarną owca w Rodzinie. Od Dziecka chorowity, niewysoki i szczupły, z ledwo zarysowanymi mięśniami nie nie mial szans dorównać starszym braciom. Tego wrodzone kalectwo zrobić, nie nie pozwalało mu kontynuować Wojskowych Tradycji. Czy Akademii przyjmowano TYLKO Zdrowych, rosłych sprawnych fizycznie Mężczyzn. Tymczasem on od maleńkości lotniczym nie tylko utykał na lewa Noge, ale byla ONA Też o WIELE słabsza i Często chcąc wykonać szybszy Ruch przewracał Się na Ziemie. Ojciec z początku byl załamany JEGO dolegliwością i próbował ja wyleczyć żmudnymi ćwiczeniami, ale niestety przyniosło BARDZO mizerne rezultaty celu. Po kilku latach dal wiec spokój i przekazał pałeczkę matce. Niewiasta byla nieporównywalnie bardziej wytrwała i wymyślała Coraz na nowsze, nie nie ZAWSZE trafione Sposoby uszczęśliwienia syna, Często przerażając przejść Tym na Śmierć.
Po kilku minutach dotarli zrobić gabinetu, Gdzie czekał na NICH rozparty na kanapie ojciec z BARDZO niezadowoloną Mina. Gestem wskazał im sąsiednie fotele. Natychmiast usiedli zamieniając Się w słuch.
- Ami, Masz osiemnaście lat Już Prawie Czas żebyś zdobył I jakis Zawod. Ponieważ jestes mądrym chłopcem, BARDZO lubisz zwierzeta i umiesz Się Nimi opiekować wyślemy CIĘ zrobić Akademii, Abys uczył Się na Medyka. Jutro zrobić Szkoły Wojskiej wyjeżdża Twój kuzyn, a ty zabierzesz Się Z NIM. Wszystko juz załatwione. Szkoda, že nie nie Masz żadnych magicznych Talentów, bo Czarodzieje SĄ ostatnio Coraz bardziej cenieni na dworze Cesarskim. Nie robię hokus pokus siła Tego żart niepotrzebna. Jako Dziecko wykazywałeś zrobić Tego pewien talent. Dziwne, že tak Nagle zanikł. W Szkole zachowuj Się przyzwoicie i nie nie przynieś klanowi wstydu. O nie nie martw Pieniądze Się. Przyślemy ci Tyle, ile BĘDZIE trzeba - ojciec wstał i poklepał po plecach chłopca niezręcznie. W drzwiach odwrócił Się Jeszcze i rzucił niespodziewanie - Jak ci tam BĘDZIE BARDZO ZLE, aby Wracaj Do domu. ZAWSZE BĘDZIE here Dla Ciebie MIEJSCE.
Reszta wieczoru upłynęła Amitaiowi na pakowaniu i wysłuchiwaniu jęków Matki. Kobietą, Która sama byla pomysłodawczynią Tego wyjazdu, Teraz zawodziła żałośnie. Nie miała Ochoty rozstawać Się ZE Swoim najmłodszym synem. Też niedługo starší chłopcy i zostanie here wyjadą sama.
- Ami, moze by byla pochopna decyzja jednak. Mozesz przecież Uczyć się w Domu.
- Mamo dobrze wiesz, nie nie stac nas ZE na Prywatnych Nauczycieli. Ale mysle ZE Już Najwyższy Czas Zając Się czymś innym - spojrzał na Nia wymownie. W głowie chłopca powstał wlasnie Doskonały plan zemsty na braciach. - Mysle, ZE Powinnaś poświęcić więcej Czasu starszym synom. Ostatnio cały Czas włóczą po karczmach Się. Powinni pozakładać Już Swoje Rodziny i DAC ci wnuki. Moze któremuś Się Uda i spłodzi Dla Ciebie Maleńka dziewczynkę. Zastanów Się nad Tym mamo - powiedział chytrze, niewinnie patrząc JEJ w Oczach. Ami doskonale ZnAl Swoją rodzicielkę i wiedział, ZE połknęła haczyk. Oczy JEJ zabłysły i pochyliła Ciemna Glowe. Na pewno obmyślała Już Strategie.
.................................................. ...............................
Betowała kot_w_butach