poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Rozdział 18

   Kayl budził się bardzo powoli. Najpierw gdzieś na skraju horyzontu, rozbłysła mała iskierka świadomości, która godzina po godzinie zamieniała się w płomień. Był coraz większy i większy, zdobywał kolejne obszary mózgu. Każda następna komórka chwytała się kurczowo tej niewielkiej szansy na istnienie i dawała z siebie wszystko. Wkrótce całe ciało było gotowe do przebudzenia.
   Oddech, najpierw niepewny, drżący, potem kolejny i kolejny, głębszy i pewniejszy.... Bicie serca… Czyjeś delikatne dłonie gładziły nagie ciało. Łagodny głos zachęcał do dania jakiegokolwiek znaku życia.
- ,,Jestem? Żyję?” – To były pierwsze myśli jakie pojawiły się w głowie leżącego w szklanej trumnie mężczyzny. Po chwili napłynęły następne i następne…- ,,Kim jestem, co się stało?”
Na dochodzeniu do siebie i odpowiedzi na te proste wydawało się pytania upłynął mu pierwszy dzień. Nie mógł się jeszcze poruszyć, a wspomnienia płynące początkowo maleńkim, ledwo wyczuwalnym strumyczkiem, szybko utworzyły potężną rzekę obrazów z przeszłości. Następnego dnia Kayl skupił się na próbach odzyskania kontroli nad nieposłusznym ciałem. Napinał powoli mięsień po mięśniu, aż udało mu się unieść na kilka centymetrów rękę. Zachęcony tym zwycięstwem rozchylił minimalnie kurczowo zaciśnięte powieki. Był zamknięty szczelnie w szklanym pudle, którego pokrywy nie potrafił unieść. Widoczny przez szybę pokój był mu z pewnością nieznany. Musiał być ostrożny, bardzo ostrożny. Ostatnim co pamiętał były rozpaczliwe krzyki jego partnerów. Nie miał pojęcia jak się potem potoczyły sprawy. Może był teraz w rękach wroga? Choć mocno wytężał wzrok, nie zauważył w nikłym świetle lichtarzy żadnej żywej istoty. Pozostawało mu jedynie czekać i mieć nadzieję, że ktoś się wkrótce pojawi. Z doświadczenia wiedział, że takie świece nie paliły się dłużej niż dobę. Trzeciego dnia od rana ćwiczył zastałe mięśnie i stawy, poczuł dotkliwe pragnienie, a potem nawet głód.
   Przyszli dopiero wieczorem, było ich dwóch. Mniejszy, jasnowłosy przystąpił do nacierania. Zdążył już poznać i polubić jego zwinne dłonie. Miał na imię Sevi i wydawał się strasznie młody, nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat. W jego rysach było coś znajomego. Nie wyglądał na przestępcę, ale Kayl jako doświadczony wojownik wiedział jak mylące bywa czasem pierwsze wrażenie. Chwilami po niewinnej twarzy chłopaka przesuwały się jakieś mroczne cienie, jakby ktoś obcy obserwował bacznie śpiącego mężczyznę  jego oczami. Kiedy chłopiec skończył, zaczął się sprzeczać ze swoim towarzyszem. Ten moment wykorzystał Kayl, aby cicho podnieść się z trumny jednym płynnym ruchem. O dziwo mimo tylu lat letargu ciało nie straciło nic ze swojej sprawności. Owinął się kocem ściągniętym z łóżka i z niesmakiem obserwował rozgrywającą się na jego oczach scenę. Smukły dzieciak, którego przez te trzy dni zdążył polubić za delikatność i szacunek z jakim obchodził się z jego ciałem, okazał się paskudnym bachorem lubiącym dręczyć innych. Poczuł się strasznie rozczarowany jego zachowaniem, zupełnie jakby dotyczyło członka rodziny, a przecież był dla niego zupełnie obcą osobą.
- W życiu nie widziałem takiego rozpuszczonego gówniarza! –  warknął zanim zdążył pomyśleć co robi. Szarpnął go za ucho jak to robił z młodszymi braćmi kiedy coś spsocili. – Jak miałeś pięć lat to mamusia uczyła cię obrywać muchom skrzydełka?
- Aa…! O Bogowie! – pisnął wysoko na jego widok przerażony chłopak i zbladł niczym płótno, trzymając się za serce. Jeszcze dziwniejsza była reakcja jego niewolnika.
- Nie waż się go skrzywdzić! – Krzyknął ciemnowłosy mężczyzna, mimo widocznego na twarzy bólu poderwał się na nogi, usiłując odciągnąć od niego towarzysza. Zasłonił go własnym ciałem przed jego oczami. Niezwykła lojalność niewolnika spowodowała, że Kayl wytrzeszczył ze zdumienia oczy i wypuścił porządnie już czerwone, szpiczaste ucho ze swoich palców.
- Tatuś?! Dobrze się czujesz? – Na te wyszeptane drżącym głosem, tak podobnym do głosu Yuriko słowa, potężny wojownik klapnął na tyłek niczym niemowlak. Na szczęście za sobą miał łóżko, więc lądowanie było stosunkowo miękkie. Teraz już bardzo uważnie, niczym wytrawny portrecista oglądał twarz Seviego, który dosłownie skamieniał z wrażenia. Dostrzegał coraz więcej znajomych cech. W skołatanej głowie zalęgło się niezwykłe podejrzenie. Czyż te jasne włosy nie przypominały do złudzenia wytwornej grzywy Ashlana z której był taki dumny? A te szerokie usta, były przecież identyczne z tymi, jakie codziennie widywał w lustrze! Srebrne oczy o bardzo rzadkim odcieniu okolone czarnymi rzęsami niczym się nie różniły od oczu Yuriko! Zrobiło mu się gorąco i jakoś dziwnie miękko w okolicy serca.
- Ile ja do cholery spałem?! Kim jesteś? – Zachrypiał. Wysuszone gardło nie chciało współpracować. – Wody.
- Proszę. – Pierwszy rozsądek odzyskał Dave i podał mu kubek z wodą. – Spokojnie, macie dużo czasu na wyjaśnienia. Jeśli przyrzekniecie, że zachowacie się jak cywilizowani ludzie, pójdę po jakiś bulion dla pana. Warzyciel mówił, że z początku trzeba uważać z jedzeniem i przyjmować wszystko płynne, najlepiej w małych porcjach. – Popatrzył na obu mężczyzn , którzy posłusznie skinęli głowami. – Mam nadzieję, ze kiedy wrócę nie zastanę tutaj popiołu i zgliszczy! – Pogroził im na odchodnym.
***
   Zamir tymczasem nie spuszczał z oczu Amitaia. Nieznośny chłopak wyraźnie coś kombinował. Przeglądał gwiezdne mapy zupełnie nieznanych mu rejonów, ciągle dyskutował o czymś żywo z Liamem. Wspominali jakąś Twierdzę Szkarłatnego Mroku. W materiałach znalazł jedynie jakieś niejasne, za to bardzo niepokojące legendy na jej temat. Młody najwyraźniej szukał przygód i mógł wplątać się w nie lada tarapaty. Postanowił nad nim czuwać. Niezbyt też podobała mu się zażyłość między mężczyznami, zbyt dobrze się rozumieli. Miał zamiar wysłać z jakąś misją swojego oficera, im dalej tym lepiej. Licho nie spało, a takim dzieciakom wystarczyły ładne usta i ponętny tyłek by się zakochać.
   Obserwował właśnie jak jego przyszły narzeczony wymyka się cichaczem ze statku. Było już dobrze po północy i ciemno, że oko wykol. Co niby smarkacz miał zamiar robić sam na pustyni? A  może czekał tam na niego Liam z koszykiem przekąsek i kocem? Sami, z butelką wina, pod rozgwieżdżonym, nocnym niebem. Wyobraźnia zaczęła mu podsuwać coraz bardziej gorące sceny z udziałem tych dwojga.
- O nie! On należy do mnie! - Zazgrzytał zębami i zaczął się za nim skradać . Ten dziki kwiatuszek miał zamiar zapylić własnoręcznie, na pewno nie dopuści do niego innych, napalonych pszczółków. Zamir należał do tych osób, którym im coś trudniej  było zdobyć, tym wydawało się cenniejsze. Obłędnie uparty i dumny z natury nigdy nie odpuszczał, kiedy już powziął jakiś zamiar.
Amir zupełnie nieświadomy, że ma towarzystwo, dotarł do znanego mu już dobrze jeziorka. Położył swój skromny bagaż na piasku. Nie mógł zabrać zbyt wielu rzeczy by nie wzbudzać podejrzeń. Przeklęty dowódca cały dzień dyszał mu nad karkiem, tylko cudem udało mu się wyjść niepostrzeżenie. Na sporej, gładkiej skałce zaczął pośpiesznie rysować kawałkiem kredy znaki, jakie we śnie pokazał mu Yuriko. Nie mógł się doczekać, kiedy znowu zobaczy swoich bliskich. Najwyższy czas, aby rozwiązali swoje problemy jak dorośli. Uklęknął pośrodku kręgu i wzniósł ręce do nieba.
- Ja Amitai, krew z krwi, kość z kości Czarnych Gwiazd chcę wrócić do domu moich przodków. Poprzez przestrzeń i czas otwieram wrota do Twierdzy Szkarłatnego Mroku. – Przez chwilę nic się nie działo. Rozczarowany chłopak wstał i z niechęcią popatrzył na pogrążona w mroku pustynię. Wiatr cicho szeleścił przesypując złociste ziarna. Od strony wody dobiegały piski i skrzeczenie nieznanych mu zwierząt. Wzdrygnął się z obrzydzeniem na wspomnienie włochatego Uślińca. Niewiele mógł dostrzec, choć wytężał wzrok w obawie przed nocnymi stworzeniami. Jedyne źródło światła stanowiły trzy błękitne księżyce. – Chyba pokpiłem sprawę – westchnął i pokręcił głową. – Może Twierdza mnie nie chce, bo urodziłem się z innej matki?
W tym momencie kilka metrów dalej,  tuż nad powierzchnią piasku zamigotała maleńka iskierka. Znikąd pojawiło się ich coraz więcej. Wkrótce utworzyły zarys drzwi. Ich powierzchnia zdawała się migotać i falować.
- Och, udało się! – krzyknął dumny ze swoich dokonań. Podszedł bliżej i już miał nacisnąć klamkę, kiedy ktoś złapał go za ramię. - Demon? Potwór? A może robal?!!- Zimny pot wystąpił mu na czoło. Odruchowo sięgnął po ukryty za paskiem miecz.
- A ty nicponiu dokąd się wybierasz?! – Warknął nad jego uchem Zamir i obrócił do siebie przestraszonego nie na żarty chłopaka.
- Na wszystkich bogów…! O mało serce mi nie stanęło! Co się pan tak przyczepił? – Na widok cholernego dowódcy, patrzącego na niego z tryumfującą miną ogarnęła go furia.  - Jak on teraz się pozbędzie tego idioty?
- Muszę pilnować Płodnego Kwiatu Cesarstwa Infernatu – zarechotał. Uwielbiał kwieciste zwroty wschodnich nomadów. Brat miał je opanowane do perfekcji. Amitai popatrzył na niego z nieco ogłupiałą miną.
- Co ty pieprzysz? Puszczaj natychmiast! – Zaczął się wyrywać. Facet przeholował najwyraźniej z winkiem do kolacji. Nie miał czasu do stracenia, portal w każdej chwili mógł się zamknąć. Wyszarpnął gwałtownie ramię i skoczył przed siebie, prosto w pulsującą jasność, za nim bez wahania rzucił się Zamir, a potem jeszcze jeden pasażer na gapę potruchtał przez między wymiarowe drzwi na błoniastych łapkach. Wszyscy trzej wylądowali z głośnym hukiem i trzaskiem w holu Twierdzy Szkarłatnego Mroku. Zamek nie miał możliwości oddzielenia Amitaia od pozostałych, bez zrobienia mu krzywdy. Przyjął więc wszystkich z zamiarem weryfikacji gości dopiero po przybyciu.
   Schodzący po schodach Yuriko i Ashlan obserwowali dziwne zjawisko z bezpiecznej odległości. Najpierw pojawiła się pulsująca, szara chmurka, która szybko urosła do rozmiarów człowieka. Potem wyleciał z niej Zamir i z plaśnięciem wylądował na tyłku.
- O kurwa! Moja dupa nie jest z żelaza! – Ledwo zdążył pomasować stłuczone pośladki, kiedy…
- Nienawidzę pooortaaaaliii! - Na niego z sykiem spadł oszołomiony Amitai. Pokręcił się i jęknął boleśnie. – Dlaczego masz takie kościste kolana?!
- No przepraszam waszą wysokość.  – Wykrzywił się do niego dowódca. – Z takimi przyszedłem na świat. Do następnej podróży postaram się przytyć.
- Łiiii…iii…- Coś kudłatego, długiego z mnóstwem machających w powietrzu błoniastych nóżek pacnęło na chłopaka, natychmiast owijając się wokół jego pasa. Długie czułki zbadały słodko pachnący teren. Znalazły szparę między guzikami koszuli i już po chwili Uśliniec, cmokając z zachwytu lizał brzuch Amitaia.
- Ratunku! Potwór! Czego tak stoicie?! – Darła się ofiara tych zalotów, blednąc na twarzy. Dzielny wojownik Amitai niczego tak się nie bał jak robaków. Ten był monstrualny, paskudny i wyraźnie miał na niego ochotę. Zaczął szczękać zębami z obrzydzenia.
- Nie martw się, twój narzeczony cię ocali! – Zamir starał się jak mógł nie okazać rozbawienia. Nawet nie zauważył, że z jego ust padło słowo na ,,N”. Złapał fukające zwierzątko za ogon i postawił niezbyt delikatnie na posadzce. Uśliniec nie miał zamiaru po raz drugi mu darować takiego traktowania. Nie dość, że zmierzwił mu długo wyczesywaną kitkę, to jeszcze zabrał go od słodko pachnącej istoty, która pokochał od pierwszego wejrzenia. To, że strasznie krzyczała i machał dziwnie rękami zupełnie mu nie przeszkadzało.
- Łiii…! – Podniósł wysoko ogon i wypuścił chmurę śmierdzącego sfermentowaną kapustą pyłu wprost na Zamira. Mężczyzna pozieleniał, chwycił się za gardło i zwymiotował wprost na wykwintną mozaikę przedstawiającą sceny mityczne, zdobiącą hol twierdzy. Zwierzątko wyprostowało dumnie czułki i potruchtało wprost do stojącej w przedsionku dużej fontanny. Zanurzyło ciałko w wodzie i z spoglądał wojowniczo na wroga, dławiącego się własną śliną.
- Może przejdziecie do salonu? – Odzyskał wreszcie głos Yuriko. Podszedł do syna i objął go mocno ramionami. – Tak się cieszę kochanie, tak bardzo się cieszę, że wszystko u ciebie w porządku. – Przytulił do siebie drżącego z emocji chłopaka, który szybko zamrugał oczami, by ukryć cisnące się do oczu łzy radości.
- Narzeczony?! Jaki znowu narzeczony?! – Ashlan popatrzył z pogardą na słaniającego się na nogach Zamira. Mężczyzna był rzeczywiście całkiem przystojny w barbarzyński sposób, ale to na pewno nie wystarczy, by zdobyć rękę księcia Sheridanu. Nie różnił się swoim sposobem myślenia od milionów innych ojców, dla których nie istnieje na świecie nikt, wart ich ukochanych pociech. Jego syn miał doprawdy dziwny gust, prędzej piekło zamarznie, niż pozwoli na małżeństwo z takim łamagą, w dodatku prawdopodobnie z Infernatu. Podszedł bliżej i delikatnie dotknął policzka chłopaka, chlipiącego właśnie w ramię jego męża.

- Już dobrze Ami, wszystko będzie dobrze. – Pogładził czule jego ciemne włosy. Niespodziewanie poczuł wilgoć pod powiekami. Nie lubił uzewnętrzniać swoich uczuć. Władca musiał być opanowany. Poczuł ogromną ulgę, jakby z jego barków, na widok całego i zdrowego syna, ktoś ściągnął tonę kamieni. Może jednak istniała szansa, żeby rodzina była znowu razem. Do kompletnego szczęścia brakowało jeszcze Seviego.