poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 21

   Harowali w pocie czoła przez cały dzień, z krótkimi przerwami na posiłki, przekopując się przez tony zakurzonych woluminów, dokumentów i książek. Wieczorem Ashlan, który zazwyczaj do takich żmudnych zajęć posiadał sztab służących, miał już tego dosyć. Jego platynowe włosy przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy, a koszula oraz kaftan kleiły się od potu. Tymczasem uparty mąż parł niczym taran przez regały wysokości co najmniej trzech pięter, a wokół niego wirowała szara mgła. Na twarzy miał grubą warstwę kilkusetletniego pyłu, widać było jedynie błyszczące, srebrne oczy.
Mężczyzna dyskretnie kichnął raz i drugi. Dłużej nie potrafił tego znosić, pedantyczna natura gwałtownie domagała się kąpieli, najlepiej bardzo długiej, w pachnącej, fiołkowej pianie. Jednego nauczył go szalony ojciec, był czas na pracę i czas na odpoczynek. Pod tą maksymą podpisywał się obiema rękami. Jego małżeństwo przetrwało tak długo bez szwanku, ponieważ obaj z Yuriko potrafili się do niej zastosować. Władza i bogactwo miały wysoką cenę. Oni jednak zawsze, mimo mnóstwa obowiązków i problemów, zawsze znajdowali dla siebie czas.
Tym razem jego mąż naprawdę popadł w przesadę. Choć słaniał się na nogach nadal pracował bez ustanku, gruby tom map świata zabrał nawet do łazienki i zamknął mu przed nosem drzwi. Ashlan rozumiał, że pośpiech był wskazany, przecież chodziło o dobro ich dzieci i być może całego cesarstwa Sheridanu. Jednak zmęczony, przerażony człowiek z zamętem w głowie niewiele miał do zaoferowania. Należało przywrócić równowagę.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i ścisnął w dłoniach niewielkie pudełeczko. Miał przy sobie tajną broń i na pewno nie zawaha się jej użyć. Wziął gorący prysznic, założył na nagie ciało jedynie szlafrok, z najobojętniejszą miną jaką potrafił przybrać, położył się do łóżka. Miękka, satynowa pościel była przyjemnie chłodna i kojąca. Umościł się wygodnie, podparł poduszkami i zaczął rozczesywać długie do łopatek, jasne włosy, przedmiot jego dumy oraz kpin ze strony Kayla. Sam jednak nie widział problemu w odrobinie próżności. Lubił jak na jego widok, co wrażliwsi dworzanie wzdychali z zachwytu, a mąż zgrzytał zębami. Miał wtedy taką słodko - zazdrosną minę.
Tymczasem Yuriko wykąpał się błyskawicznie, jednocześnie połykając kanapkę, przygotowaną przez zapobiegliwą Lirael. Założył gruby, szary podkoszulek i spodnie od piżamy. Na to jeszcze frotowy szlafrok w czarne chmurki, który związał szerokim paskiem. Taka jakby zbroja anty… No anty coś tam… Chciał jeszcze trochę popracować nad mapami, a podejrzane błyski w oczach Ashlana bynajmniej nie umknęły jego uwadze. Kiedy jednak wkroczył do sypialni mąż z wyniosłą miną siedział na poduszkowym tronie i przeglądał prasę z całego tygodnia, która właśnie nadeszła z cesarskiego pałacu.
- Rusz się, zająłeś prawe cały materac. – Szturchnął go w ramię. Podniósł na niego oczy i omiótł wzrokiem zakutaną po samą szyję sylwetkę oraz plik map w rękach. Jak on dobrze znał tego naiwnego głuptasa. Uśmieszek pojawił się na pełnych ustach mężczyzny.
- Po co ci cały ten kram? Zakładasz w łóżku bibliotekę?- Podniósł do góry wypielęgnowane brwi w geście niezmiernego zdziwienia. Nieufna rybka właśnie obwąchiwała wędkę. Musiał być ostrożny by jej nie spłoszyć.
- Właśnie tak. Zostanę kartografem. – Usiadł na kołdrze z dala od drania, który sobie z niego najwyraźniej pokpiwał. – Odwaliłem większość roboty, kiedy ty ukrywałeś się na zapleczu. Od kurzu jeszcze nikt nie umarł! – Nadął się jeszcze bardziej.
- Chcesz sporządzić mapę wyspy dla Seviego? – zapytał poważnie Ashlan. Wyglądało na to, że w końcu coś do niego dotarło. Przestał nawet rozczesywać swoje włosy i odłożył szczotkę. Tak naprawdę Yuriko je lubił, nawet bardzo lubił, ale nie miał zamiaru wbijać zarozumiałego mężczyzny w jeszcze większą pychę.
- Należałoby wyznaczyć trasę, bo trzeba będzie pozbyć się eskorty. Mały nie jest głupi, z pewnością zabierze ze sobą najlepszych ludzi. – Yuriko nieco się uspokoił, najwyraźniej mąż odzyskał rozsądek i miał zamiar wesprzeć go w poszukiwaniach. Sam był już taki zmęczony, że ledwo patrzył na oczy.
- Trochę się na tym znam, kiedyś uczyłem się kartografii. Trudno jednak nam będzie współpracować, jak siedzisz trzy metry ode mnie. Nie mam szyi niczym żuraw! – Zaprotestował. Yuriko zaczął się przysuwać i usiadł ramię w ramię. Przygryzł dolną wargę, by ukryć tryumfalny uśmiech cisnący się mu na usta.
- Nie zabrałem kartonu, nie mamy na czym rysować. – Popatrzył zmartwiony na męża. Miał ochotę się do niego mocno przytulić, ale jeśli to teraz zrobi z pewnośćią skończy się na seksie. Na  który nie ma co ukrywać, nabierał coraz większej ochoty, tym bardziej, że nieznośny mąż hojnie wystawiał na widok swoje wdzięki. Zerknał ukradkiem, potem tylko westchnął i nie ruszył się z miejsca. – I z chęcią przyjmę twoją pomoc.
- Trzymam cię kochanie za słowo. Ja wziąłem przynajmniej pisaki. – Wyciągnął z kieszeni kolorowe pudełeczko z napisem ,, Lukier w pięciu smakach”.
- Przecież służą do ozdabiania tortów. – Nie bardzo pojmował o co chodzi mężczyźnie, zbliżającego się do niego z zadowoloną miną. Nie spodziewał się takiego entuzjazmu z jego strony. Te przygotowania były conajmniej dziwne.
- Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma – odparł filozoficznie. – Nie bądź taki wybredny. Można nimi rysować, poza tym są smaczne i ładnie pachną.
- A papier? – W głowie Yuriko zaczęło lęgnąć się pewne podejrzenie.
- Wątpisz w moją pomysłowość? – Wyciągnął niebieski mazak pachnący fiołkami. Popatrzył znacząco na męża, który zaczął się wiercić pod jego szelmowskim spojrzeniem. Pstryknął za plecami palcami.
- Dlaczego tak tutaj zimno? – Otulił się mocniej połami szlafroka. Poprawił troczki od paska i nagle wrzasnął oburzony. – Gdzie się podziało moje ubranie?!
- Potrzebujemy miejsca na mapę prawda? – Ashlan złapał go za ramiona i zwinnie ściągną resztę, zupełnie niepotrzebnego jego skromnym zdaniem, ubrania. – I nie mów, że będziesz tęsknił za tym obrzydliwym podkoszulkiem! – Skrzywił usta.
- Ty podstępny robaku! – Naciągnął kołdrę aż do pasa. Nie mógł się nadziwić swojej głupocie. Jak mógł zaufać temu draniowi? -  Zawsze wieczorem myślisz tylko o jednym.
- Tylko nie robaku! Czuję się co najmniej motylem. – Poprawił swoje włosy wystudiowanym gestem i pochylił się do przodu. Lśniące pasma zaczęły muskać nagą klatkę piersiową mężczyzny w subtelnej pieszczocie. – Sam chciałeś pomocy, więc leż grzecznie i podziwiaj mistrza. – Pchnął go na plecy.
- Ale…
- Cicho! Patrz… Tutaj biegną dwa czasoprzestrzenne korytarze. – Zrobił najpierw jedną spiralę od ucha aż do obojczyka, a potem drugą. Oczywiście prowadził pisak przez najwrażliwsze punkty na delikatnej szyi. Polizał na próbę błękitną ścieżkę, lubił smak lukrecji. Z przyjemnością patrzył jak jego ofiara czerwienieje. – Przylecą jednym z nich.
- Trudno przewidzieć, gdzie wylądują. – Yuriko starał się nad sobą zapanować. Podwinął palce u stóp. W końcu był mężczyzną na poważnym stanowisku, w dodatku w stałym związku od wielu lat. Nie pozwoli namieszać sobie w głowie, niczym jakiejś nastoletniej dziewce. Przełknął ślinę.
- Nie masz racji, międzygwiezdny ścigacz nie posiada zbyt wielu opcji. Wyspa na której stoi twierdza jest bardzo skalista. Może to być wzgórze z płaskim wierzchołkiem. – Powiódł brązową kreskę od obojczyka aż do piersi i zatoczył szerokie koło wokół sutka. Powąchał – orzechowa czekolada. Zaczął kreślić coraz mniejsze kręgi, niebezpiecznie zbliżając się do nabrzmiewającej brodawki.
- Ee… - Yuriko miał niejaki problem z drżącym głosem. – Tam przecież jest zbyt stromo. - Doskonale znał teren, często zapuszczał się na długie, samotne wycieczki. Kołdra wydała mu się strasznie ciężka i gorąca, zsunął ją poniżej pępka.
- Tutaj? – Ashlan nonszalancko drapnął miękkim mazakiem ciemny wzgórek. Powtórzył to kilka razy, zerkając łakomie na drugi.
- Yyy… W… Właśnie. – Yuriko było wstyd za swoją uległość. Nie próbował nawet protestować.  Upłynęło tyle lat, a ten spryciarz nadal robił z nim co chciał. Może jednak miał w sobie coś z nadpobudliwości nastolatka?
- Zmażemy to… - zamruczał i ogromną przyjemnością zlizał czekoladę, przygryzając słodką rodzynkę na szczycie. - W takim  razie może bardziej na wschód?
- Ch… Chyba tak… - Zacisnął ręce na prześcieradle, kiedy mąż pracowicie malował zielony trakt prowadzący do drugiej piersi. Całe ciepło zaczęło spływać w dół. – Stamtąd droga biegnie przez ruchome piaski. To tereny lęgowe tkaczy, potrafię nimi sterować, pozbędziemy się dzięki nim  obstawy.
- Dalej przez jamę pieśni. – Tym razem pisak rysował szeroki gościniec biegnący wprost do pępka. Leżącemu mężczyźnie robiło się na przemian zimno i gorąco. Nie potrafił zapanować nad falowaniem drżących mięśni.
- To wąskie przejście, a nie autostrada! – Poruszył niespokojnie kolanami. Ku jego zawstydzeniu kołdra całkiem się zsunęła, ukazując niewątpliwy dowód jego podniecenia.
- Zaraz poprawię. – Oczywiście zrobił to językiem, a jakże. Dokładnie, powoli, aż została wąska kreseczka. Zastanawiał się jak długo jeszcze wytrzyma te tortury, które sam im zafundował. – Mniam… Agrestowy…
- Stamtąd nie możesz iść główną drogą. To będzie zbyt oczywiste. – Usiłował z mizernym skutkiem zatrzymać dłoń, która wytyczała trasę wprost do Twierdzy.
- Kiedy najkrótsza jest zwykle najlepsza. Ach jak ta północna wieża wysoko się wznosi. – Oblizał usta. Zaczął malować czerwone wzorki wprost na penisie męża, który głośno łapał powietrze. Delikatne muśnięcia najwyraźniej prowadzały Yuriko na skraj przepaści, z której nie ma już powrotu. - Podoba mi się – solidna, gruba i ten szklisty dach.- Zassał końcówkę i dmuchnął na jądra.
- Ashlan! – Prychnął zniecierpliwiony i rozsunął szeroko nogi. – Tam niżej jest wilgotna jaskinia. I jeśli natychmiast nie włożysz do niej głęboko czegoś twardego, zrobię to sam! – Wymownie spojrzał na palące się na szafce świece.
- Ach ci mężczyźni są tacy prymitywni, wszyscy myślą tylko o jednym. – Z rozbawieniem przewrócił oczami, wpatrując się zmrużonymi oczami między uda kochanka.
- Wrr…
- Dobrze już dobrze – zamruczał i położył sobie smukłe nogi na ramionach. Musnął czule ustami okolice kostek. – Tylko potem nie narzekaj, że mam serce poniżej pasa. – Pchnął mocno, wydobywając z ust Yuriko przeciągły skowyt rozkoszy. Zapamiętali się w sobie, zatracili. Świat skurczył się tylko do nich dwóch, a wszystko inne przestało istnieć.
***
Sevi też był niesamowicie zmęczony. Wpatrywał się w stare mapy tak długo, że bolały go już oczy. Od wielu dni planował wyprawę na małą planetę o niemożliwej do wypowiedzenia nazwie, znajdującej się na drugim końcu Drogi Mlecznej. Tam właśnie przed tysiącami lat wzniesiono Twierdzę Szkarłatnego Mroku. Zbudowano ją na latającej wyspie, która unosiła się nad wodami bezkresnego oceanu. Pytanie, która z  map była tą właściwą spędzało mu sen z powiek. Kayl również ofiarował mu kilka woluminów, ale w jego czyste intencje i chęć pomocy, jakoś nie potrafił uwierzyć. W zamku byli przecież jego starzy kochankowie. Wątpił, czy chciałby ich narazić na niebezpieczeństwo. W końcu wziął tę, która została wykradziona przez wynajętego złodzieja z prywatnej biblioteki jednego z arystokratów. Dowiedział się o niej, podsłuchując szepczących dworzan. Udało mu się też wybrać kilkunastu, najlepszych jego zdaniem, wojowników.  Planeta może i nie posiadała bujnej fauny, ale miejscowe zwierzęta były dość niebezpieczne i jadowite. Samotna wyprawa mogła się więc źle skończyć mimo, że mieli do przejścia najwyżej z dwadzieścia kilometrów do lądowiska, które odkrył. Po raz pierwszy zupełnie samodzielnie coś zaplanował i był z siebie dumny. Odrzucił wszystkie dobre rady ojca i Dave’a. Nie ufał ani im, ani dworakom. Każdy z nich mógł być zakamuflowanym szpiegiem cesarza. W dodatku jakiś stary traktat mówił o tym, że Twierdza może zmienić właściciela, jeśli uzna go za niegodnego swoich względów. Podawał nawet kilka przykładów. Sevi wbijany w pychę przez Odrzuconych był święcie przekonany,  że obecnie zachodzi właśnie taki przypadek. Nie było przecież nikogo lepszego i bardziej pokrzywdzonego niż on. Ta wiadomość ucieszyła go może jeszcze bardziej niż mapa. Miał realną szansę zostać władcą legendarnego zamku oraz sprawić by zdradziecka rodzina będzie czołgała się u jego stóp. Już wkrótce udowodni Amitaiowi jaki skarb ośmielił się odrzucić. Niestety będzie musiał zabrać ze sobą Kayla i Davea. Pozostawienie ich samych w stolicy Sheridanu wydawało mu się zbyt niebezpieczne. Demony utwierdzały go w tych myślach, niesamowicie podniecone możliwością przejęcia niezdobytej nigdy Twierdzy oraz kilkoma nowymi ciałami do opanowania.
Cztery dni później wysiedli ze ścigacza dokładnie na wzgórzu, które z takim samozaparciem wyrysował  Ashlan. Wojownicy w specjalnych, połyskliwych  kombinezonach, odpornych na wszelkie mechaniczne urazy, otoczyli trzech mężczyzn ścisłym kręgiem. Każdy z nich dźwigał niewielki plecak, do szerokiego pasa przytroczone miał dwa świetlne miecze oraz niewielkie działko. Nie mieli pojęcia z czym przyjdzie im się zmierzyć. Wszelkie pałacowe pogłoski włożyli między bajki. O tej planecie niewiele można było znaleźć materiałów. Ród Czarnych Gwiazd bardzo dbał o dyskrecję i niechętnie przyjmował do swojego domu gości. To była ich pierwsza misja od skończenia Akademii i wprost puchli z dumy.
- Czuję się jak skazaniec. – Dave wlókł się niechętnie u boku Seviego. Został zmuszony do tej wyprawy i nie miał najmniejszego zamiaru niczego chłopakowi ułatwiać. Wątpił też, aby w tym zapomnianym przez bogów, na wpół pustynnym miejscu, udało mu się znaleźć okazję do ucieczki. Trzy zielonkawosine słońca wyglądały obrzydliwe, jakby właśnie zaczęły gnić.
- Ruszaj się, za jakieś pięć godzin będziemy na miejscu. – Kayla denerwowało jego marudzenie. On chętnie pokonałby ten dystans biegiem. Yuriko był już tak blisko. Jedyne co go martwiło, to obecność smarkatych żołnierzy. Ich ignorancja i zarozumiałość były bardzo niebezpieczne. Wpadł nawet na kilka pomysłów, w jaki sposób posłać ich do krainy przodków. Nie miał zamiaru bawić się w jakieś sentymenty. Nie wątpił, że na najmniejsze poczucie zagrożenia z jego strony zabiliby go bez wahania.
- On ma kondycję jedynie do picia i dziwek. – Sevi nadal nie zapomniał mężczyźnie jego zachowania, choć minęło już tyle czasu. W dodatku Odrzuceni ciągle szeptali w jego głowie, powodując w niej niejaki chaos przez który nie mógł zbyt jasno myśleć. W innym wypadku na pewno wpadłby na to, że zbyt łatwo, w ciągu zaledwie kilku tygodni udało mu się coś, czego nie osiągnęły zastępy uczonych przez setki lat. Zdobył mapę do legendarnej Twierdzy – Klucza, dzięki której można było zapanować praktycznie nad każdą częścią Galaktyki.
Szli przez dłuższy czas w milczeniu. Ścieżka wiodła pod górę, więc wędrowali o wiele wolniej, niż to zaplanowali.  Porwisty wiatr sypał prosto w oczy śmierdzącym pyłem. Nie było też czego podziwiać, by czas płynął nieco szybciej, a droga się nie dłużyła. Na prawo skały na lewo skały, jednym słowem nic ciekawego. Upłynęły jakieś  trzy godziny, kiedy przed sobą, w dole zobaczyli zaciszną dolinkę wypełnioną bielutkim piaseczkiem. Zatrzymali się na jej skraju.
- Gówniane miejsce – wysapał Dave.
- Biedactwo, żadnej służby ani tatusia, coby podtarł nosek.  – Nie przepuścił żadnej okazji by podręczyć byłego narzeczonego.
- To była chwila zapomnienia, za którą cię chyba już setki razy przeprosiłem. – Żachnął się mężczyzna. Oparł dłoń o pień wyschniętego na wiór drzewa, by wytrzepać z buta kamyki. – A tutaj jest gorąco, paskudnie i cuchnie brudnym koniem.
- Koniem mówisz? – Kayl zastawił im drogę swoim potężnym ciałem. Przypomniał sobie, co o tym miejscu opowiadał Yuriko. – Może się na chwilę zatrzymamy. Całkiem tutaj przyjemnie.
- Masz rację, chce mi się pić i w końcu przestało wiać. – Sevi odwrócił się do żołnierzy, którzy byli już pośrodku doliny. – Rozpalcie ognisko, zjemy jakiś posiłek. Następny popas będzie już w Twierdzy.
- Rozkaz! – odkrzyknęli ochoczo i rzucili na piasek plecaki. Odpięli pasy z bronią. Doskonale ich wyszkolono, ale nigdy nie byli w prawdziwym boju. Nie mieli żadnego doświadczenia. Zaczęli się krzątać głośno tupiąc, aby wystraszyć ewentualnych mieszkańców. Wprawa jak dotąd przebiegała sprawnie, planeta była podobno niezamieszkała, więc nie liczyli się poważniejszym niebezpieczeństwem. Nie było zieleni, prawie żadnej roślinności poza porostami. Nic większego od robaka nie miało prawa tutaj przetrwać.
Tymczasem Kayl gorączkowo szukał w głowie pretekstu, by jak najdłużej zatrzymać obu mężczyzn. Los sam rozwiązywał gnębiące go problemy. Resztą nie miał zamiaru się przejmować. Skoro wojownicy byli takimi głupcami i odrzucili wszystkie sugestie, to niech sobie radzą. Błyszczące mundury cesarskiej gwardii całkiem poprzewracały im w głowach. Patrzyli na niego z góry całą drogę przez galaktykę. A przecież to on wraz z braćmi patrolował granice państwa odkąd osiągnął odpowiedni wiek, by nosić broń. Zobaczył na skale jakieś niewyraźne znaki. Złapał więc towarzyszy za ramiona odwrócił w ich stronę.
- Może to coś ważnego.
- Niby te prymitywne gryzmoły? – Dave nigdy nie przykładał się do nauki. Starożytne języki były dla niego zawsze niezrozumiałym szyfrem. Od tego na dworze był sztab zasuszonych uczonych i brzydkich okularnic.
- Hm… Chyba staroelficki. – Sevi oczyścił skałę rękawem kurtki. – Coś o tkaczach, jaskini z zapasami i …
Nie dokończył bo za ich plecami rozległy się dzikie wrzaski i rozpętało prawdziwe piekło. Wojownicy niczym stado spłoszonych gazeli rozbiegli się na wszystkie strony. Żadnemu nie udało się chwycić za broń. Całe szkolenie, z którego byli tacy dumni nie zdało się na nic. Byli wyjątkowo łatwym celem dla wytrawnych myśliwych. Pośrodku doliny stały spokojnie cztery monstrualne pająki i strzelały do nich swoją śliną. Miała prawdopodobnie paraliżujące właściwości, bo trafieni padali sztywni na piach. Kiedy już wszyscy leżeli bez ruchu, stworzenia bez pośpiechu łapały swoje ofiary w przednie odnóża i zanurzały się w piachu, niczym w wodach jeziora. Cała walka nie trwała dłużej niż kilka minut. Po chwili zaległa głucha cisza. Mężczyźni zniknęli jakby zapadli się pod ziemię i w sumie tak było rzeczywiście.
- Co to za cholerstwo? – udało się w końcu wykrztusić Dave. Oni nie byli uzbrojeni, mieli przy sobie jedynie niewielkie noże. Nawet gdyby chcieli, nie mogli pomóc spanikowanym wojownikom.
- Nie cholerstwo, tylko tkacze.  – Kayl spokojnie otrzepał spodnie z pyłu. – Ucz się młody języków obcych, często bardzo się przydają. – Poklepał wystraszonego mężczyznę po ramieniu.
- Może zawrócimy?
- Idziemy dalej tchórzu! – zakomenderował Sevi, któremu udało się właśnie zapanować nad drżeniem kolan. Jakieś przeklęte pająki na pewno nie przeszkodzą mu w wyprawie. Nie poczuł żadnych wyrzutów sumienia w stosunku do zaginionych, choć w pałacu ostrzegano go przed zabraniem w nieznane młodych żołnierzy, prosto z Akademii. Takimi łatwiej było rządzić i o to mu właśnie chodziło. Bardziej doświadczeni wojownicy mogliby się buntować, zadawać pytania. Dla niego i Odrzuconych sterujących nim niczym marionetką, w tym momencie najważniejsza była Twierdza.