czwartek, 26 lipca 2012

Rozdział 7


   Minęły dwa lata. To był bardzo pracowity czas, przynajmniej dla Amitaia. Chłopak przez ten czas bardzo się zmienił. Wyrósł, wydoroślał, nabrał pewności siebie. Stał się mężczyzną. Po ogromnej publicznej awanturze jaką urządził mu dyrektor Akademii nie miał już tam czego szukać, a do domu wrócić nie chciał. Został dosłownie wyrzucony na bruk. Nikt nie zapytał czy chłopiec ma się gdzie podziać. Wtedy nadeszła nieoczekiwana pomoc. Kiedy tak siedział załamany przed budynkiem uczelni trzymając w ręku plecak ze swoim skromnym dobytkiem podszedł do niego książę Liam. Mężczyzna którego nie znał i widział tylko raz, podczas ćwiczeń na arenie, zaproponował mu miejsce w Chananejskiej placówce, szkolącej budzących w całej galaktyce grozę,  wojowników. Zgodził się bez wahania. Zresztą co innego mógł zrobić. Przez dwa długie lata dawał z siebie wszystko. Bardzo szybko okazało się , że ma niespotykany magiczny talent. Ta szkoła pracowała na zupełnie innych zasadach niż wszystkie te, które do tej pory poznał. Uczniami zajmowano się tam przede wszystkim indywidualnie. Program nauczania był dostosowywany na bieżąco do możliwości i zdolności studentów. Szybko poradzono sobie z problemami z kontrolowaniem jego mocy. Już po tygodniu udało mu się zapalić zaklęciem świeczkę nie demolując przy tym całej sali. Pracowity i skromny chłopak wkrótce stał się ulubieńcem nauczycieli i obiektem zazdrości innych uczniów. Robił tak niesamowite postępy, że wszyscy byli dla niego pełni podziwu. Tymczasem on trzymał się na uboczu. Cichy i zamknięty w sobie nie nawiązał w szkole żadnych przyjaźni. No może poza jedną. Właśnie pakował się, by wyruszyć na pierwszą w swoim życiu misję. Kiedy pochylony nad plecakiem upychał w nim resztę rzeczy, do pokoju po cichu wszedł wysoki mężczyzna i rzucił w niego trzymanym w ręku jabłkiem. Ami złapał zwinnie owoc w locie i chwytając się jednocześnie za serce.
- Liam, czy ty musisz mnie tak straszyć?
- Jednak naprawdę wyjeżdżasz? Jesteś pewien swojej decyzji? – Książę spojrzał na chłopaka zatroskanym wzrokiem. – Twoja nowa praca wcale nie będzie łatwa. Bycie strażnikiem takiego rozpieszczonego, bogatego dzieciaka da ci porządnie w kość.
- Daj spokój i tak nie zmienię zdania. Chcę żyć na własny rachunek. Czy wiesz, że ojciec odkąd mnie wyrzucili z tamtej Akademii nie odpowiedział na żaden mój list? Muszę zacząć na siebie zarabiać, a ta propozycja była najkorzystniejsza.
- Zostań ze mną, niczego ci nie zabraknie – Liam delikatnie położył mu rękę na ramieniu.
- Liam, oboje wiemy że to niemożliwe. Tobie moja przyjaźń nie wystarczy, a ja nie potrafię ci ofiarować niczego innego. Te kilka wspólnych nocy było błędem, którego do dzisiaj żałuję. Rozbudziło w tobie nadzieję na coś, co się nigdy nie wydarzy. Jestem ci niezmiernie wdzięczny za wszystko co dla mnie zrobiłeś, ale lepiej będzie jeśli przestaniemy się widywać – chłopiec przybliżył się do zasmuconego przyjaciela i czule pocałował go w policzek. Między innymi to właśnie on był przyczyną dla której chciał stąd wyjechać jak najszybciej. Nie chciał by z jego powodu cierpiał. Widział ból w oczach mężczyzny za każdym razem kiedy odtrącał jego rękę. Droga wiodła do Sheridanu. Zgodził się chronić jedynego syna cesarza Ashlana. Dzieciak  podobno wpadał z jednych kłopotów w drugie, a ostatnio nawet ktoś mu groził pisząc anonimy. Zaniepokojony władca zwrócił się do uczelni Chananejskiej o przysłanie dobrze wyszkolonego wojownika, który byłby w wieku zbliżonym do wieku księcia korony i nie odstępowałby go na krok. Wybór padł na Amitaia.
……………………………………………………………………………

   Tymczasem Sevi przez ten czas niewiele się zmienił. Szczerze mówiąc nie wydoroślał ani odrobinę. Miał tylko trochę więcej problemów niż zwykle. Oprócz nadopiekuńczych rodziców los zesłał mu jeszcze na głowę upierdliwego narzeczonego klejącego się do niego przy każdej okazji. Im bardziej Ezra się do niego przystawiał, tym bardziej chłopak miał ochotę strzelić go w ten kudłaty łeb. Przed spuszczeniem natręta ze schodów powstrzymywała go tylko myśl o ojcu i strasznej awanturze, którą by mu potem z pewnością urządził. Dzisiaj miał mu przedstawić człowieka, który będzie jego dozorcą. 
- Potraktowali mnie jak dziecko – myślał naburmuszony książę - sprowadzili mi niańkę. Trzeba będzie jakoś zniechęcić faceta. Parę głupich kawałów powinno w tym pomóc. - Wszedł do salonu ze spuszczoną głową. Rodzice już na niego czekali.
- Sevi, nie krzyw się tak okropnie, bo ten człowiek pomyśli, że zjadłeś coś nieświeżego – odezwał się Yuriko rozbawiony miną syna.
- Ale tatusiu, jestem już dorosły i nie potrzebuję opiekunki. Co sobie pomyślą nasi poddani? – jęknął chłopak.
- To udowodnij to bahorze, przeżyj bez skandalu i rozróby chociaż kilka miesięcy! – Warknął cesarz.
- Amitai al’Kadar – zaanonsował przybycie wyczekiwanego gościa lokaj, otwierając drzwi. Do pokoju wszedł wysoki, młody mężczyzna budową bardzo przypominający Ashlana tylko nieco niższy i smuklejszy. Piękne srebrne oczy utkwił w Sevi i nieznacznie się skrzywił. 
A to mi się panienka trafiła. Tylko go w sukienkę wystroić i za mąż wydać – pomyślał niezbyt zadowolony z pierwszego wrażenia. – Będzie z nim mnóstwo kłopotów. Liam miał rację. Wygląda jak typowy, rozpuszczony do granic możliwości dziedzic. - Sevi widząc wpatrzonego w niego z bezczelnym uśmieszkiem mężczyznę już miał coś odpalić, kiedy nagle spotkały się ich oczy. Czas się zatrzymał... I stało się coś nieoczekiwanego. Utonął. Od pierwszego wejrzenia, bezapelacyjnie i na zawsze. Dwa lśniące, srebrne wiry porwały jego duszę i uwięziły gdzieś na samym dnie. Serce w drobnej piersi zaczęło się gwałtownie miotać. Poczerwieniał na buzi i spuścił wzrok.
- Jestem Sevi i to mną się masz zaopiekować - powiedział tak cicho i nieśmiało, że stojący obok cesarz zakrztusił się pitą właśnie herbatą. Nigdy w życiu nie widział, by jego syn tak się zachowywał. W mgnieniu oka z rozwydrzonego smarkacza zamienił się w delikatnego młodzieńca.  
Co się stało temu dzieciakowi? Mam nadzieję, że się nie zakochał, bo zadręczy tego biedaka – pomyślał zaniepokojony. Spojrzał na swojego małżonka i tu spotkała go kolejna niespodzianka. Yuriko z równą fascynacją co Sevi wpatrywał się w Al’Kadara. Wprost nie mógł oderwać od niego oczu. – Jeśli ten też się zakochał, to zabiję go od razu. Po co się ma męczyć – stwierdził w myślach władca. – Co się z nimi dzieje? Chłopak owszem przystojny, ale takich na dworze jest na pęczki.
- Przysłano mi listę pana osiągnięć. Są naprawdę imponujące zważywszy na pana wiek – odezwał się uprzejmie Ashlan. – Mam nadzieję, że rozumie pan swoje obowiązki. Ma pan nie odstępować mojego syna przez cała dobę. Pana pokój jest obok jego sypialni. Liczę, że sprosta pan naszym oczekiwaniom. – Cesarz obrzucił Amitaia uważnym, chłodnym spojrzeniem.
- Oczywiście Wasza Wysokość – skłonił się przepisowo chłopak.
- Sevi odprowadź pana do jego komnat. Dzisiaj daj mu spokój niech trochę odpocznie po podróży, ale jutro mógłbyś oprowadzić go po pałacu.
- Dobranoc Wasza Wysokość. Książę – uśmiechnął ciepło się do Yuriko, który z kolei jego oczarował. Nigdy nie widział tak słodkiego i subtelnego mężczyzny. Trzeba przyznać, że ten mały był trochę do niego podobny.
- Chodźmy – przerwał jego rozważania zniecierpliwiony Sevi, klepiąc go po ramieniu i wypychając na korytarz.
- Nie gap się tak na tatusia, bo wkurzysz ojca. On jest okropnym zazdrośnikiem i urwie ci jajca jak będziesz próbował czegoś dziwnego – odezwało się jasnowłose dziecię.
- Jakie paskudne słowa z takich usteczek? Księżniczko, masz straszne braki w wychowaniu. Nic dziwnego, że rodzice zatrudnili niańkę – zarechotał Amitai.
- Jestem chłopcem, ty tępogłowy osiłku -  warknęło maleństwo.
- No nie jestem tego taki pewien – mężczyzna z kpiącym uśmieszkiem prześlizgnął się wzrokiem z twarzy chłopca na jego pierś, zatrzymał go przez chwilę na rysujących się pod nieco przeźroczystą koszulą sutkach, by później zuchwale zjechać w nieco niższe rejony. Sevi mimo, że ze wszystkich sił starał się opanować i zachować jak dorosły, oblał się ognistym rumieńcem. Tchórzliwie obrócił się na pięcie i pognał przodem zadzierając do góry nos.
- Wiesz, tak na pierwszy rzut oka trudno stwierdzić, czy jesteś chłopcem czy dziewczynką – zawołał za nim rozbawiony Ami.
…………………………………………………………………………
I tak się zaczęło. Wojna między chłopcami trwała dzień i noc. Wzajemne przepychanki, kłótnie i głupie kawały nigdy im się nie nudziły. Wszędzie widywano ich razem. Byli nierozłączni. W swoim towarzystwie czuli się swobodnie. Kpili z siebie nawzajem i żartowali, nigdy nie pozwalali wtrącać się w to innym. Ami jednak nigdy nie zapominał o dzielących ich różnicach pozycji i zawsze trzymał lekki dystans. Nie pozwalał chłopcu zbliżyć się zanadto do siebie. Nie lubił zbytnio narzeczonego księcia, więc gdy tylko ten pojawiał się na horyzoncie znikał w swoim pokoju. Tak było i tym razem. Miał więc trochę wolnego czasu. Ułożył się wygodnie na kanapie z książką w ręku. Nie zdążył jednak zbyt wiele przeczytać, kiedy dobiegły go odgłosy ostrej kłótni. To wściekły Sevi darł się na cały zamek. Nagle jednak umilkł, a do uszu Amitaia doszedł głuchy odgłos. 
Czyżby ten cham odważył podnieść się rękę na księcia? A może oni tam robią zupełnie coś innego? – Mężczyzna zerwał się i podążył do apartamentu podopiecznego. Cicho uchylił drzwi do sypialni i zobaczył jak Sevi szarpie się bezradnie w ramionach silniejszego mężczyzny.
- Puść go natychmiast – krzyknął.
- Wynoś się kmiocie. To mój narzeczony i mogę z nim zrobić co zechcę. Wiesz, że ten mazgaj do tej pory nie rozłożył przede mną nóg? – odezwał się lekceważąco Dave, przyciskając jeszcze mocniej przestraszonego chłopca do ściany.
- Jesteś pijany, idź do siebie – Ami oderwał ręce mężczyzny od Seviego i odwrócił go przodem do siebie. Po czym z całej siły walną go pięścią w twarz. Zobaczył jak drugimi drzwiami wchodzi lokaj przyciągnięty tutaj odgłosami awantury. - Zawołaj Jego Wysokość. Niech tu przyjdzie natychmiast. - Służący zniknął by po chwili wrócić z zaniepokojonym cesarzem. Przez ten czas Ami mocno trzymał przeklinającego i szamocącego się w jego ramionach Dave.
- Co tu się dzieje? Co on robi w takim stanie w sypialni mojego syna? – Zapytał rozgniewany nie na żarty władca.
- Dobierał się na siłę do księcia. Nie powinien mieć tu wolnego wstępu. Gdybym nie wszedł zgwałciłby chłopca – Ami uwolnił mężczyznę, który padł jak długi na ziemię.
- Wynoś się stąd! Jutro porozmawiamy! – Rzucił groźnie do niego władca.
Kiedy wszyscy wyszli Ami poszukał wzrokiem Seviego. Chłopiec siedział na kanapie z twarzą ukrytą w drżących dłoniach. Nie mógł uwierzyć, że narzeczony aż tak się zapomniał. Bywał nachalny, ale nigdy agresywny. Przez chwilę tak bardzo się bał. Wstyd mu było przed opiekunem, że tak się dał podejść, a teraz jeszcze beczy niczym dziewczyna.
- Mały – usłyszał łagodny głos – to się już nie powtórzy. On nigdy więcej cię nie dotknie.
- Ami – książę poderwał się z kanapy i rzucił się zaskoczonemu mężczyźnie na szyję. - Nie zostawiaj mnie samego, kiedy zasnę na pewno będę miał koszmary.
- Dobrze, ale połóż się już do łóżka. Możemy w coś zagrać jeśli chcesz – Sevi pociągając jeszcze nieco nosem ulokował się w pościeli i rozłożył na kołdrze szachy. Al’Kadar usiadł obok niego na fotelu. Grali tak przez wiele godzin, a chłopiec powoli się uspokajał. Wreszcie zmęczeni zasnęli. Tak zastał ich Yuriko, który wrócił późno z jakiegoś ważnego spotkania. Jak tylko mąż powiedział mu co się stało pobiegł szybko do sypialni syna. Znając jego wrażliwość bał się gwałtownej reakcji. Kiedy zobaczył śpiących spokojnie chłopców uśmiechnął się szeroko. Teraz mógł już spokojnie położyć się do łóżka. Był już przy drzwiach kiedy obejrzał się jeszcze raz. Coś mu nie dawało spokoju. 
- Jacy oni do siebie podobni. Mają nawet taki sam odcień włosów. Identyczne usta. Gdybym ich nie znał z pewnością pomyślałbym, że są rodzeństwem.
- Ami, boję się. Czy możesz mnie przytulić – odezwał się sennym głosem Sevi. Yuriko zobaczył, jak drugi chłopiec nawet nie otwierając oczu, wdrapuje się na łóżko i przygarnia do siebie jego syna. Ten zaś kładzie mu główkę na piersi i pogrąża się w objęciach Morfeusza.
 – Jak oni bardzo się do siebie przywiązali przez te kilka tygodni. Reagują na swój głos nawet przez sen. Oni już są w sobie na wpół zakochani, nawet jeśli nie zdają sobie z tego sprawy. Tak nie zachowują się zwykli przyjaciele. Chyba jestem bardzo zmęczony i mam jakieś zwidy. To prawie niemożliwe, aby byli braćmi. Jeśli powiem o tym Ashlanowi, to mnie zabije śmiechem. A może by jednak dla pewności zrobić badania genetyczne? – zastanawiał się Yuriko coraz bardziej zafrasowany. – Moja krew śpiewa w obecności tego Al.’Kadara, a ona nigdy się nie myli. To na pewno coś znaczy. Czuję, że nadciągają poważne kłopoty. W tym chłopaku jest coś dziwnego, niebezpiecznego. Obyśmy tylko nie pożałowali, że go zatrudniliśmy.
.......................................................................................
Betowała kot_w_butach

poniedziałek, 9 lipca 2012

Rozdział 6



Amitai początkowo pozytywnie nastawiony do szkoły przeżywał coraz cięższe chwile. Przybył tutaj, aby zrealizować swoje marzenie i nauczyć się leczyć zwierzęta. Zupełnie nie spodziewał się takiego programu zajęć. Szło mu coraz gorzej, niestety na prawie wszystkich zajęciach wymagano posługiwania się podstawowymi zaklęciami. Nauczyciele całkowicie stracili do niego cierpliwość. Często słyszał opinie, że powinien zrezygnować ze studiów. Nikogo nie obchodziło, że tam gdzie nie musiał używać magii radził sobie naprawdę świetnie. Nikt nie próbował mu pomóc. Wszyscy tylko krzyczeli i wymownie kręcili głowami nad jego głupotą. Za przykładem wykładowców poszli uczniowie. Wyzwiskom i okrutnym kawałom nie było końca. Z powodu niesprawnej nogi chłopcu nie zawsze udawało się umknąć prześladowcom. Wielokrotnie wracał do pokoju cały posiniaczony i potargany. Profesorowie nawet gdy widzieli jak traktują go koledzy udawali, że niczego nie dostrzegają. Odwracali głowy i szybko wychodzili, dając studentom milczące przyzwolenie na brutalne traktowanie Amitaia.
Po kolejnej bójce chłopak wrócił do swojej kwatery cały zakrwawiony. Na jego widok kuzyn Meir podniósł się ze swojego łóżka i zaczął się pakować unikając jego pytającego wzroku.
-A ty, dokąd się wybierasz po nocy? – zapytał zaskoczony Ami.
- Wyprowadzam się. Napisałem do rodziców o tym co się tutaj dzieje i kazali mi trzymać się od ciebie z daleka. Z twojego powodu nie mam tutaj żadnych przyjaciół i traktują mnie jak wyrzutka. Mam tego dość. Radź sobie sam – Meir zarzucił plecak na ramię i nie spojrzawszy nawet na kuzyna wyszedł z pokoju. Chłopiec nic się nie odezwał. Popatrzył tylko smutno za wychodzącym Meirem, usiadł ciężko na podłodze i zwiesił ramiona. 
–Na bogów, ale ze mnie głupiec! Czego ja właściwie oczekiwałem po tej akademii? Czyż nie tak było od zawsze? Ami głupek i kuternoga. Dziwoląg i zakała rodziny. Mały chudzielec pałętający się pod nogami wyśmiewających się z jego niezdarności braci. Jak mogłem myśleć, że teraz będzie inaczej? – Zrozpaczony położył się z jękiem bólu na dywanie. Nie miał nawet siły przeczołgać się na łóżko. W piersi zaczął narastać mu niepohamowany szloch. -  Nikt go nie kocha i nikomu nie jest potrzebny. Może rzeczywiście lepiej by było , gdyby umarł zaraz po porodzie jak zasugerowała kiedyś jedna z ciotek. – Zmęczony płaczem i cierpieniem zapadł w niespokojny sen. Wydawało mu się, że unosi się w ciemnościach, a ze wszystkich stron dobiegają go setki rozgorączkowanych głosów. Mówiły w jakimś dziwnym języku, którego nie mógł zrozumieć. Nawoływały go niecierpliwie, a on nie potrafił im odpowiedzieć. Całą siłą woli skupił się na jednym z nich, tym najbardziej natarczywym. Wreszcie spośród chaosu odróżnił zrozumiałe słowa.
- Deblis nie płacz. My cię kochamy i potrzebujemy. Wyciągnij tylko rękę i przyjmij swoje dziedzictwo. Nie da się uciec od swojego przeznaczenia. Jesteś datafel mil zulman i nic tego nie zmieni – szeptał mu do ucha zimny, przerażający głos od którego zjeżyły mu się włosy na karku.
- Nie chcę, odejdźcie ode mnie. Zostawcie mnie w spokoju przeklęte demony – krzyczał przez sen cały spocony ze strachu Ami.
- Zaczekamy deblis. Wkrótce sam do nas przyjdziesz. Jesteś przecież jednym z nas tylko jeszcze o tym nie wiesz – usłyszał beznamiętny, ochrypły śmiech. Całą noc dręczyły chłopca koszmary, ale ten sen już się nie powtórzył. Rano obudził się cały obolały i wcale nie wypoczęty. Smętnie powlókł się pod prysznic, a w głowie cały czas huczały mu słowa demona. – Jesteś jednym z nas datafel mil zulman, jednym z nas – powracało do niego jak jakiś upiorny refren. Cały aż się wzdrygnął, mimo, że z góry na jego pokiereszowane, wychudle ciało leciała ciepła woda. – Nie da się. Nie ulegnie im - Niestety te prześladujące go od dzieciństwa głosy stawały się coraz silniejsze. Im podlejszy miał nastrój tym trudniej było mu z nimi walczyć. Potwornie się bał. Miał przeczucie, że jeśli im ulegnie cały jego świat na zawsze się zmieni. Nigdy już nie będzie taki sam. Może nawet przeistoczy się w jakiegoś potwora ze starych legend? Tak bardzo potrzebował teraz jakiegoś przyjaciela, z którym mógłby o tym porozmawiać. Niestety otaczali go sami obojętni lub wrogo do niego nastawieni ludzie. Musi jakoś sam się pozbierać. Już za chwilę zaczynają się wykłady.
………………………………………………………………………………
   Ami wkroczył na arenę ze spuszczoną głową. Dzisiaj były najbardziej znienawidzone przez niego lekcje. Magia ochronna w praktyce. Zawsze na tych zajęciach miał największe problemy, a nieznoszący go nauczyciel bynajmniej mu w nich nie pomagał. Zaczął na niego wrzeszczeć już po kwadransie, kiedy po kilku próbach nie udało mu się stworzyć nawet niewielkiej tarczy.
- Ty kretynie najwyższy czas, abyś opuścił Akademię. Marnujesz tylko mój cenny czas. Jesteś najgłupszym studentem jakiego kiedykolwiek miałem. Prędzej nauczyłbym tego małpę niż ciebie – darł się wykładowca potrząsając za ramię czerwonym ze wstydu i upokorzenia chłopcem. - Skup się smarkaczu i spróbuj jeszcze raz – huknął mu wprost do ucha.
- Dobrze proszę pana – wyszeptał cicho Ami, starając się najlepiej jak umiał wykonać polecenie. Skoncentrował się tak bardzo, że zupełnie stracił kontakt z otoczeniem, co w jego przypadku zawsze znaczyło poważne kłopoty.
Tymczasem na trybunach otaczających arenę zasiadło kilku znamienitych gości. Poselstwo z Chananu, w tym książę Liam, z ciekawością obserwowało poczynania studentów. Oprowadzał ich sam dyrektor Akademii dumny ze swojej placówki. Zobaczywszy na placu rocznik pierwszaków, a wśród nich Amitaia chciał zawrócić, ale zatrzymał go sam książę wskazując na ćwiczących chłopców.
- Pozwoli pan, że przyjrzymy się na chwilę lekcji. Jestem ogromnie ciekaw waszych metod nauczania. Wasza uczelnia ma niezłą renomę – odezwał się pochlebnie łapiąc mężczyznę za łokieć i ukradkiem zerkając na trenującego Al’Kadara.
- Ależ proszę – odezwał się mile połechtany dyrektor. Całe towarzystwo usiadło więc na trybunach i zaczęło przyglądać się studentom, komentując głośno ich wysiłki. Liam z niepokojem i oburzeniem patrzył na wyczyny wykładowcy, który głośno, nie przebierając w słowach strofował Amitaia. Zamiast zastanowić się jak rozwiązać problemy chłopca tylko wymądrzał się i popisywał przed innymi uczniami. Książę dostrzegł, jak roztrzęsiony chłopak próbuje zapanować nad sobą i spełnić polecenie nauczyciela. Poczuł falę narastającej obłędnej mocy. Powietrze wokół dzieciaka zaiskrzyło się niebezpiecznie. Przestraszony uczeń zupełnie nie panował nad swoją magią. Ze zdumieniem stwierdził, że profesor nawet tego nie zauważył. Podłoga zaczęła drżeć, a napięcie wokół sięgnęło zenitu. Książę widząc, że nikt nie reaguje na zagrażające im niebezpieczeństwo skoczył zwinnie na plac, łapiąc chłopca za wyciągnięte dłonie i skierowując je do ziemi. Rozległ się straszny huk, ziemia zatrzęsła się, a pośrodku areny pojawił się sporych rozmiarów krater. Przerażeni studenci z piskiem rzucili się do ucieczki. To samo zrobił kompletnie nierozumiejący co się stało nauczyciel. Kiedy kurz opadł i zrobiło się zupełnie cicho, dyrektor mógł dostrzec unoszących się w powietrzu nad powstałą przepaścią Amitaia wraz z księciem. Powoli, dryfując w jego stronę opadli na ziemię. Siwowłosy mężczyzna poczerwieniał z wściekłości na twarzy. - Ten cholerny dzieciak znowu pokrzyżował jego plany. A tak dobrze mu szło. Pokazał się Chanejczykom od najlepszej strony, aby potem mogli donieść swojemu cesarzowi jak potężni są Magowie Infernatu. A tu taka wpadka. Już on się z nim policzy. Wymyśli taką karę, że ten cały Al’Kadar pożałuje, że się w ogóle urodził.
…………………………………………………………………………………
Natomiast w Sheridanie rozpętało się istne piekło. Od rana gazety świeciły kolorowymi nagłówkami. Trzeba przyznać, że takiej sensacji dawno nie było. Książę Ashlan odkąd się ożenił i został cesarzem wiódł przykładne życie małżeńskie. Plotkarskie brukowce nie bardzo więc mały o czym pisać. Kiedy trafił się taki smakowity skandal wszystkie pisemka rzuciły się na niego jak wygłodniały sęp na padlinę. W ciągu kilku godzin cały kraj obiegła sensacyjna wieść. Siedzący w gabinecie cesarz coraz głośniej wzdychał z każdą nową przyniesioną gazetą, a jego oczy przekształciły się w kostki lodu. Ci co go znali, wiedzieli, że jest to oznaką narastającej w nim furii. Siedzący naprzeciwko niego Yuriko przyglądał mu się z ogromną troską.
- Kochanie uspokój się. To jeszcze dzieciak. Z pewnością jest na to jakieś wytłumaczenie – odezwał się cicho, uspokajająco gładząc mężczyznę po ręce.
- Twój syn jest nieodpowiedzialnym idiotą – warknął Ashlan obrzucając męża chłodnym wzrokiem.
- No tak, jak coś narozrabia to mój syn. A jak jesteś z niego dumny, to twój ukochany dziedzic – nie mógł się powstrzymać Yuriko.
- Gdzie on się podziewa? Miał tu być o dziesiątej!
- Pewnie stoi pod drzwiami i boi się wejść – odparł domyślnie książę.
- No to ja mu pokażę co to jest prawdziwy strach – zerwał się z fotela Ashlan i ruszył do drzwi. Otworzył je z rozmachem wpadając na stojącego za nimi struchlałego Seviego.
 - Dzień dobry tatusiu – pisnął zdenerwowany chłopiec.
-Ja ci dam tatusia, smarkaczu! – wrzasnął na niego wściekły cesarz rzucając w niego stertą gazet. – Masz, same ciekawe nowiny. – Sevi trzęsącymi dłońmi rozłożył pismo i jąkając się zaczął czytać.

Nasz mały książę dorasta!

Kiedy wszyscy myśleli, że nasz książę Sevi jest jeszcze dzieckiem, okazało się, że dawno już wyrósł z krótkich spodenek. Wczoraj miało miejsce niecodzienne zdarzenie. Następca tronu został przyłapany w ogrodowej altance na zabawie w doktora. Musiało być bardzo gorąco, o czym świadczy poniższe zdjęcie. Towarzyszył mu, żeby było ciekawiej, nie kto inny jak sam Dave, niepoprawny syn cesarza Infernatu Amala. Przebywał w Sheridanie incognito. Jak wieść gminna niesie ma fatalną opinię w swoim kraju. Zasłynął z licznych bójek i romansów, zmieniając kochanków jak rękawiczki. Nie mamy pojęcia jak nasz mały Sevi wpadł w szpony kogoś takiego, ale postaramy się dowiedzieć. Spójrzcie na zdjęcie i przyznajcie, że słodko razem wyglądają.

Sevi odłożył gazetę nie śmiejąc spojrzeć ojcu w oczy. Niezmiernie bał się reakcji surowego rodziciela. Wczoraj dał się ponieść emocjom i oto skutki. Usiadł grzecznie na brzegu kanapy i wbił spojrzenie w dywan.
- No proszę jaki nieśmiały się nagle zrobił! Tyle lat wpajałem ci odpowiednie maniery i okazało się, że mówiłem do ściany! Gdybyś mnie posłuchał i został w swoim pokoju nic by się nie stało. Masz chociaż pojęcie jakie konsekwencje mogą z tego wyniknąć? Jutro przyjeżdża ojciec Dave, aby omówić zaistniałą sytuację. Nie muszę ci chyba mówić, że nie jest zachwycony. Nasze rodziny od dawna są skłócone. Nie mogłeś sobie poszukać przynajmniej jakiegoś innego kochanka ty bałwanie?! – Cesarz pociągnął boleśnie za ucho swojego pierworodnego.
- Przestań maltretować to biedne dziecko! Nie widzisz jaki jest wystraszony? – Fuknął na męża Yuriko.
- Ty się lepiej nie odzywaj. Dużo też w tym twojej winy. Kto temu głuptasowi dał klucz do celi? Przecież nie ja! Myślałem, że jesteś rozsądniejszy – warknął na niego Ashlan. – Możesz już zacząć odkurzać swój ślubny welon, bo Amal na pewno zażąda ręki Seviego dla swojego syna.
- No coś ty. Przecież nas nie znoszą! – Zaskoczony obrotem sprawy Yuriko spojrzał na zdenerwowanego mężczyznę.
- Zostali przyłapani na wpół nadzy, jak się obmacywali i zdzierali z siebie ubrania. W dodatku mieli wielu świadków, którzy nie tylko rozgłosili całą sprawę , ale udało im się nawet zrobić liczne kompromitujące zdjęcia. Co więc twoim zdaniem można innego zrobić, jak usankcjonować ten nieoczekiwany związek i w ten sposób zamknąć usta plotkarzom?!
- Tato proszę, tylko nie to! Ja nie chcę za niego wyjść! Błagam, odwołaj to!! – Sevi rzucił się na kolana przed ojcem, drżąc jak osika.
- Przykro mi synu, ale tym razem będziesz musiał ponieść konsekwencje swojej nierozwagi. Wielokrotnie cię ostrzegałem, że taka beztroska do niczego dobrego cię nie doprowadzi. Nie możemy się wycofać, chyba, że chcesz doprowadzić do otwartej wojny między naszymi krajami, ponieważ twoja odmowa oznaczyłaby pogardę dla ich księcia.
.................................................................................
Betowała kot_w_butach