środa, 7 października 2015

Rozdział 20

   Yuriko przez cały dzień miotał się po bibliotece, nie zrobił jednak niczego pożytecznego, nie był w stanie. Cały czas myślał o swoim zmarłym towarzyszu. Wspominał piękne chwile jakie razem ze sobą spędzili, niemądre kłopoty w jakie zwykle pakowali się z winy beztroskiego mężczyzny, jego zaraźliwy śmiech, niespożyty temperament, zadziwiającą dojrzałość jaką wykazał po odejściu Ashlana. Gdyby nie jego opieka z pewnością skończyłby wtedy ze sobą, nie bacząc na rozwijające się w nim życie. W jego silnych ramionach zawsze mógł znaleźć ukojenie. Za maską lekkoducha krył się wyjątkowo odpowiedzialny i silny psychicznie człowiek, potrafiący dać mu wsparcie w najtrudniejszych sytuacjach. Z drugiej strony pełen radości życia, najdziwniejszych pomysłów i kipiący energią. Kayl zawsze zachowywał się w myśl maksymy ,,żyj tak jakby ten dzień był twoim ostatnim”. Może przeczuwał, że odejdzie tak młodo?
   Yuriko nie zdawał sobie sprawy, że płacze już od dłuższej chwili. Łzy cicho płynęły po jego ściągniętej bólem i tęsknotą twarzy, usta drżały, a zamglone, srebrne oczy wpatrywały się bezmyślnie w tytuły bezcennych woluminów, wcale ich nie widząc. Stojący na małej drabince mężczyzna, zrobił chwiejny krok w dół, zamachał gwałtownie rękami i runął do tyłu razem z naręczem książek, które zdążył wcześniej wyciągnąć z półki.
- Aa…! – Kompletnie zaskoczony, nie zdążył się niczego chwycić.
- Co ty wyprawiasz? – Wpadł prosto w rozpostarte ramiona Ashlana. – Nie przyszedłeś na obiad ani na kolację. – Postawił pechowca na podłodze. Stał za pochyloną głową, pieczołowicie układając zakurzone tomy pod pachą. Długie, czarne włosy, które wymknęły się spod aksamitnej zapinki, całkowicie zasłoniły mu twarz. Nie chciał, aby mąż zorientował się, w jakim był stanie.
- Mam tu kila ciekawych pozycji i plany Twierdzy. – Starał się nadać głosowi zwyczajne brzmienie. Niestety Ashlan znał go zbyt dobrze.
- Spójrz na mnie…
- Nie mogę, coś mi wpadło do oka. – Stanął tyłem i rozłożył na stole największą mapę. Jedwabiste pasma okryły go aż do tali niczym bezcenny, połyskliwy płaszcz.
- Głuptasie, to ja! Ten sam od ponad dwudziestu lat, zrzędliwy, nudny mąż. Nie jesteś w stanie mnie oszukać. – Chwycił go za ramiona i odwrócił do siebie. Ujął drżącą brodę, podniósł do góry i zajrzał głęboko w srebrne oczy. – Wiem, że usiłujesz być dzielny. Mnie też to wszystko zaczyna przerastać, ale nie możemy się teraz poddać rozpaczy.  Sevi nas potrzebuje, Kayl to przeszłość. Kiedyś sami do niego dołączymy.
- Myślisz, że jest mu zimno? A może jest samotny? – Yriko nie potrafił się otrząsnąć. Strasznie przeżył śmierć drugiego partnera, długo nie potrafił się z nią pogodzić  i teraz wszystko do niego powróciło.
- Pomyśl o tym, jak o długim śnie, albo przejściu do innego, lepszego wymiaru.  - Ashlan ze wszystkich sił próbował zachować spokój, choć nawet dla niego nie było to wcale łatwe. Długie lata treningu niemal od kołyski, spowodowały, że wydawał się chłodny i opanowany niczym lodowa rzeźba. Ojciec był bezwzględny, surowo karał swoje dzieci za najmniejsze przewinienie, loch w którym je zamykał na długie godziny, ciemny, zimny i wilgotny. Zdawał się wtedy niemal przedsionkiem Piekła. Książę korony musiał być bez skazy.
Yuriko oparł czoło na jego ramieniu. Zazwyczaj spokój cesarza dobrze wpływał na jego zbyt emocjonalną, popędliwą naturę. Działał jak kojący balsam. Tym razem jednak było inaczej. W jego sercu zapłonął gniew. On cierpiał, a ten zimnokrwisty dupek prawił banały. Zawsze był zazdrosny o Kayla i pewnie teraz się cieszył, że pozbył się rywala. Chciał go zranić, spowodować by wreszcie pojawiła się rysa na tej gładkiej powierzchni.
- Nie potrafię – warknął, podnosząc głowę. – Nie każdy jest takim soplem lodu jak ty. I tak go nigdy nie lubiłeś… - Ostatnimi słowami niemal się nie udławił. Widział jak błękitne oczy stają się coraz większe i większe. Tam daleko, na samym dnie, za kratami konwenansów, za zimnymi murami protokółów, szarpała się i wyła z bólu pokiereszowana dusza. Poczuł jak mężczyzna zaczyna drżeć i osuwa się na kolana.
- Wiem, że to ja powinienem był wtedy umrzeć – wyszeptał niemal niedosłyszalnie. - Codziennie o tym pamiętam, patrząc w lustro. Porzuciłem cię w najcięższej chwili z egoistycznych pobudek. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Przepraszam… przepraszam… przepraszam… - Yuriko, uklęknął przed nim głęboko zawstydzony swoim dziecinnym wystąpieniem – ,,skoro ja jestem nieszczęśliwy, to niech wszyscy inni też będą”. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zachowanie mężczyzny wynikało z przerażającej dyscypliny jakiej został poddany przez ojca. To co powiedział było wyjątkowo podłe.  – Trwałeś przy mnie przez te wszystkie lata, wychowaliśmy razem syna, znosiłeś moje humory, nauczyłeś mnie wszystkiego co potrafię. Cierpliwie naprawiałeś miliony błędów, które popełniałem jako książę Sheridanu. – Rzucił mu się na szyję z takim impetem, że obaj upadli na podłogę. Pocałował czule zimne, niemal sine usta.– Jestem niewdzięcznym głupkiem i bardzo cię kocham.
- Ja też chciałbym go znowu zobaczyć. Sprawić, by przestał mnie nienawidzić. – Był niezmiernie wdzięczny swoim gwiazdom za Yuriko. Za jego hojne, szlachetne serce, które wybaczyło mu wszystkie błędy i pokochało mimo ułomności charakteru. Po raz pierwszy mąż pod wpływem emocji wypomniał mu popełnione krzywdy.
- Nie chciałem, nie wiem co we mnie wstąpiło. – Pełen skruchy Yuriko przytulił się do mężczyzny. Wiedział, że niepotrzebnie przywołał dawno zapomniane krzywdy. – To głupie, ale mam wrażenie, że on gdzieś tam na nas czeka. – Pieszczotliwie musnął językiem rozchylone wargi. – Pewnie całkiem oszalałem.
- Szalej sobie spokojnie, tylko nie przestawaj. – Leżący na nim ciepły i przytulny mężczyzna,  ogrzewał nie tylko skostniałe ciało, ale i pełną blizn duszę. Ciekawski język, zaczął błądzić po jego szyi. – Sądzę, że zwariowaliśmy obaj, bo też to czuję.
***
   Tymczasem Amitai z Zamirem, zdążyli się już porządnie zakurzyć na niesamowicie zagraconym strychu. Rzadko rozmieszczone, małe okienka wpuszczały niewiele światła. Porządnicka Lirael wywalała tam wszystkie, niepotrzebne jej zdaniem graty. Przez tysiące lat istnienia Twierdzy, zebrały się całe pokłady zapomnianych ,,skarbów”. Czuli się tam, niczym na wykopaliskach archeologicznych, brakowało im jedynie łopat i hełmów. Cierpliwie przerzucali całe sterty rzeczy, zgromadzone w niewiadomym celu. Byli tutaj od obiadu, zdążyli więc już solidnie zgłodnieć.
- Myślisz, że są tu pająki? – Chłopak przezornie trzymał się z daleka od ciemnych kątów. Starał się też nie przebywać zbyt blisko Zamira, którego lepkie łapy zdawały się być niemal wszędzie. Wszystko to oczywiście pod pozorem pomocy w poszukiwaniach. Ami oświetlał sobie drogę latarką, bacznie rozglądając się dookoła. – Moglibyśmy tu spędzić kilka żyć i pewnie ledwie ruszylibyśmy wierzchnią warstwę.
- Znalazłem jakieś stare mity na temat zamku, możemy sobie poczytać do poduszki. – Mężczyzna tęsknie spoglądał na wypięty przed jego nosem tyłek. Młody zupełnie się zapomniał i pochylony grzebał w starej skrzyni. – Robale są wszędzie – dodał beztrosko.
- Jeśli sugerujesz wspólny pobyt w łóżku, to najpierw musisz poprosić o moją rękę. Inaczej cesarz rozsmaruje cię w holu na ścianie w charakterze dekoracji. – Doskonale wiedział, że ojciec nie sprzyja dowódcy, sądząc po stalowych błyskach w niebieskich oczach, ilekroć znalazł się zbyt blisko niego. – Jak mnie dotknie coś włochatego to popamiętasz. Skoro tu za mną przylazłeś to się na coś przydaj.
- Będę cię osłaniał własnym ciałem! – Zamir przysunął się tak blisko, że przylgnął udami do pośladków chłopaka. Za każdym razem kiedy stawał, ten wpadał na niego, albo odwrotnie. Błyskał przy tym zębami wilczym uśmiechu, mógłby przysiąc, że widział za jego plecami merdający z wesoło ogon.
- Aż tak się nie wczuwaj! – prychnął oburzony Ami, kiedy umięśnione ciało po raz enty otarło się o niego znacząco. – Miałeś stanowić zaporę anty robalową, tymczasem plątasz się pod nogami. - Ruszył przed siebie, prosto w najciemniejszy kąt.
- Ee… Chyba mam okres…- Zamir znowu zaczął się skradać w jego stronę. Cały dzień przebywał w podniecającym towarzystwie i ledwo nad sobą panował.
- Okres?! – Obejrzał się i popukał znacząco w czoło. – Czy ty aby nie jesteś facetem?
- Okres godowy… - zamruczał mężczyzna i znienacka złapał go za pośladki, zaciskając na nich palce. – Idealne… Musze je zobaczyć z bliska!
Tymczasem siedzący już od jakiegoś czasu za starym kufrem Usiek, z ciekawością przyglądał się tym przepychankom człowieków. Za nic nie mógł pojąć o co w tym wszystkim chodzi. Lubili się czy nie? Ten duży wydawał się zbyt nachalny i niezręczny. Widać, że nie miał pojęcia jak się zabrać do samiczki. Łapki już mu zdrętwiały od tego kucania, zaczął nimi przebierać prostując w stawach. Machnął kitką. Grunt to gimnastyka. Jak nic człowiek zaraz oberwie. Powinien przyjść najpierw do niego po rady. Usiek miał już niejakie doświadczenie i kilka dorodnych miotów na swoim koncie. Najpierw trzeba było słodko zagruchać do samiczki, przynieść parę rybek, potem pokazać piękne futerko i silne łapki. Na koniec przygotować gniazdko miłości. A ten tu od razu do macania. Fe!
- Że co?!  Ty świnio jedna! – Chłopak właśnie podniósł rękę, by walnąć w pysk natręta, ale wyprzedził go  Usiek, który uznał, ze wystarczy już tych końskich zalotów. Ten wielkolud śmiał dotykać jego pańcia! W dodatku całkiem darmo! Nawet marnej płotki nie przyniósł! Zwierzątko wpiło się mocno ząbkami w lewy nadgarstek Zamira.
- A niech to! Ten śmierdziuch tu skąd?! – Mężczyzna zapomniał o ponętnych pośladkach. Bezskutecznie usiłował otworzyć pyszczek prychającego ze złości Uśka.
- Jaki mądry robalek – zachwycał się tymczasem, zaśmiewający się Amitai. – Chyba zrobię wyjątek i polubię drania. Nie waż się zrobić mu krzywdy!
- To on zrobił krzywdę mnie! Za chwilę stracę rękę! – oburzył się dotknięty do żywego takim niesprawiedliwym traktowaniem Zamir.
- Delikatnie, ma taki słodki pyszczek!
- Jasne, trzy rzędy zębów. Jest lepiej uzbrojony niż pirania. – Wreszcie udało mu się pozbyć wstrętnego zwierzaka. Siedział teraz na podłodze i mierzył go niechętnym  wzrokiem.
- Chodź do tatusia malutki – zawołał go Amitai. Usiek nie namyślając się długo wdrapał się po jego nodze wprost do rąk, które pomiziały go po grzbiecie. Położył głowę na ramieniu pańcia i wywiesił język do Zamira. Wyglądał jakby się z niego naigrawał - ,, zająłem twoje miejsce patałachu, zająłem twoje miejsce”.
***
  Od kilku dni posłańcy z różnych stron świata, znosili do pałacu cesarskiego tajemnicze przesyłki. Odkąd Kayl poinformował Seviego o istnieniu Twierdzy Szkarłatnego Mroku chłopak nie zaznał spokoju. Skoro rodzice znaleźli tam kryjówkę, musiał znaleźć sposób by się dostać do środka. Udowodnić wszystkim, że był  lepszym z bliźniaków. Może nawet dopadnie tego zdrajcę Amitaia. Jednak wszyscy uczeni, których zaangażował w tę sprawę i zmusił do zachowania tajemnicy, byli zgodni co do jednego, zamek sam wybierał sobie pana, a był nim aktualnie Yuriko. Mógł wejść tylko za jego zgodą.
   Wieczorem siedzieli we trójkę w sypialni Seviego. Kayl w fotelu obok syna, a Dave oczywiście u jego stóp na dywanie, jak przystało na posłusznego niewolnika. Mężczyzna przestał się wtrącać w panujące między nimi dziwne stosunki. Tym miał zamiar zająć się później. Najważniejsze, żeby dotarli jak najszybciej do zamku, tak jak to widział we śnie. Z początku nie mówił chłopcu o nim z obawy, co zrobi z tą wiadomością. Nie chciał narażać swoich bliskich na kontakt z szaleńcem jakim niewątpliwie był w tej chwili Sevi. Kiedy jednak co noc zaczął śnić o Twierdzy stojącej na wyspie, która unosiła się nad wodami bezkresnego oceanu, uznał to za znak od bogów i zmienił front. Dom Czarnych Gwiazd był prawdopodobnie najlepszym miejscem, aby pozbyć się niechcianych lokatorów. Należało jednak uśpić ich czujność.
- Mam co prawda w sobie starożytną krew, ale to i tak na nic się nie zda.
- Na pewno są inne możliwości. W moim kraju krążyła legenda o skarbach Twierdzy, więc ktoś musiał je widzieć. – Pociągnął leniwie łyk wina, znad kielicha obserwując reakcję syna. – Pewnie zamek ich w jakiś sposób więzi. Podobno nieraz tak robił, kiedy był niezadowolony ze swojego pana. – Chciał sprawić, by syn nabrał pewności siebie. Mieszał prawdę, którą wyczytali razem w książkach z małymi kłamstwami.
- Wiem o tym. Musimy szukać dalej. –  Sevi nie wiedział co robić, w jego głowie panował niesamowity chaos. Głosy wahały się, sprzeczały między sobą. Odrzuceni bali się Twierdzy, a jednocześnie niesamowicie ich pociągała. Wewnątrz przebywały aż dwie osoby, które mogły sobie podporządkować. Nawet przez miliardy mil wyczuwały ich obecność. Wspaniałe ciała, młode i pełne magii niesamowicie ich kusiły. Zniszczenie zamku, który od tylu wieków im się opierał też było nie do pogardzenia.  – Największym problemem jest wejście do zamku, potem jeśli wykorzystamy element zaskoczenia, damy sobie radę. Rodzice mogą być w niebezpieczeństwie. Nie wiem tylko, czy powinieneś iść ze mną.
- Jak najbardziej, byłem tam wiele razy i mogę ci narysować plan pomieszczeń. Trzeba zniszczyć raz na zawsze to ohydne siedlisko czarnej magii.
- Przepraszam, że przeszkadzam – przerwał im Dave, przysłuchujący się uważnie rozmowie. Z całego serca popierał Kayla. Podejrzewał, że prowadzi syna prosto w pułapkę i postanowił mu w tym pomóc. Najwyższy czas, wyleczyć narzeczonego z jego przypadłości. Chciał by wrócił dawny Sevi, wesoły, psotny i sprytny niczym mała łasiczka. Widział jak cierpi i walczy. Kochał nadal rozpuszczonego łobuza, mimo tego co wycierpiał u jego boku. Nie wątpił , że cesarz z małżonkiem podołają temu zadaniu. Mieli opinię najsilniejszych magów w państwie.
- Czego chcesz? – Młody książę nie był zadowolony, że niewolnik mu przerywa. W jego obecności odczuwał coraz częściej pewien niepokój, którego sobie bynajmniej nie życzył. Zmierzył przeciągłym wzrokiem przystojną sylwetkę mężczyzny. Chyba czas było na następną sesję. Lekko się zarumienił na wspomnienie ostatniej. Natura miała swoje prawa i on nie zamierzał dłużej z nią walczyć. Przy okazji pokaże temu bezczelnemu łajdakowi, gdzie jego miejsce.
- Przecież do każdego zamku są co najmniej dwa wejścia, przynajmniej do tych które znam. Ee… - Piekielny chłopak strasznie go rozpraszał. Błądził wzrokiem po jego udach, zatrzymując się co chwilę na ich zwieńczeniu. Różowy język co chwile zwilżał rozchylone wargi. Ich właściciel pewnie nie zdawał sobie nawet sprawy, ze wysyła bardzo konkretne sygnały. – Hm… Yyy… Budowniczowie zazwyczaj robili kilka ukrytych, na wypadek jakiś niespodziewanych wydarzeń. Zazwyczaj wiedzieli o nich jedynie właściciele i ich najbliżsi. Niemożliwe żeby panowie Twierdzy, nie stworzyli sobie jakiejś drogi ucieczki.
- Musisz tak stękać? – Cholerny drań miał rozpięte kilka guzików pod szyją. Skóra na jego piersiach wyglądała bardzo apetycznie. Wyglądało na to, że nimi długa i męcząca noc.
- Nie denerwuj się, wszyscy jesteśmy zmęczeni. Odpocznij, ja pójdę do siebie i poszukam dokładnych planów zamku. Gdzieś muszą jakieś być. – Kayl podniósł się z fotela, czując, że atmosfera gęstnieje z minuty na minutę. Młodość miała swoje prawa, a niewolnik nie wyglądał na zbyt niezadowolonego. Na pewno zdawał sobie sprawę, o czym myśli jego pan. – Dobranoc.
***
   Kiedy zostali sami Sevi mógł w końcu odetchnąć. Chwilę wcześniej, miał nawet zamiar pójść do łazienki, aby rozładować emocje. Skoro jednak ojciec go opuścił, miał kilka pomysłów, jak wykorzystać kilka najbliższych godzin. Ściągnął z siebie wykwintny kaftan, rzucił na podłogę, pozostając w samej białej koszuli i spodniach. Rozparł się wygodnie na fotelu, w oczekiwaniu na czekające go widowisko.
- Włącz muzykę – rzucił rozkaz do mężczyzny, który podniósł ze zdumienia brwi do góry, ale niczego nie skomentował. – Nic nie przekręcaj. – Rozległy się gorące południowe rytmy. Powolna melodia była jak uśpiony wulkan, pełna kipiącej energii, która tylko czekała żeby wybuchnąć.
- Jak sobie życzysz. – Dave nie bardzo wiedział, co sądzić o tej nowej zachciance. Już miał zająć swoje miejsce na dywanie, kiedy przerwał mu niecierpliwy głos małego dręczyciela.
- Co robisz? Rozbieraj się, mam ochotę na trochę zabawy. – Zmrużył srebrne oczy i zagryzł dolną wargę.
- E.. Całkiem? – Zmieszał się mężczyzna. Przez całe dotychczasowe życie to on był stroną dominującą. Przyzwyczajony, że to jemu usługiwano, ciężko znosił rolę niewolnika. Był to niewątpliwie dotkliwy cios dla jego dumy. Czuł się upokorzony, a jednocześnie cała ta sytuacja zaczęła go dziwnie podniecać. Powoli rozpinał guziki koszuli z oczami wbitymi w podłogę.
- Nie tak! – usłyszał stanowcze warknięcie. – Przecież uczyłeś się tańczyć. Patrz mi w oczy i zacznij się poruszać. Dotykaj się, ale nie wolno ci szczytować. – Nie mógł oderwać oczu od napiętego brzucha i falujących bioder. Spodnie stopniowo, w miarę jak spadały kolejne części garderoby, robiły się coraz ciaśniejsze. Oddychał szybko zwilżając co chwilę wargi językiem. Zaspokajanie się samemu, nie wydawało mu się już takie podniecające. Szare oczy z rozszerzonymi źrenicami wpatrywały się intensywnie w srebrne. Pięknie wyrzeźbione nagie ciało na wyciągnięcie ręki. Bezwiednie rozsunął uda. Potrzebował czegoś… kogoś…
- Mój panie…? – Padło ochrypłe pytanie. Dave zdawał sobie sprawę czego pragnie chłopak, ale nie ośmielił się na żaden gest, w obawie przed jego reakcją. Do tej pory nie pozwalał mu się nigdy dotykać. Wręcz okazywał swoje obrzydzenie i niechęć w stosunku do jego osoby.
- Podejdź bliżej. – Sevi był niesamowicie zafascynowany kołyszącymi się pośladkami, nabrzmiewającym na jego oczach penisem. Pragnienie zaspokojenia stało się niezmiernie silne. Muzyka stała się głośniejsza, bardziej natarczywa, pulsowała mu w skroniach. Na policzkach pojawiły się ciemne rumieńce. – Zrób to…- wyrwało się nagle z jego ust.
- Jak? – Padło ciche pytanie.
- Chodź, możesz mnie dotknąć ustami, ale przez ubranie. Trzymaj ręce przy sobie. – Wydusił z siebie Sevi. Nie wiedział co w niego wstąpiło. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie i rozpadnie się na tysiące drżących kawałków. Jak w  transie rozpiął swoją koszulę, która rozchyliła się na boki, ukazując stwardniałe sutki.
- Szsz… Już dobrze… Nie bój się, zrobię to delikatnie… - Mężczyzna klęczący między jego udami zaczął szeptać uspokajające głupstwa. Jego głos działał zupełnie odwrotnie, nakręcał go coraz bardziej. – Jesteś taki słodki i spragniony…- Ciepłe wargi zaczęły swoją podniecającą wędrówkę powyżej kolana, sunęły w górę, coraz bliżej nabrzmiałego celu. – Uwielbiam zapach twojej skóry, czuję go nawet we śnie. – Przesunął powoli językiem wzdłuż trzonu, a chłopak niemal lewitował z fotela.
- Jeszcze raz…- wyjęczał. Wygiął się w kierunku tych cudownych warg, które z taka wprawą robiły mu dobrze. - To przecież wróg, ohydny kłamca i gwałciciel! – Przemknęło mu przez otumaniony mózg. – Pieprzyć go, pieprzyć to, a raczej pieprzyć mnie. Mocno i porządnie.- Nie wypowiedział jednak tego na głos, bo ze zdumieniem poczuł zachłanne wargi na swoim nagim, sączącym penisie i język liżący napięte jądra. Już miał zaprotestować na taka bezczelność, ale gorąca wilgoć  zassała jego czubek. Mózg w odpowiedzi zmienił się w pulsującą w rytm uderzeń serca, czerwoną mgłę, pełną oszałamiających rozbłysków. Rozchodziły się echem po całym ciele, niczym fale zmiatającego wszystko na swojej drodze, huraganu. Wyzwolenie. Słyszał, jak ktoś krzyczy długo, przeciągle, z głębi duszy. Może to on krzyczał, albo krzyczeli razem. Nawet nie poczuł, że pada zemdlony prosto w czułe ramiona Davea.
***
   Tymczasem niedaleko, na drugim końcu korytarza Kayl, leżąc na swoim łóżku, obłożony ze wszystkich stron starymi mapami, dokonał fantastycznego odkrycia. Odnalazł tajemne przejście, prowadzące wprost do Twierdzy, prawdopodobnie stanowiące drogę ucieczki w razie niebezpieczeństwa. Nareszcie mogli udać się na wyprawę. Sevi powinien być zachwycony. Oby tylko chciał go zabrać. Miał zamiar uruchomić wszystkie znane mu alarmy, jak tylko znajdą się na wyspie. We trójkę na pewno poradzą sobie z problemami syna.         Mężczyzna odłożył cenny wolumin na stół. Zrzucił z kołdry papiery i ułożył się wygodnie z rękami pod głową. Nareszcie będzie mógł zobaczyć Yuriko, wziąć go w ramiona. Czy go jeszcze pamięta, czy bardzo tęsknił? A może już dawno o nim zapomniał? Niestety blondas też tam na pewno będzie.

- Cholera… Zawsze jest jakieś ale… - mruknął pod nosem. – Ciekawe czy nadal spędza rano godzinę przed lustrem, czesząc te patynowe kudły.