niedziela, 13 grudnia 2015

Rozdział 22

Kayl postanowił wykorzystać okazję i przejąć dowodzenie zanim zrobią to Odrzuceni. Młodzi mężczyźni, przestraszeni zniknięciem eskorty siedzieli na szerokim głazie i pogryzali bez przekonania suszone racje żywnościowe, jakie zabrali ze sobą. Dave trzymał się przy tym za nos, z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Zasłaniał sobą towarzysza przed podmuchami wiatru, który znowu się pojawił nie wiadomo skąd. W tak głębokim, skalnym wąwozie niewątpliwie był wybrykiem natury.  Tymczasem Sevi zmarkotniał, najwyraźniej stracił sporą część pewności siebie. Ponownie przeglądał mapy, zastanawiając się czy nie zawrócić. Na to mężczyzna nie mógł pozwolić.
- No kończcie te pogaduszki i idziemy dalej – zakomenderował, otrzepując skórzane bryczesy z pyłu. - Nie możemy tutaj zostać, licho wie, co jeszcze wypełznie na powierzchnię.
- Powinieneś nas ostrzec! – Chłopak popatrzył na niego z niechęcią. W jego głowie Odrzuceni syczeli niespokojnie, też się wahali co robić dalej. Z jednej strony bali się pułapki, z drugiej nie chcieli rezygnować, gdy zwycięstwo było tak blisko. Młody książę z ich poparciem powinien sobie poradzić z przejęciem Twierdzy. Żaden z nich za życia nie miał okazji przebywać w zamku. Sądzili, że mają do czynienia ze starożytną budowlą stojącą na ogromnym źródle mocy, opieczętowaną zaklęciami Czarnych Gwiazd.
- Nie bądź niemądry, byłem tutaj tylko raz. Nie błąkałem się na zewnątrz, bo jak już chyba zauważyliście, to niezbyt przyjazna planeta. Prawie same skały i piasek. To co najlepsze kryje się w głębi oceanu, a ja jak widać nie mam skrzeli. Jedynie Yuriko zna tutaj każdy kamień. – Musiał wzbudzić zaufanie w synu, inaczej ta wyprawa zakończy się przed czasem. Co prawda mógłby szybko unieszkodliwić obu towarzyszy, ale nie chciał podnosić na nich ręki. Dopiero co się poznali, a dzieciaki najwyraźniej przechodziły ostatnio naprawdę ciężkie chwile. Na wychowywanie przyjdzie czas później.
- To chyba już niedaleko, gdzieś za tym wzgórzem powinno być urwisko z mostem. – Dave też przestudiował wszystkie materiały na temat Twierdzy jakie mu wpadły w ręce i czarno widział powodzenie misji swojego narzeczonego. On nie miałby nic przeciwko wpadnięciu w ręce cesarza lub jego małżonka. Niewolnicza obroża nie była tym, o czym marzył przez całe życie. Choć kilka zalet niewątpliwie posiadała. Zaczerwienił się na samą myśl, do czego często wykorzystywał ją Sevi.
- Główne wejście jest dobrze strzeżone, przecież o tym wiecie. Zejdźmy do jaskini tak jak planowaliśmy. – Kayl zaczął iść przed siebie, po czym zniknął chłopakom z oczu skręcając w lewo i przeciskając się przez oznaczoną symbolem drogi szczelinę.
- Nie zostanę tutaj sam, mowy nie ma! – Dave poszedł w jego ślady. Czuł się nieco głupio, że właśnie w oczach swojego mężczyzny wychodzi na tchórza, ale czasami cel uświęca środki. – Ten smród i włochate robale są ponad moje siły.
- Ciszej! Tam coś może być! Poza tym skąd ten szum? – Sevi wszedł w mrok jako ostatni. Natychmiast wyciągnął z plecaka świecące grzyby, dawały dziwne, niebieskawe światło. Ciasna, wąska ścieżka była dobrze oznaczona lśniącymi runami. Gęste pajęczyny przyczepione do wilgotnej, śliskiej skały świadczyły o tym, że dawno nikogo tutaj nie było. Po przejściu kilku kroków droga rozszerzyła się nagle i przeszła w ogromną jaskinię, której sufit niknął w ciemnościach. Potrząsnął trzymanymi w ręce grzybami, zaświeciły o wiele intensywniej. Nagle wszystko pojaśniało i zaczęło migotać. Na ścianach pieczary rosły kępki nieznanych mu roślinek, przypominających giętkie, szklane pręciki z czuprynkami cieniutkich włosów na końcach. To one falując jakby targał nimi wiatr i jarzyły się delikatnym różem. Prawdopodobnie wydzielały też ciepło, bo temperatura nagle się podniosła. Pod nogami szeleścił drobny, biały piasek. Pośrodku, wprost z wysokiej na kilka metrów, gładkiej niczym szkło skały przypominającej kształtem ogromną bramę, wypływał niewielki wodospad i wpadał do wodnego oczka u swoich stóp. Obwiedzione niewielkim, kamiennym murkiem pokrytym gęsto runami, nie wyglądało na naturalny twór przyrody. Sevi zaciekawiony podszedł bliżej i ostrożnie dotknął tafli. Woda była przyjemnie ciepła, lekko słonawa i czysta niczym kryształ.
- Nie powinieneś próbować! – Skarcił go natychmiast Kayl. Czy ten Ashlan niczego chłopca nie nauczył? Trzymał pewnie małego zamkniętego w pałacu, niczym cenny skarb i zrobił z niego kompletnego ignoranta. - Zachowujesz się jak pięciolatek na swojej pierwszej wyprawie.
- Cesarz nigdy mi nie pozwalał wychodzić poza mury zamku – nadął się Sevi. –  Zamiast mnie pouczać, pomóż odczytać runy. Mieliśmy wejść przejściem od zachodu. To z pewnością inna grota, niż ta którą mam na mapie.
- Burdelowy, że tak powiem, wystrój. Odpowiednie oświetlenie, miękkie podłoże, jest nawet jacuzzi. – Wtrącił swoje trzy grosze Dave, który odzyskał humor jak tylko przestało śmierdzieć. Szybko się jednak zamknął, bo przyszły teść o mało nie zabił go wzrokiem.
- Nie przejmuj się ojcze. – To ostatnie słowo brzmiało całkiem przyjemnie. Wypowiedział je pierwszy raz i dostrzegł czułość w oczach mężczyzny, której tak bardzo mu brakowało. – To idiota myślący dolną połową.
- Lepiej niech uważa, kiedyś uczyłem się kastrować wierzchowce. – Warknął nieprzyjaźnie do speszonego Dave, który przezornie stanął w odpowiedniej odległości. - Nic straconego - podjął temat -  sami wiecie, że jest kilka ścieżek do Twierdzy. Tutaj mamy… Hm… Kuźnię Gwiazd…, a tam Bramę Wzburzonej Krwi.
- Dziwne nazwy…
- Ja bym powiedział, że odpowiednie. – Dave nigdy nie umiał się zamknąć we właściwej chwili. - Pewnie ruchali się tutaj aż szły iskry, a krew zamieniała we wrzącą lawę. Wykuli niejedną, małą Gwiazdkę… - Nie mógł wydusić już nic więcej, bo wielka łapa zakryła mu usta.
- Niech mnie licho, jeśli kiedykolwiek wyciągniesz tutaj swój młot! – wyszeptał mu do ucha Kayl. – No dalej, otwieraj! – zwrócił się do syna, który wodził wzrokiem od jednego do drugiego, zupełnie jak na meczu.
- Nie uszkodź go! Tylko ja mam prawo się nad nim znęcać! – Pogroził ojcu. – Myślisz, że wystarczy kilka kropel? – Naciął delikatnie palce srebrnym nożykiem. Włożył powoli rękę do wody, która natychmiast zmieniła kolor na szkarłatny. Wodospad gdzieś zniknął i teraz doskonale było widać, że obrysy skały, rzeczywiście tworzą kształt łuku tryumfalnego. Gładka powierzchnia zafalowała, po czym zamieniała się w coś, co najbardziej przypominało płynny metal. Z wodnego oczka wyłoniła się granitowa, szeroka kładka, prowadząca wprost do bramy.
- Chodu, nie wiadomo jak szybko zamyka się przejście. – Poczuł, że wroga, obca siła zaczyna na niego napierać, szturmuje bramy umysłu. Odrzuceni prawdopodobnie zwietrzyli podstęp, nie było czasu do stracenia. Wepchnął na most  Seviego, potem Dave, sam zamykał pochód. Na szczęście mieli do przejścia tylko kilka kroków. Syn w ostatniej chwili zaczął się cofać. Zdesperowany mężczyzna popchnął z całej siły obu towarzyszy i dosłownie przelecieli przez portal na złamanie karku. Ogarnęło go obrzydliwe uczucie spadania w przestrzeń bez końca, którego od dziecka nie znosił i dlatego unikał czasoprzestrzennych drzwi niczym zarazy. Usłyszał jeszcze przeraźliwy skowyt w swoich uszach.
- Ja pier…! – zaklął szpetnie, lądując kolanami na twardej posadzce w holu Twierdzy Szkarłatnego Mroku. A tyle razy mówił Yuriko, że powinni tu położyć dywan.
- Nieeee….! – wrzask Seviego z pewnością postawił na nogi całą okolicę. Odrzuconych ogarnęło szaleństwo. Niekontrolowane wybuchy magii niszczyły delikatne, żywe tkanki, które nie nadążały się odbudowywać. Przepełnione strachem demony miotały się na wszystkie strony, robiąc krzywdę swojemu żywicielowi. Chłopak miał wrażenie, że jego głowa właśnie eksplodowała. Ból był wszechogarniający. Dosłownie sparaliżował jego ciało. Bał się nawet oddychać.
Umieram? Niech się to wreszcie skończy! –  Tak przecież byłoby dla wszystkich lepiej. Będą bez niego o wiele szczęśliwsi. Rodzina znowu się odbuduje, Amitai z pewnością zostanie lepszym następcą tronu od niego. Gorzkie myśli przelatywały przez drżący mózg świetlistymi, czerwonymi smugami. Każda przypominała pchnięcie nożem i pozostawiała po sobie głęboka wyrwę. Łzy popłynęły po jego twarzy.
- To ja, drogie dziecko, Lirael. Jesteś w domu! – Nieznany mu łagodny, kobiecy głos szeptał uspokajające słowa i koił cierpienie. Nagle wszystko ucichło, odeszło w ciemność. Poczuł, jakby ktoś zanurzył go w ciepłym, bezpiecznym kokonie. – Śpij skarbie, śpij. Jestem z tobą.
- Seviii…! – Dave upadł na brzuch, aż mu pociemniało w oczach. Słyszał przeraźliwy krzyk narzeczonego od którego zjeżyły mu się włosy na przedramionach. Otworzył oczy. Znajdowali się w ogromnym, zamkowym holu. Przed nimi wznosiły się wiodące na piętro, ozdobne schody. Wszyscy trzej wylądowali gwałtownie, rzuceni brutalnie na marmurową posadzkę, pokrytą barwną mozaiką.
– Pieprzona brama! - Podczołgał się do cierpiącego chłopaka. Nie miał pojęcia jak mu pomóc, zaczął w duszy panikować. Położył delikatnie jego głowę na swoich kolanach. Gdzie się podziała cesarska para? Nagle dookoła nich pojawiła się przejrzysta bariera z zawieszonych w powietrzu run. – Wytrzymaj, wytrzymaj jeszcze chwilę!  – Rozejrzał się rozpaczliwie. Ku jego przerażeniu Sevi zmiękł w jego ramionach i zamknął oczy.
- Cii… Nic mu nie grozi. Musiałam odciąć od niego Odrzuconych, inaczej by go zabili w swojej bezmyślności. Czekaliśmy na was. Witam w Twierdzy panie Dave. Jestem Lirael. – Głos dobiegał znikąd i zewsząd.
***
Tymczasem na schodach pojawili się zwabieni łomotem i krzykami mieszkańcy Twierdzy. Nie spodziewali się nikogo tak szybko. Skoro jednak Lirael, której bezgranicznie ufali, nie podniosła alarmu, to z pewnością nie był to wrogi najazd. Pierwszy na dół zbiegł Yuriko i przestraszony bladością swojego syna, którego rozpoznał z daleka, rzucił się w jego kierunku. Uklęknął obok.
- Proszę się nie martwić książę, wszystko z nim w porządku. Lirael, kimkolwiek jest, uśpiła go, by nie cierpiał. – Dave z ulgą przyjął przybycie kogoś znajomego. Lubił tego drobnego, miłego mężczyznę, który z całej rodziny okazał mu najwięcej życzliwości.
- Ależ mnie wystraszyliście. – Pogładził z czułością jasne włosy młodego buntownika. Leżał teraz biedaczek bez ruchu, taki kruchy i bezbronny. Serce ścisnęło mu się boleśnie, kiedy spostrzegł jak bardzo schudł i zmizerniał. Co był z niego za ojciec, skoro nie potrafił ochronić własnego dziecka? – Liraeal, zabierz go do sypialni! – rzucił w przestrzeń. Chłopak podryfował w powietrzu, niczym unoszony przez niewidzialnego anioła. – Idź za nim, twój pokój jest naprzeciwko. Wypocznij, potem porozmawiamy. Jeśli czegoś potrzebujesz wystarczy poprosić. I Dave… – posłał mu ciepłe spojrzenie – dziękuję ci.
- Nic takiego nie zrobiłem. Łamaga ze mnie i tyle.
- Nie opuściłeś go, nigdy tego nie zapomnę. Na pewno nie było ci łatwo. – Zerknął wymownie na obrożę pobrzękującą na jego szyi. – Przepraszam za wszystko co zrobił. Nie był sobą.
- Mimo nieograniczonej władzy i zmąconego umysłu Sevi jednak nad sobą panował. Odrzuceni nie zawładnęli nim całkowicie. – Wstał z posadzki. Ta wiadomość wydała mu się bardzo ważna.  – Poza tym zdobyłem kilka całkiem interesujących doświadczeń…- Tu na szczęście w porę się pohamował. Książę może i miał łagodny charakter, ale bywał też popędliwy, zwłaszcza kiedy chodziło o jego rodzinę. Może lepiej było nie wprowadzać go w szczegóły. – I… Przyprowadziliśmy gościa. Właściwie mogę śmiało stwierdzić, że przywlekliśmy go z zaświatów.– Wskazał na gramolącego się, przy akompaniamencie siarczystych przekleństw, Kayla.
- Jak się nazy… - Głos utknął Yuriko w gardle. Nawet nie patrząc w tamtą stronę poczuł falę znajomej mocy. Mocy, której już nigdy nie spodziewał się poczuć. Bał się odwrócić bardziej głowę. Nie zniesie kolejnego zawodu. Widział za to Ashlana, który stał niczym skamieniały na ostatnim stopniu. Jego niebieskie oczy zrobiły się całkiem okrągłe, a twarz zbielała jak półcienna chusta.
- Czego się gapisz blondi? – Mężczyzna pojękując w końcu się wyprostował. – Założę się, że to ty pożałowałeś na zacny kobierzec! – Ależ ten zimny drań był piękny. Upłynęło tyle lat, a on nadal mógł śmiało konkurować z każdym mężczyzną w cesarstwie Sheridanu. Nie mógł oderwać od niego wzroku. Platynowe włosy miał jak zwykle idealnie zaczesane i spięte po mistrzowsku srebrną zapinką w luźny węzeł. Błękitne oczy przypominały najszlachetniejsze klejnoty. Szkoda tylko, że zamiast serca posiadał kawałek lodu.
- Ka… Kaa… - Ashlan chwilę wcześniej zdrowo sobie chlapnął stuletniego koniaczku i teraz był przekonany, że zobaczył ducha. Zjawa czy nie prezentowała się całkiem nieźle, potężne mięśnie wprost rozrywały koszulę i kaftan. Mogłaby jednak wyrażać się nieco kulturalniej. Śnił o Kaylu od wielu dni i pewnie dlatego jego właśnie zobaczył. Przeklęte halucynacje. Wiele by dał za to, by te szerokie ramiona znowu się wokół niego zamknęły, żeby znowu mu zaufał i wybaczył.
- Aaaa…! – Wysoki, nasilający się z każdą sekundą krzyk Yuriko dosłownie wszystkich ogłuszył. Zdawało się, że nigdy już nie przestanie. Mury Twierdzy zaczęły lekko drżeć. Szok jaki przeżył na widok zmarłego dawno kochanka, pozbawił go na moment panowania nad własnym ciałem i mocą. Demon, idiotyczny kawał, a może oszalał? Musiał to dokładnie sprawdzić, po prostu musiał. Umilkł tylko po to, by bez namysłu, z rozpędu skoczyć na wojownika, ponownie powalając go na posadzkę.  Kayl nie był przygotowany na tak gwałtowną reakcję. Poleciał do tyłu niczym kłoda drzewa. Tymczasem napastnik usadowił się na jego udach i zaczął ostrożnie dotykać najpierw policzków, nosa, ust, a potem całej reszty.
- Spokojnie głuptasie. – Pozawalał się najpierw szturchać, potem trącać samymi czubkami palców i w końcu głaskać czule drżącymi dłońmi.
- Kayl, mój Kayl…- Po twarzy Yuriko płynęły łzy radości. Szlochał i śmiał się jednocześnie. On także nic się nie zmienił. Tak samo słodki, niewinny i szalony. Dusza z jego duszy, serce z jego serca.
- Ty żyjesz? Naprawdę żyjesz?! To mi się nie śni? – Obcałowywał ukochaną twarz z ogromnym entuzjazmem.  Jednym szarpnięciem rozerwał koszulę, by delikatnie położyć dłoń na owłosionej, twardej piersi. – Ciepła… - wyszeptał zachwycony. - Jak to możliwe?

poniedziałek, 30 listopada 2015

Rozdział 21

   Harowali w pocie czoła przez cały dzień, z krótkimi przerwami na posiłki, przekopując się przez tony zakurzonych woluminów, dokumentów i książek. Wieczorem Ashlan, który zazwyczaj do takich żmudnych zajęć posiadał sztab służących, miał już tego dosyć. Jego platynowe włosy przedstawiały obraz nędzy i rozpaczy, a koszula oraz kaftan kleiły się od potu. Tymczasem uparty mąż parł niczym taran przez regały wysokości co najmniej trzech pięter, a wokół niego wirowała szara mgła. Na twarzy miał grubą warstwę kilkusetletniego pyłu, widać było jedynie błyszczące, srebrne oczy.
Mężczyzna dyskretnie kichnął raz i drugi. Dłużej nie potrafił tego znosić, pedantyczna natura gwałtownie domagała się kąpieli, najlepiej bardzo długiej, w pachnącej, fiołkowej pianie. Jednego nauczył go szalony ojciec, był czas na pracę i czas na odpoczynek. Pod tą maksymą podpisywał się obiema rękami. Jego małżeństwo przetrwało tak długo bez szwanku, ponieważ obaj z Yuriko potrafili się do niej zastosować. Władza i bogactwo miały wysoką cenę. Oni jednak zawsze, mimo mnóstwa obowiązków i problemów, zawsze znajdowali dla siebie czas.
Tym razem jego mąż naprawdę popadł w przesadę. Choć słaniał się na nogach nadal pracował bez ustanku, gruby tom map świata zabrał nawet do łazienki i zamknął mu przed nosem drzwi. Ashlan rozumiał, że pośpiech był wskazany, przecież chodziło o dobro ich dzieci i być może całego cesarstwa Sheridanu. Jednak zmęczony, przerażony człowiek z zamętem w głowie niewiele miał do zaoferowania. Należało przywrócić równowagę.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i ścisnął w dłoniach niewielkie pudełeczko. Miał przy sobie tajną broń i na pewno nie zawaha się jej użyć. Wziął gorący prysznic, założył na nagie ciało jedynie szlafrok, z najobojętniejszą miną jaką potrafił przybrać, położył się do łóżka. Miękka, satynowa pościel była przyjemnie chłodna i kojąca. Umościł się wygodnie, podparł poduszkami i zaczął rozczesywać długie do łopatek, jasne włosy, przedmiot jego dumy oraz kpin ze strony Kayla. Sam jednak nie widział problemu w odrobinie próżności. Lubił jak na jego widok, co wrażliwsi dworzanie wzdychali z zachwytu, a mąż zgrzytał zębami. Miał wtedy taką słodko - zazdrosną minę.
Tymczasem Yuriko wykąpał się błyskawicznie, jednocześnie połykając kanapkę, przygotowaną przez zapobiegliwą Lirael. Założył gruby, szary podkoszulek i spodnie od piżamy. Na to jeszcze frotowy szlafrok w czarne chmurki, który związał szerokim paskiem. Taka jakby zbroja anty… No anty coś tam… Chciał jeszcze trochę popracować nad mapami, a podejrzane błyski w oczach Ashlana bynajmniej nie umknęły jego uwadze. Kiedy jednak wkroczył do sypialni mąż z wyniosłą miną siedział na poduszkowym tronie i przeglądał prasę z całego tygodnia, która właśnie nadeszła z cesarskiego pałacu.
- Rusz się, zająłeś prawe cały materac. – Szturchnął go w ramię. Podniósł na niego oczy i omiótł wzrokiem zakutaną po samą szyję sylwetkę oraz plik map w rękach. Jak on dobrze znał tego naiwnego głuptasa. Uśmieszek pojawił się na pełnych ustach mężczyzny.
- Po co ci cały ten kram? Zakładasz w łóżku bibliotekę?- Podniósł do góry wypielęgnowane brwi w geście niezmiernego zdziwienia. Nieufna rybka właśnie obwąchiwała wędkę. Musiał być ostrożny by jej nie spłoszyć.
- Właśnie tak. Zostanę kartografem. – Usiadł na kołdrze z dala od drania, który sobie z niego najwyraźniej pokpiwał. – Odwaliłem większość roboty, kiedy ty ukrywałeś się na zapleczu. Od kurzu jeszcze nikt nie umarł! – Nadął się jeszcze bardziej.
- Chcesz sporządzić mapę wyspy dla Seviego? – zapytał poważnie Ashlan. Wyglądało na to, że w końcu coś do niego dotarło. Przestał nawet rozczesywać swoje włosy i odłożył szczotkę. Tak naprawdę Yuriko je lubił, nawet bardzo lubił, ale nie miał zamiaru wbijać zarozumiałego mężczyzny w jeszcze większą pychę.
- Należałoby wyznaczyć trasę, bo trzeba będzie pozbyć się eskorty. Mały nie jest głupi, z pewnością zabierze ze sobą najlepszych ludzi. – Yuriko nieco się uspokoił, najwyraźniej mąż odzyskał rozsądek i miał zamiar wesprzeć go w poszukiwaniach. Sam był już taki zmęczony, że ledwo patrzył na oczy.
- Trochę się na tym znam, kiedyś uczyłem się kartografii. Trudno jednak nam będzie współpracować, jak siedzisz trzy metry ode mnie. Nie mam szyi niczym żuraw! – Zaprotestował. Yuriko zaczął się przysuwać i usiadł ramię w ramię. Przygryzł dolną wargę, by ukryć tryumfalny uśmiech cisnący się mu na usta.
- Nie zabrałem kartonu, nie mamy na czym rysować. – Popatrzył zmartwiony na męża. Miał ochotę się do niego mocno przytulić, ale jeśli to teraz zrobi z pewnośćią skończy się na seksie. Na  który nie ma co ukrywać, nabierał coraz większej ochoty, tym bardziej, że nieznośny mąż hojnie wystawiał na widok swoje wdzięki. Zerknał ukradkiem, potem tylko westchnął i nie ruszył się z miejsca. – I z chęcią przyjmę twoją pomoc.
- Trzymam cię kochanie za słowo. Ja wziąłem przynajmniej pisaki. – Wyciągnął z kieszeni kolorowe pudełeczko z napisem ,, Lukier w pięciu smakach”.
- Przecież służą do ozdabiania tortów. – Nie bardzo pojmował o co chodzi mężczyźnie, zbliżającego się do niego z zadowoloną miną. Nie spodziewał się takiego entuzjazmu z jego strony. Te przygotowania były conajmniej dziwne.
- Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma – odparł filozoficznie. – Nie bądź taki wybredny. Można nimi rysować, poza tym są smaczne i ładnie pachną.
- A papier? – W głowie Yuriko zaczęło lęgnąć się pewne podejrzenie.
- Wątpisz w moją pomysłowość? – Wyciągnął niebieski mazak pachnący fiołkami. Popatrzył znacząco na męża, który zaczął się wiercić pod jego szelmowskim spojrzeniem. Pstryknął za plecami palcami.
- Dlaczego tak tutaj zimno? – Otulił się mocniej połami szlafroka. Poprawił troczki od paska i nagle wrzasnął oburzony. – Gdzie się podziało moje ubranie?!
- Potrzebujemy miejsca na mapę prawda? – Ashlan złapał go za ramiona i zwinnie ściągną resztę, zupełnie niepotrzebnego jego skromnym zdaniem, ubrania. – I nie mów, że będziesz tęsknił za tym obrzydliwym podkoszulkiem! – Skrzywił usta.
- Ty podstępny robaku! – Naciągnął kołdrę aż do pasa. Nie mógł się nadziwić swojej głupocie. Jak mógł zaufać temu draniowi? -  Zawsze wieczorem myślisz tylko o jednym.
- Tylko nie robaku! Czuję się co najmniej motylem. – Poprawił swoje włosy wystudiowanym gestem i pochylił się do przodu. Lśniące pasma zaczęły muskać nagą klatkę piersiową mężczyzny w subtelnej pieszczocie. – Sam chciałeś pomocy, więc leż grzecznie i podziwiaj mistrza. – Pchnął go na plecy.
- Ale…
- Cicho! Patrz… Tutaj biegną dwa czasoprzestrzenne korytarze. – Zrobił najpierw jedną spiralę od ucha aż do obojczyka, a potem drugą. Oczywiście prowadził pisak przez najwrażliwsze punkty na delikatnej szyi. Polizał na próbę błękitną ścieżkę, lubił smak lukrecji. Z przyjemnością patrzył jak jego ofiara czerwienieje. – Przylecą jednym z nich.
- Trudno przewidzieć, gdzie wylądują. – Yuriko starał się nad sobą zapanować. Podwinął palce u stóp. W końcu był mężczyzną na poważnym stanowisku, w dodatku w stałym związku od wielu lat. Nie pozwoli namieszać sobie w głowie, niczym jakiejś nastoletniej dziewce. Przełknął ślinę.
- Nie masz racji, międzygwiezdny ścigacz nie posiada zbyt wielu opcji. Wyspa na której stoi twierdza jest bardzo skalista. Może to być wzgórze z płaskim wierzchołkiem. – Powiódł brązową kreskę od obojczyka aż do piersi i zatoczył szerokie koło wokół sutka. Powąchał – orzechowa czekolada. Zaczął kreślić coraz mniejsze kręgi, niebezpiecznie zbliżając się do nabrzmiewającej brodawki.
- Ee… - Yuriko miał niejaki problem z drżącym głosem. – Tam przecież jest zbyt stromo. - Doskonale znał teren, często zapuszczał się na długie, samotne wycieczki. Kołdra wydała mu się strasznie ciężka i gorąca, zsunął ją poniżej pępka.
- Tutaj? – Ashlan nonszalancko drapnął miękkim mazakiem ciemny wzgórek. Powtórzył to kilka razy, zerkając łakomie na drugi.
- Yyy… W… Właśnie. – Yuriko było wstyd za swoją uległość. Nie próbował nawet protestować.  Upłynęło tyle lat, a ten spryciarz nadal robił z nim co chciał. Może jednak miał w sobie coś z nadpobudliwości nastolatka?
- Zmażemy to… - zamruczał i ogromną przyjemnością zlizał czekoladę, przygryzając słodką rodzynkę na szczycie. - W takim  razie może bardziej na wschód?
- Ch… Chyba tak… - Zacisnął ręce na prześcieradle, kiedy mąż pracowicie malował zielony trakt prowadzący do drugiej piersi. Całe ciepło zaczęło spływać w dół. – Stamtąd droga biegnie przez ruchome piaski. To tereny lęgowe tkaczy, potrafię nimi sterować, pozbędziemy się dzięki nim  obstawy.
- Dalej przez jamę pieśni. – Tym razem pisak rysował szeroki gościniec biegnący wprost do pępka. Leżącemu mężczyźnie robiło się na przemian zimno i gorąco. Nie potrafił zapanować nad falowaniem drżących mięśni.
- To wąskie przejście, a nie autostrada! – Poruszył niespokojnie kolanami. Ku jego zawstydzeniu kołdra całkiem się zsunęła, ukazując niewątpliwy dowód jego podniecenia.
- Zaraz poprawię. – Oczywiście zrobił to językiem, a jakże. Dokładnie, powoli, aż została wąska kreseczka. Zastanawiał się jak długo jeszcze wytrzyma te tortury, które sam im zafundował. – Mniam… Agrestowy…
- Stamtąd nie możesz iść główną drogą. To będzie zbyt oczywiste. – Usiłował z mizernym skutkiem zatrzymać dłoń, która wytyczała trasę wprost do Twierdzy.
- Kiedy najkrótsza jest zwykle najlepsza. Ach jak ta północna wieża wysoko się wznosi. – Oblizał usta. Zaczął malować czerwone wzorki wprost na penisie męża, który głośno łapał powietrze. Delikatne muśnięcia najwyraźniej prowadzały Yuriko na skraj przepaści, z której nie ma już powrotu. - Podoba mi się – solidna, gruba i ten szklisty dach.- Zassał końcówkę i dmuchnął na jądra.
- Ashlan! – Prychnął zniecierpliwiony i rozsunął szeroko nogi. – Tam niżej jest wilgotna jaskinia. I jeśli natychmiast nie włożysz do niej głęboko czegoś twardego, zrobię to sam! – Wymownie spojrzał na palące się na szafce świece.
- Ach ci mężczyźni są tacy prymitywni, wszyscy myślą tylko o jednym. – Z rozbawieniem przewrócił oczami, wpatrując się zmrużonymi oczami między uda kochanka.
- Wrr…
- Dobrze już dobrze – zamruczał i położył sobie smukłe nogi na ramionach. Musnął czule ustami okolice kostek. – Tylko potem nie narzekaj, że mam serce poniżej pasa. – Pchnął mocno, wydobywając z ust Yuriko przeciągły skowyt rozkoszy. Zapamiętali się w sobie, zatracili. Świat skurczył się tylko do nich dwóch, a wszystko inne przestało istnieć.
***
Sevi też był niesamowicie zmęczony. Wpatrywał się w stare mapy tak długo, że bolały go już oczy. Od wielu dni planował wyprawę na małą planetę o niemożliwej do wypowiedzenia nazwie, znajdującej się na drugim końcu Drogi Mlecznej. Tam właśnie przed tysiącami lat wzniesiono Twierdzę Szkarłatnego Mroku. Zbudowano ją na latającej wyspie, która unosiła się nad wodami bezkresnego oceanu. Pytanie, która z  map była tą właściwą spędzało mu sen z powiek. Kayl również ofiarował mu kilka woluminów, ale w jego czyste intencje i chęć pomocy, jakoś nie potrafił uwierzyć. W zamku byli przecież jego starzy kochankowie. Wątpił, czy chciałby ich narazić na niebezpieczeństwo. W końcu wziął tę, która została wykradziona przez wynajętego złodzieja z prywatnej biblioteki jednego z arystokratów. Dowiedział się o niej, podsłuchując szepczących dworzan. Udało mu się też wybrać kilkunastu, najlepszych jego zdaniem, wojowników.  Planeta może i nie posiadała bujnej fauny, ale miejscowe zwierzęta były dość niebezpieczne i jadowite. Samotna wyprawa mogła się więc źle skończyć mimo, że mieli do przejścia najwyżej z dwadzieścia kilometrów do lądowiska, które odkrył. Po raz pierwszy zupełnie samodzielnie coś zaplanował i był z siebie dumny. Odrzucił wszystkie dobre rady ojca i Dave’a. Nie ufał ani im, ani dworakom. Każdy z nich mógł być zakamuflowanym szpiegiem cesarza. W dodatku jakiś stary traktat mówił o tym, że Twierdza może zmienić właściciela, jeśli uzna go za niegodnego swoich względów. Podawał nawet kilka przykładów. Sevi wbijany w pychę przez Odrzuconych był święcie przekonany,  że obecnie zachodzi właśnie taki przypadek. Nie było przecież nikogo lepszego i bardziej pokrzywdzonego niż on. Ta wiadomość ucieszyła go może jeszcze bardziej niż mapa. Miał realną szansę zostać władcą legendarnego zamku oraz sprawić by zdradziecka rodzina będzie czołgała się u jego stóp. Już wkrótce udowodni Amitaiowi jaki skarb ośmielił się odrzucić. Niestety będzie musiał zabrać ze sobą Kayla i Davea. Pozostawienie ich samych w stolicy Sheridanu wydawało mu się zbyt niebezpieczne. Demony utwierdzały go w tych myślach, niesamowicie podniecone możliwością przejęcia niezdobytej nigdy Twierdzy oraz kilkoma nowymi ciałami do opanowania.
Cztery dni później wysiedli ze ścigacza dokładnie na wzgórzu, które z takim samozaparciem wyrysował  Ashlan. Wojownicy w specjalnych, połyskliwych  kombinezonach, odpornych na wszelkie mechaniczne urazy, otoczyli trzech mężczyzn ścisłym kręgiem. Każdy z nich dźwigał niewielki plecak, do szerokiego pasa przytroczone miał dwa świetlne miecze oraz niewielkie działko. Nie mieli pojęcia z czym przyjdzie im się zmierzyć. Wszelkie pałacowe pogłoski włożyli między bajki. O tej planecie niewiele można było znaleźć materiałów. Ród Czarnych Gwiazd bardzo dbał o dyskrecję i niechętnie przyjmował do swojego domu gości. To była ich pierwsza misja od skończenia Akademii i wprost puchli z dumy.
- Czuję się jak skazaniec. – Dave wlókł się niechętnie u boku Seviego. Został zmuszony do tej wyprawy i nie miał najmniejszego zamiaru niczego chłopakowi ułatwiać. Wątpił też, aby w tym zapomnianym przez bogów, na wpół pustynnym miejscu, udało mu się znaleźć okazję do ucieczki. Trzy zielonkawosine słońca wyglądały obrzydliwe, jakby właśnie zaczęły gnić.
- Ruszaj się, za jakieś pięć godzin będziemy na miejscu. – Kayla denerwowało jego marudzenie. On chętnie pokonałby ten dystans biegiem. Yuriko był już tak blisko. Jedyne co go martwiło, to obecność smarkatych żołnierzy. Ich ignorancja i zarozumiałość były bardzo niebezpieczne. Wpadł nawet na kilka pomysłów, w jaki sposób posłać ich do krainy przodków. Nie miał zamiaru bawić się w jakieś sentymenty. Nie wątpił, że na najmniejsze poczucie zagrożenia z jego strony zabiliby go bez wahania.
- On ma kondycję jedynie do picia i dziwek. – Sevi nadal nie zapomniał mężczyźnie jego zachowania, choć minęło już tyle czasu. W dodatku Odrzuceni ciągle szeptali w jego głowie, powodując w niej niejaki chaos przez który nie mógł zbyt jasno myśleć. W innym wypadku na pewno wpadłby na to, że zbyt łatwo, w ciągu zaledwie kilku tygodni udało mu się coś, czego nie osiągnęły zastępy uczonych przez setki lat. Zdobył mapę do legendarnej Twierdzy – Klucza, dzięki której można było zapanować praktycznie nad każdą częścią Galaktyki.
Szli przez dłuższy czas w milczeniu. Ścieżka wiodła pod górę, więc wędrowali o wiele wolniej, niż to zaplanowali.  Porwisty wiatr sypał prosto w oczy śmierdzącym pyłem. Nie było też czego podziwiać, by czas płynął nieco szybciej, a droga się nie dłużyła. Na prawo skały na lewo skały, jednym słowem nic ciekawego. Upłynęły jakieś  trzy godziny, kiedy przed sobą, w dole zobaczyli zaciszną dolinkę wypełnioną bielutkim piaseczkiem. Zatrzymali się na jej skraju.
- Gówniane miejsce – wysapał Dave.
- Biedactwo, żadnej służby ani tatusia, coby podtarł nosek.  – Nie przepuścił żadnej okazji by podręczyć byłego narzeczonego.
- To była chwila zapomnienia, za którą cię chyba już setki razy przeprosiłem. – Żachnął się mężczyzna. Oparł dłoń o pień wyschniętego na wiór drzewa, by wytrzepać z buta kamyki. – A tutaj jest gorąco, paskudnie i cuchnie brudnym koniem.
- Koniem mówisz? – Kayl zastawił im drogę swoim potężnym ciałem. Przypomniał sobie, co o tym miejscu opowiadał Yuriko. – Może się na chwilę zatrzymamy. Całkiem tutaj przyjemnie.
- Masz rację, chce mi się pić i w końcu przestało wiać. – Sevi odwrócił się do żołnierzy, którzy byli już pośrodku doliny. – Rozpalcie ognisko, zjemy jakiś posiłek. Następny popas będzie już w Twierdzy.
- Rozkaz! – odkrzyknęli ochoczo i rzucili na piasek plecaki. Odpięli pasy z bronią. Doskonale ich wyszkolono, ale nigdy nie byli w prawdziwym boju. Nie mieli żadnego doświadczenia. Zaczęli się krzątać głośno tupiąc, aby wystraszyć ewentualnych mieszkańców. Wprawa jak dotąd przebiegała sprawnie, planeta była podobno niezamieszkała, więc nie liczyli się poważniejszym niebezpieczeństwem. Nie było zieleni, prawie żadnej roślinności poza porostami. Nic większego od robaka nie miało prawa tutaj przetrwać.
Tymczasem Kayl gorączkowo szukał w głowie pretekstu, by jak najdłużej zatrzymać obu mężczyzn. Los sam rozwiązywał gnębiące go problemy. Resztą nie miał zamiaru się przejmować. Skoro wojownicy byli takimi głupcami i odrzucili wszystkie sugestie, to niech sobie radzą. Błyszczące mundury cesarskiej gwardii całkiem poprzewracały im w głowach. Patrzyli na niego z góry całą drogę przez galaktykę. A przecież to on wraz z braćmi patrolował granice państwa odkąd osiągnął odpowiedni wiek, by nosić broń. Zobaczył na skale jakieś niewyraźne znaki. Złapał więc towarzyszy za ramiona odwrócił w ich stronę.
- Może to coś ważnego.
- Niby te prymitywne gryzmoły? – Dave nigdy nie przykładał się do nauki. Starożytne języki były dla niego zawsze niezrozumiałym szyfrem. Od tego na dworze był sztab zasuszonych uczonych i brzydkich okularnic.
- Hm… Chyba staroelficki. – Sevi oczyścił skałę rękawem kurtki. – Coś o tkaczach, jaskini z zapasami i …
Nie dokończył bo za ich plecami rozległy się dzikie wrzaski i rozpętało prawdziwe piekło. Wojownicy niczym stado spłoszonych gazeli rozbiegli się na wszystkie strony. Żadnemu nie udało się chwycić za broń. Całe szkolenie, z którego byli tacy dumni nie zdało się na nic. Byli wyjątkowo łatwym celem dla wytrawnych myśliwych. Pośrodku doliny stały spokojnie cztery monstrualne pająki i strzelały do nich swoją śliną. Miała prawdopodobnie paraliżujące właściwości, bo trafieni padali sztywni na piach. Kiedy już wszyscy leżeli bez ruchu, stworzenia bez pośpiechu łapały swoje ofiary w przednie odnóża i zanurzały się w piachu, niczym w wodach jeziora. Cała walka nie trwała dłużej niż kilka minut. Po chwili zaległa głucha cisza. Mężczyźni zniknęli jakby zapadli się pod ziemię i w sumie tak było rzeczywiście.
- Co to za cholerstwo? – udało się w końcu wykrztusić Dave. Oni nie byli uzbrojeni, mieli przy sobie jedynie niewielkie noże. Nawet gdyby chcieli, nie mogli pomóc spanikowanym wojownikom.
- Nie cholerstwo, tylko tkacze.  – Kayl spokojnie otrzepał spodnie z pyłu. – Ucz się młody języków obcych, często bardzo się przydają. – Poklepał wystraszonego mężczyznę po ramieniu.
- Może zawrócimy?
- Idziemy dalej tchórzu! – zakomenderował Sevi, któremu udało się właśnie zapanować nad drżeniem kolan. Jakieś przeklęte pająki na pewno nie przeszkodzą mu w wyprawie. Nie poczuł żadnych wyrzutów sumienia w stosunku do zaginionych, choć w pałacu ostrzegano go przed zabraniem w nieznane młodych żołnierzy, prosto z Akademii. Takimi łatwiej było rządzić i o to mu właśnie chodziło. Bardziej doświadczeni wojownicy mogliby się buntować, zadawać pytania. Dla niego i Odrzuconych sterujących nim niczym marionetką, w tym momencie najważniejsza była Twierdza.

środa, 7 października 2015

Rozdział 20

   Yuriko przez cały dzień miotał się po bibliotece, nie zrobił jednak niczego pożytecznego, nie był w stanie. Cały czas myślał o swoim zmarłym towarzyszu. Wspominał piękne chwile jakie razem ze sobą spędzili, niemądre kłopoty w jakie zwykle pakowali się z winy beztroskiego mężczyzny, jego zaraźliwy śmiech, niespożyty temperament, zadziwiającą dojrzałość jaką wykazał po odejściu Ashlana. Gdyby nie jego opieka z pewnością skończyłby wtedy ze sobą, nie bacząc na rozwijające się w nim życie. W jego silnych ramionach zawsze mógł znaleźć ukojenie. Za maską lekkoducha krył się wyjątkowo odpowiedzialny i silny psychicznie człowiek, potrafiący dać mu wsparcie w najtrudniejszych sytuacjach. Z drugiej strony pełen radości życia, najdziwniejszych pomysłów i kipiący energią. Kayl zawsze zachowywał się w myśl maksymy ,,żyj tak jakby ten dzień był twoim ostatnim”. Może przeczuwał, że odejdzie tak młodo?
   Yuriko nie zdawał sobie sprawy, że płacze już od dłuższej chwili. Łzy cicho płynęły po jego ściągniętej bólem i tęsknotą twarzy, usta drżały, a zamglone, srebrne oczy wpatrywały się bezmyślnie w tytuły bezcennych woluminów, wcale ich nie widząc. Stojący na małej drabince mężczyzna, zrobił chwiejny krok w dół, zamachał gwałtownie rękami i runął do tyłu razem z naręczem książek, które zdążył wcześniej wyciągnąć z półki.
- Aa…! – Kompletnie zaskoczony, nie zdążył się niczego chwycić.
- Co ty wyprawiasz? – Wpadł prosto w rozpostarte ramiona Ashlana. – Nie przyszedłeś na obiad ani na kolację. – Postawił pechowca na podłodze. Stał za pochyloną głową, pieczołowicie układając zakurzone tomy pod pachą. Długie, czarne włosy, które wymknęły się spod aksamitnej zapinki, całkowicie zasłoniły mu twarz. Nie chciał, aby mąż zorientował się, w jakim był stanie.
- Mam tu kila ciekawych pozycji i plany Twierdzy. – Starał się nadać głosowi zwyczajne brzmienie. Niestety Ashlan znał go zbyt dobrze.
- Spójrz na mnie…
- Nie mogę, coś mi wpadło do oka. – Stanął tyłem i rozłożył na stole największą mapę. Jedwabiste pasma okryły go aż do tali niczym bezcenny, połyskliwy płaszcz.
- Głuptasie, to ja! Ten sam od ponad dwudziestu lat, zrzędliwy, nudny mąż. Nie jesteś w stanie mnie oszukać. – Chwycił go za ramiona i odwrócił do siebie. Ujął drżącą brodę, podniósł do góry i zajrzał głęboko w srebrne oczy. – Wiem, że usiłujesz być dzielny. Mnie też to wszystko zaczyna przerastać, ale nie możemy się teraz poddać rozpaczy.  Sevi nas potrzebuje, Kayl to przeszłość. Kiedyś sami do niego dołączymy.
- Myślisz, że jest mu zimno? A może jest samotny? – Yriko nie potrafił się otrząsnąć. Strasznie przeżył śmierć drugiego partnera, długo nie potrafił się z nią pogodzić  i teraz wszystko do niego powróciło.
- Pomyśl o tym, jak o długim śnie, albo przejściu do innego, lepszego wymiaru.  - Ashlan ze wszystkich sił próbował zachować spokój, choć nawet dla niego nie było to wcale łatwe. Długie lata treningu niemal od kołyski, spowodowały, że wydawał się chłodny i opanowany niczym lodowa rzeźba. Ojciec był bezwzględny, surowo karał swoje dzieci za najmniejsze przewinienie, loch w którym je zamykał na długie godziny, ciemny, zimny i wilgotny. Zdawał się wtedy niemal przedsionkiem Piekła. Książę korony musiał być bez skazy.
Yuriko oparł czoło na jego ramieniu. Zazwyczaj spokój cesarza dobrze wpływał na jego zbyt emocjonalną, popędliwą naturę. Działał jak kojący balsam. Tym razem jednak było inaczej. W jego sercu zapłonął gniew. On cierpiał, a ten zimnokrwisty dupek prawił banały. Zawsze był zazdrosny o Kayla i pewnie teraz się cieszył, że pozbył się rywala. Chciał go zranić, spowodować by wreszcie pojawiła się rysa na tej gładkiej powierzchni.
- Nie potrafię – warknął, podnosząc głowę. – Nie każdy jest takim soplem lodu jak ty. I tak go nigdy nie lubiłeś… - Ostatnimi słowami niemal się nie udławił. Widział jak błękitne oczy stają się coraz większe i większe. Tam daleko, na samym dnie, za kratami konwenansów, za zimnymi murami protokółów, szarpała się i wyła z bólu pokiereszowana dusza. Poczuł jak mężczyzna zaczyna drżeć i osuwa się na kolana.
- Wiem, że to ja powinienem był wtedy umrzeć – wyszeptał niemal niedosłyszalnie. - Codziennie o tym pamiętam, patrząc w lustro. Porzuciłem cię w najcięższej chwili z egoistycznych pobudek. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
- Przepraszam… przepraszam… przepraszam… - Yuriko, uklęknął przed nim głęboko zawstydzony swoim dziecinnym wystąpieniem – ,,skoro ja jestem nieszczęśliwy, to niech wszyscy inni też będą”. Doskonale zdawał sobie sprawę, że zachowanie mężczyzny wynikało z przerażającej dyscypliny jakiej został poddany przez ojca. To co powiedział było wyjątkowo podłe.  – Trwałeś przy mnie przez te wszystkie lata, wychowaliśmy razem syna, znosiłeś moje humory, nauczyłeś mnie wszystkiego co potrafię. Cierpliwie naprawiałeś miliony błędów, które popełniałem jako książę Sheridanu. – Rzucił mu się na szyję z takim impetem, że obaj upadli na podłogę. Pocałował czule zimne, niemal sine usta.– Jestem niewdzięcznym głupkiem i bardzo cię kocham.
- Ja też chciałbym go znowu zobaczyć. Sprawić, by przestał mnie nienawidzić. – Był niezmiernie wdzięczny swoim gwiazdom za Yuriko. Za jego hojne, szlachetne serce, które wybaczyło mu wszystkie błędy i pokochało mimo ułomności charakteru. Po raz pierwszy mąż pod wpływem emocji wypomniał mu popełnione krzywdy.
- Nie chciałem, nie wiem co we mnie wstąpiło. – Pełen skruchy Yuriko przytulił się do mężczyzny. Wiedział, że niepotrzebnie przywołał dawno zapomniane krzywdy. – To głupie, ale mam wrażenie, że on gdzieś tam na nas czeka. – Pieszczotliwie musnął językiem rozchylone wargi. – Pewnie całkiem oszalałem.
- Szalej sobie spokojnie, tylko nie przestawaj. – Leżący na nim ciepły i przytulny mężczyzna,  ogrzewał nie tylko skostniałe ciało, ale i pełną blizn duszę. Ciekawski język, zaczął błądzić po jego szyi. – Sądzę, że zwariowaliśmy obaj, bo też to czuję.
***
   Tymczasem Amitai z Zamirem, zdążyli się już porządnie zakurzyć na niesamowicie zagraconym strychu. Rzadko rozmieszczone, małe okienka wpuszczały niewiele światła. Porządnicka Lirael wywalała tam wszystkie, niepotrzebne jej zdaniem graty. Przez tysiące lat istnienia Twierdzy, zebrały się całe pokłady zapomnianych ,,skarbów”. Czuli się tam, niczym na wykopaliskach archeologicznych, brakowało im jedynie łopat i hełmów. Cierpliwie przerzucali całe sterty rzeczy, zgromadzone w niewiadomym celu. Byli tutaj od obiadu, zdążyli więc już solidnie zgłodnieć.
- Myślisz, że są tu pająki? – Chłopak przezornie trzymał się z daleka od ciemnych kątów. Starał się też nie przebywać zbyt blisko Zamira, którego lepkie łapy zdawały się być niemal wszędzie. Wszystko to oczywiście pod pozorem pomocy w poszukiwaniach. Ami oświetlał sobie drogę latarką, bacznie rozglądając się dookoła. – Moglibyśmy tu spędzić kilka żyć i pewnie ledwie ruszylibyśmy wierzchnią warstwę.
- Znalazłem jakieś stare mity na temat zamku, możemy sobie poczytać do poduszki. – Mężczyzna tęsknie spoglądał na wypięty przed jego nosem tyłek. Młody zupełnie się zapomniał i pochylony grzebał w starej skrzyni. – Robale są wszędzie – dodał beztrosko.
- Jeśli sugerujesz wspólny pobyt w łóżku, to najpierw musisz poprosić o moją rękę. Inaczej cesarz rozsmaruje cię w holu na ścianie w charakterze dekoracji. – Doskonale wiedział, że ojciec nie sprzyja dowódcy, sądząc po stalowych błyskach w niebieskich oczach, ilekroć znalazł się zbyt blisko niego. – Jak mnie dotknie coś włochatego to popamiętasz. Skoro tu za mną przylazłeś to się na coś przydaj.
- Będę cię osłaniał własnym ciałem! – Zamir przysunął się tak blisko, że przylgnął udami do pośladków chłopaka. Za każdym razem kiedy stawał, ten wpadał na niego, albo odwrotnie. Błyskał przy tym zębami wilczym uśmiechu, mógłby przysiąc, że widział za jego plecami merdający z wesoło ogon.
- Aż tak się nie wczuwaj! – prychnął oburzony Ami, kiedy umięśnione ciało po raz enty otarło się o niego znacząco. – Miałeś stanowić zaporę anty robalową, tymczasem plątasz się pod nogami. - Ruszył przed siebie, prosto w najciemniejszy kąt.
- Ee… Chyba mam okres…- Zamir znowu zaczął się skradać w jego stronę. Cały dzień przebywał w podniecającym towarzystwie i ledwo nad sobą panował.
- Okres?! – Obejrzał się i popukał znacząco w czoło. – Czy ty aby nie jesteś facetem?
- Okres godowy… - zamruczał mężczyzna i znienacka złapał go za pośladki, zaciskając na nich palce. – Idealne… Musze je zobaczyć z bliska!
Tymczasem siedzący już od jakiegoś czasu za starym kufrem Usiek, z ciekawością przyglądał się tym przepychankom człowieków. Za nic nie mógł pojąć o co w tym wszystkim chodzi. Lubili się czy nie? Ten duży wydawał się zbyt nachalny i niezręczny. Widać, że nie miał pojęcia jak się zabrać do samiczki. Łapki już mu zdrętwiały od tego kucania, zaczął nimi przebierać prostując w stawach. Machnął kitką. Grunt to gimnastyka. Jak nic człowiek zaraz oberwie. Powinien przyjść najpierw do niego po rady. Usiek miał już niejakie doświadczenie i kilka dorodnych miotów na swoim koncie. Najpierw trzeba było słodko zagruchać do samiczki, przynieść parę rybek, potem pokazać piękne futerko i silne łapki. Na koniec przygotować gniazdko miłości. A ten tu od razu do macania. Fe!
- Że co?!  Ty świnio jedna! – Chłopak właśnie podniósł rękę, by walnąć w pysk natręta, ale wyprzedził go  Usiek, który uznał, ze wystarczy już tych końskich zalotów. Ten wielkolud śmiał dotykać jego pańcia! W dodatku całkiem darmo! Nawet marnej płotki nie przyniósł! Zwierzątko wpiło się mocno ząbkami w lewy nadgarstek Zamira.
- A niech to! Ten śmierdziuch tu skąd?! – Mężczyzna zapomniał o ponętnych pośladkach. Bezskutecznie usiłował otworzyć pyszczek prychającego ze złości Uśka.
- Jaki mądry robalek – zachwycał się tymczasem, zaśmiewający się Amitai. – Chyba zrobię wyjątek i polubię drania. Nie waż się zrobić mu krzywdy!
- To on zrobił krzywdę mnie! Za chwilę stracę rękę! – oburzył się dotknięty do żywego takim niesprawiedliwym traktowaniem Zamir.
- Delikatnie, ma taki słodki pyszczek!
- Jasne, trzy rzędy zębów. Jest lepiej uzbrojony niż pirania. – Wreszcie udało mu się pozbyć wstrętnego zwierzaka. Siedział teraz na podłodze i mierzył go niechętnym  wzrokiem.
- Chodź do tatusia malutki – zawołał go Amitai. Usiek nie namyślając się długo wdrapał się po jego nodze wprost do rąk, które pomiziały go po grzbiecie. Położył głowę na ramieniu pańcia i wywiesił język do Zamira. Wyglądał jakby się z niego naigrawał - ,, zająłem twoje miejsce patałachu, zająłem twoje miejsce”.
***
  Od kilku dni posłańcy z różnych stron świata, znosili do pałacu cesarskiego tajemnicze przesyłki. Odkąd Kayl poinformował Seviego o istnieniu Twierdzy Szkarłatnego Mroku chłopak nie zaznał spokoju. Skoro rodzice znaleźli tam kryjówkę, musiał znaleźć sposób by się dostać do środka. Udowodnić wszystkim, że był  lepszym z bliźniaków. Może nawet dopadnie tego zdrajcę Amitaia. Jednak wszyscy uczeni, których zaangażował w tę sprawę i zmusił do zachowania tajemnicy, byli zgodni co do jednego, zamek sam wybierał sobie pana, a był nim aktualnie Yuriko. Mógł wejść tylko za jego zgodą.
   Wieczorem siedzieli we trójkę w sypialni Seviego. Kayl w fotelu obok syna, a Dave oczywiście u jego stóp na dywanie, jak przystało na posłusznego niewolnika. Mężczyzna przestał się wtrącać w panujące między nimi dziwne stosunki. Tym miał zamiar zająć się później. Najważniejsze, żeby dotarli jak najszybciej do zamku, tak jak to widział we śnie. Z początku nie mówił chłopcu o nim z obawy, co zrobi z tą wiadomością. Nie chciał narażać swoich bliskich na kontakt z szaleńcem jakim niewątpliwie był w tej chwili Sevi. Kiedy jednak co noc zaczął śnić o Twierdzy stojącej na wyspie, która unosiła się nad wodami bezkresnego oceanu, uznał to za znak od bogów i zmienił front. Dom Czarnych Gwiazd był prawdopodobnie najlepszym miejscem, aby pozbyć się niechcianych lokatorów. Należało jednak uśpić ich czujność.
- Mam co prawda w sobie starożytną krew, ale to i tak na nic się nie zda.
- Na pewno są inne możliwości. W moim kraju krążyła legenda o skarbach Twierdzy, więc ktoś musiał je widzieć. – Pociągnął leniwie łyk wina, znad kielicha obserwując reakcję syna. – Pewnie zamek ich w jakiś sposób więzi. Podobno nieraz tak robił, kiedy był niezadowolony ze swojego pana. – Chciał sprawić, by syn nabrał pewności siebie. Mieszał prawdę, którą wyczytali razem w książkach z małymi kłamstwami.
- Wiem o tym. Musimy szukać dalej. –  Sevi nie wiedział co robić, w jego głowie panował niesamowity chaos. Głosy wahały się, sprzeczały między sobą. Odrzuceni bali się Twierdzy, a jednocześnie niesamowicie ich pociągała. Wewnątrz przebywały aż dwie osoby, które mogły sobie podporządkować. Nawet przez miliardy mil wyczuwały ich obecność. Wspaniałe ciała, młode i pełne magii niesamowicie ich kusiły. Zniszczenie zamku, który od tylu wieków im się opierał też było nie do pogardzenia.  – Największym problemem jest wejście do zamku, potem jeśli wykorzystamy element zaskoczenia, damy sobie radę. Rodzice mogą być w niebezpieczeństwie. Nie wiem tylko, czy powinieneś iść ze mną.
- Jak najbardziej, byłem tam wiele razy i mogę ci narysować plan pomieszczeń. Trzeba zniszczyć raz na zawsze to ohydne siedlisko czarnej magii.
- Przepraszam, że przeszkadzam – przerwał im Dave, przysłuchujący się uważnie rozmowie. Z całego serca popierał Kayla. Podejrzewał, że prowadzi syna prosto w pułapkę i postanowił mu w tym pomóc. Najwyższy czas, wyleczyć narzeczonego z jego przypadłości. Chciał by wrócił dawny Sevi, wesoły, psotny i sprytny niczym mała łasiczka. Widział jak cierpi i walczy. Kochał nadal rozpuszczonego łobuza, mimo tego co wycierpiał u jego boku. Nie wątpił , że cesarz z małżonkiem podołają temu zadaniu. Mieli opinię najsilniejszych magów w państwie.
- Czego chcesz? – Młody książę nie był zadowolony, że niewolnik mu przerywa. W jego obecności odczuwał coraz częściej pewien niepokój, którego sobie bynajmniej nie życzył. Zmierzył przeciągłym wzrokiem przystojną sylwetkę mężczyzny. Chyba czas było na następną sesję. Lekko się zarumienił na wspomnienie ostatniej. Natura miała swoje prawa i on nie zamierzał dłużej z nią walczyć. Przy okazji pokaże temu bezczelnemu łajdakowi, gdzie jego miejsce.
- Przecież do każdego zamku są co najmniej dwa wejścia, przynajmniej do tych które znam. Ee… - Piekielny chłopak strasznie go rozpraszał. Błądził wzrokiem po jego udach, zatrzymując się co chwilę na ich zwieńczeniu. Różowy język co chwile zwilżał rozchylone wargi. Ich właściciel pewnie nie zdawał sobie nawet sprawy, ze wysyła bardzo konkretne sygnały. – Hm… Yyy… Budowniczowie zazwyczaj robili kilka ukrytych, na wypadek jakiś niespodziewanych wydarzeń. Zazwyczaj wiedzieli o nich jedynie właściciele i ich najbliżsi. Niemożliwe żeby panowie Twierdzy, nie stworzyli sobie jakiejś drogi ucieczki.
- Musisz tak stękać? – Cholerny drań miał rozpięte kilka guzików pod szyją. Skóra na jego piersiach wyglądała bardzo apetycznie. Wyglądało na to, że nimi długa i męcząca noc.
- Nie denerwuj się, wszyscy jesteśmy zmęczeni. Odpocznij, ja pójdę do siebie i poszukam dokładnych planów zamku. Gdzieś muszą jakieś być. – Kayl podniósł się z fotela, czując, że atmosfera gęstnieje z minuty na minutę. Młodość miała swoje prawa, a niewolnik nie wyglądał na zbyt niezadowolonego. Na pewno zdawał sobie sprawę, o czym myśli jego pan. – Dobranoc.
***
   Kiedy zostali sami Sevi mógł w końcu odetchnąć. Chwilę wcześniej, miał nawet zamiar pójść do łazienki, aby rozładować emocje. Skoro jednak ojciec go opuścił, miał kilka pomysłów, jak wykorzystać kilka najbliższych godzin. Ściągnął z siebie wykwintny kaftan, rzucił na podłogę, pozostając w samej białej koszuli i spodniach. Rozparł się wygodnie na fotelu, w oczekiwaniu na czekające go widowisko.
- Włącz muzykę – rzucił rozkaz do mężczyzny, który podniósł ze zdumienia brwi do góry, ale niczego nie skomentował. – Nic nie przekręcaj. – Rozległy się gorące południowe rytmy. Powolna melodia była jak uśpiony wulkan, pełna kipiącej energii, która tylko czekała żeby wybuchnąć.
- Jak sobie życzysz. – Dave nie bardzo wiedział, co sądzić o tej nowej zachciance. Już miał zająć swoje miejsce na dywanie, kiedy przerwał mu niecierpliwy głos małego dręczyciela.
- Co robisz? Rozbieraj się, mam ochotę na trochę zabawy. – Zmrużył srebrne oczy i zagryzł dolną wargę.
- E.. Całkiem? – Zmieszał się mężczyzna. Przez całe dotychczasowe życie to on był stroną dominującą. Przyzwyczajony, że to jemu usługiwano, ciężko znosił rolę niewolnika. Był to niewątpliwie dotkliwy cios dla jego dumy. Czuł się upokorzony, a jednocześnie cała ta sytuacja zaczęła go dziwnie podniecać. Powoli rozpinał guziki koszuli z oczami wbitymi w podłogę.
- Nie tak! – usłyszał stanowcze warknięcie. – Przecież uczyłeś się tańczyć. Patrz mi w oczy i zacznij się poruszać. Dotykaj się, ale nie wolno ci szczytować. – Nie mógł oderwać oczu od napiętego brzucha i falujących bioder. Spodnie stopniowo, w miarę jak spadały kolejne części garderoby, robiły się coraz ciaśniejsze. Oddychał szybko zwilżając co chwilę wargi językiem. Zaspokajanie się samemu, nie wydawało mu się już takie podniecające. Szare oczy z rozszerzonymi źrenicami wpatrywały się intensywnie w srebrne. Pięknie wyrzeźbione nagie ciało na wyciągnięcie ręki. Bezwiednie rozsunął uda. Potrzebował czegoś… kogoś…
- Mój panie…? – Padło ochrypłe pytanie. Dave zdawał sobie sprawę czego pragnie chłopak, ale nie ośmielił się na żaden gest, w obawie przed jego reakcją. Do tej pory nie pozwalał mu się nigdy dotykać. Wręcz okazywał swoje obrzydzenie i niechęć w stosunku do jego osoby.
- Podejdź bliżej. – Sevi był niesamowicie zafascynowany kołyszącymi się pośladkami, nabrzmiewającym na jego oczach penisem. Pragnienie zaspokojenia stało się niezmiernie silne. Muzyka stała się głośniejsza, bardziej natarczywa, pulsowała mu w skroniach. Na policzkach pojawiły się ciemne rumieńce. – Zrób to…- wyrwało się nagle z jego ust.
- Jak? – Padło ciche pytanie.
- Chodź, możesz mnie dotknąć ustami, ale przez ubranie. Trzymaj ręce przy sobie. – Wydusił z siebie Sevi. Nie wiedział co w niego wstąpiło. Miał wrażenie, że zaraz wybuchnie i rozpadnie się na tysiące drżących kawałków. Jak w  transie rozpiął swoją koszulę, która rozchyliła się na boki, ukazując stwardniałe sutki.
- Szsz… Już dobrze… Nie bój się, zrobię to delikatnie… - Mężczyzna klęczący między jego udami zaczął szeptać uspokajające głupstwa. Jego głos działał zupełnie odwrotnie, nakręcał go coraz bardziej. – Jesteś taki słodki i spragniony…- Ciepłe wargi zaczęły swoją podniecającą wędrówkę powyżej kolana, sunęły w górę, coraz bliżej nabrzmiałego celu. – Uwielbiam zapach twojej skóry, czuję go nawet we śnie. – Przesunął powoli językiem wzdłuż trzonu, a chłopak niemal lewitował z fotela.
- Jeszcze raz…- wyjęczał. Wygiął się w kierunku tych cudownych warg, które z taka wprawą robiły mu dobrze. - To przecież wróg, ohydny kłamca i gwałciciel! – Przemknęło mu przez otumaniony mózg. – Pieprzyć go, pieprzyć to, a raczej pieprzyć mnie. Mocno i porządnie.- Nie wypowiedział jednak tego na głos, bo ze zdumieniem poczuł zachłanne wargi na swoim nagim, sączącym penisie i język liżący napięte jądra. Już miał zaprotestować na taka bezczelność, ale gorąca wilgoć  zassała jego czubek. Mózg w odpowiedzi zmienił się w pulsującą w rytm uderzeń serca, czerwoną mgłę, pełną oszałamiających rozbłysków. Rozchodziły się echem po całym ciele, niczym fale zmiatającego wszystko na swojej drodze, huraganu. Wyzwolenie. Słyszał, jak ktoś krzyczy długo, przeciągle, z głębi duszy. Może to on krzyczał, albo krzyczeli razem. Nawet nie poczuł, że pada zemdlony prosto w czułe ramiona Davea.
***
   Tymczasem niedaleko, na drugim końcu korytarza Kayl, leżąc na swoim łóżku, obłożony ze wszystkich stron starymi mapami, dokonał fantastycznego odkrycia. Odnalazł tajemne przejście, prowadzące wprost do Twierdzy, prawdopodobnie stanowiące drogę ucieczki w razie niebezpieczeństwa. Nareszcie mogli udać się na wyprawę. Sevi powinien być zachwycony. Oby tylko chciał go zabrać. Miał zamiar uruchomić wszystkie znane mu alarmy, jak tylko znajdą się na wyspie. We trójkę na pewno poradzą sobie z problemami syna.         Mężczyzna odłożył cenny wolumin na stół. Zrzucił z kołdry papiery i ułożył się wygodnie z rękami pod głową. Nareszcie będzie mógł zobaczyć Yuriko, wziąć go w ramiona. Czy go jeszcze pamięta, czy bardzo tęsknił? A może już dawno o nim zapomniał? Niestety blondas też tam na pewno będzie.

- Cholera… Zawsze jest jakieś ale… - mruknął pod nosem. – Ciekawe czy nadal spędza rano godzinę przed lustrem, czesząc te patynowe kudły.

niedziela, 27 września 2015

Rozdział 19

   Kayl siedział przy małym stoliku i powoli, tak jak poinstruował go Dave, jadł rosół doprawiony wzmacniającymi ziołami. Sevi nieśmiało usadowił się naprzeciwko, obserwował w milczeniu ojca, mnąc w ręce rąbek koszuli. Wyglądał wyjątkowo niewinnie i dziecinnie na swoje dwadzieścia lat, jakby nadal nie wyszedł ze szkolnej ławy. Mężczyzna nie dał się jednak na to nabrać, już kilka razy dostrzegł jak bardzo potrafił być sprytny, gdy zachodziła taka potrzeba i bezwzględny w chwilach, kiedy ponosiły go emocje.
- Opowiadaj, gdzie są Yuriko i Ashlan. Dlaczego zostałeś w pałacu zupełnie sam?
- To długa historia. – Chłopak nie bardzo wiedział w jaki sposób wyjaśnić całą sprawę groźnie wyglądającemu ojcu, aby jeszcze bardziej nie pogrążyć się w jego oczach. Bardzo zależało mu na utrzymaniu z nim jak najlepszych relacji. Był jedyną osobą w rodzinie, która go jeszcze akceptowała. Chętnie by z nim o wszystkim szczerze porozmawiał, ale Odrzuceni, nie przestawali szeptać mu do ucha, nakazując wyjątkową ostrożność.
- Mamy dużo czasu, zaczynaj…- Z twarzy chłopca można było czytać niczym z książki, z czego nie zdawały sobie sprawę demony. Same nie posiadając ciała nie rozumiały tego rodzaju subtelności. W duszy młodego księcia odbywała się nieustannie zagorzała walka o dominację. Dla postronnego obserwatora zachowywał się dość dziwnie, ciągle czegoś nasłuchiwał, czasami machał niecierpliwie ręką, jakby odganiał muchę i mruczał coś niezrozumiale w cudacznym języku.
- W sumie wszystko sprowadza się do odnalezionego po latach brata bliźniaka. Rodzice zupełnie oszaleli na jego punkcie i zapomnieli, że mają jeszcze drugiego syna, który także ich potrzebuje. Pokłóciliśmy się o to, ja wyszedłem na zazdrośnika i rozpieszczonego gówniarza, a oni się obrazili. – Sevi ciągle zmieniał pozycję na krzesle, jego srebrne oczy wędrowały wszędzie i nigdzie, byle tylko nie spotkać się z surowym spojrzeniem nowo poznanego ojca, który zdawał się widzieć i wiedzieć wszystko. Ogromnie się bał, że kiedy pozna całą prawdę, odrzuci go jak pozostali.
- No dobrze, to jednak nie tłumaczy dlaczego zostawili całe cesarstwo w rękach dziecka. – Wyraz twarzy chłopca zmieniał się niczym w kalejdoskopie. Wyraźnie coś lub ktoś mu przeszkadzał i nie był panem samego siebie. Kayl w swojej ojczyźnie nieraz spotykał z ludzi opętanych przez obce istoty, pragnące ich wykorzystać. – Mały najwyraźniej mijał się z prawdą, przynajmniej częściowo.
- Chyba są źli i chcą mi dać nauczkę – stwierdził żałośnie Sevi, a w kącikach jego oczu zalśniły łzy. Mimo gniewu tlącego się nadal w sercu, tęsknił za rodzicami i pragnął, by wszystko powróciło na dawne miejsce. Pragnął znowu mieć kochający dom, którego wartości do tej pory nie doceniał. – Albo przestali mnie lubić, ponieważ mają teraz lepszego syna, za którego nie będą musieli się wstydzić – chlipnął, wziął ze stolika kielich z winem, aby ukryć za nim niespokojne, badawcze błyski w oczach. Odrzuceni nie bardzo wiedzieli, jak potraktować tą niespodziewaną przeszkodę w osobie Kayla. Mieli jednak nadzieję, że w przyszłości będą mogli jakoś wykorzystać słabość swojego żywiciela do tego mężczyzny. Musieli jedynie trzymać księcia w ryzach, by nie wypaplał czegoś niepotrzebnie i w ten sposób nie zrujnował ich planów.
- Wiesz dokąd pojechali? – zapytał, choć właściwie znał już odpowiedź. Było tylko jedno bezpieczne miejsce do którego mogli się udać obaj jego partnerzy. Doświadczeni wojownicy, biegli w magii i dworskich intrygach nie uciekliby przed byle czym. W monolog małego, o rodzinnej awanturze i rodzicielskiej karze, oczywiście nie uwierzył. Otrzymywał od niego same zręczne spreparowane półprawdy. Dostrzegł dziwne cienie w srebrnych oczach oraz przebiegły uśmieszek pojawiający się co jakiś czas na ustach.
- Może się przejdziemy? O tej porze wszyscy śpią. Rozprostujesz nogi. – Zręcznie zmienił temat rozmowy Sevi.
- Chciałbym odzyskać swoje pierścienie. Jeden ze srebrzystym piaskiem pustyni, drugi z błękitnym kryształem. Oba mają na obrączkach rodowe wzory całej naszej trójki. – Kayl wstał i przeciągnął na całą długość swoje potężne ciało.
- Ech… - westchnął na ten widok chłopak. Wiele dałby, żeby mieć choć odrobinę tej charyzmy, nie mówiąc już o gładkich mięśniach przesuwających się pod oliwkową skórą. – Mogłem odziedziczyć chociaż twój wzrost. – Skrzywił usta na widok swojej smukłej, szczupłej sylwetki w oknie.
- Parę rzeczy niewątpliwie dostałeś, ale z całym dobrodziejstwem inwentarza. – Mężczyzna poklepał małego po ramieniu. Uśmiech, który tak kochał Yuriko i któremu nigdy nie umiał oprzeć się Ashlan rozświetlił mężczyźnie twarz. Nagle ubyło mu przynajmniej dziesięć lat. Chłopiec zagapił się na niego z otwartą buzią. Nie wiedział biedak, że ojciec miał na myśli także swój nieznośny charakter, upór, skłonność do niemądrych zabaw i nadmierną ciekawość. Cesarz musiał przechodzić ciężkie chwile, wychowując tego łobuza.
- Niby co, poza tymi szerokimi ustami od ucha do ucha? – Sevi przyjrzał się sobie krytycznie w balkonowym oknie.
- Ech smarkaczu… Jak możesz wątpić w mój zniewalający czar?- Stanął za plecami syna. – Nie chwaląc się, te seksowne dołeczki w policzkach też masz po mnie.
- Nie widzę…
- Zobaczysz, kiedy przestaniesz się dąsać.
- Łee… Wolałbym być szerszy w ramionach. – Kręcił się dookoła swojej osi, wzdychając nad swoim ciężkim losem chuderlaka. Przez chwilę zapomniał o gnębiących go nieustannie problemach. Znowu był zwyczajnym dwudziestolatkiem. Tymczasem Kayl nie widział niczego złego w zgrabnej, zręcznej sylwetce tak bardzo przypominającej mu srebrnookiego kochanka. Ile to razy trzymał go w ramionach całego zarumienionego i rozkosznie posapującego, w rytm ruchu ich ciał.
- Taa… - mruknął. Najwyższy czas, żeby odzyskać skarb który do niego należał. Nie miał też zamiaru dzielić się nim z tym egoistycznym tchórzem Ashlanem. – Poza tym zdobyłem Yuriko, to chyba o czymś świadczy? – Wytoczył najcięższe działa.
- On dał się również zdobyć cesarzowi, który bynajmniej ciebie nie przypomina – odpyskował natychmiast smarkacz. – Jest jasny tak jak ty ciemny, zimny i pełen sztywnych zasad. Jego dusza nieustannie recytuje protokół dyplomatyczny.
- Trochę zalet jednak posiada. – Kayl nie wiadomo dlaczego, poczuł się w obowiązku bronienia drugiego partnera. To jednak co mu przyszło właśnie do głowy, nie nadawało się do powtórzenia synowi. Nie powiedział więc nic o ponętnym tyłku i jedwabistych włosach, które muskały jego tors oraz jądra podczas namiętnych pieszczot. W łóżku Ashlan potrafił być równie gorący i chętny do zabawy co Yuriko.
- Jakich? – zainteresował się natychmiast chłopak, widząc dziwne ogniki w oczach ojca i rumieniec wpełzający na śniade policzki.
- Ee… - Lekko się zapowietrzył. - Chodźmy już lepiej na ten spacer. – Kayl wyminął go i ruszył do drzwi. – To gdzie mogą być te pierścienie? – Szli ramię w ramię opustoszałymi korytarzami pałacu. Gdzieniegdzie paliły się jedynie nocne lampy rozjaśniające gęsty mrok. To miejsce nic się prawie nie zmieniło, od ostatniej wizyty mężczyzny. Z przyjemnością witał znajome kąty, obrazy, kolumny, rzeźby. Zupełnie jakby czas stanął tutaj w miejscu. Zamek nadal olśniewał swoim wyglądem. Miał w sobie coś z uroku swojego pana. Wytworny, chłodny, piękny i nieosiągalny dla barbarzyńcy z północy. W dzień jasny i pełen światła, w nocy tajemniczy i pociągający.
***
Amitai został zakwaterowany przez Yuriko w przytulnej sypialni, o zgrozo obok Zamira, bo oczywiście w jego tłumaczenia, że między nimi absolutnie nic nie ma i cholerne narzeczeństwo było obłąkanym pomysłem dowódcy, nikt nie uwierzył. Wbrew swoim obawom spędził swoją pierwszą noc w Twierdzy Szkarłatnego Mroku całkiem przyjemnie, a właściwie prawie przyjemnie. Bowiem nad ranem poczuł jak coś lekko wilgotnego, długiego i włochatego oplotło go w pasie. Tylko ten głupi facet miał takie długie, owłosione, mocno umięśnione ramiona. Nagle szorstki, zimny język zaczął delikatnie lizać jego brzuch.
- Zamir, ty obleśny bałwanie! Spadaj! – Warknął i chciał obrócić się na bok, ale coś pisnęło w proteście. – Oczep się, bo powiem cesarzowi, że się do mnie w nocy dobierałeś i przerobi cię na wytworny, sheridański gulasz! – Żadnej reakcji. Pstryknięciem palców odsunął zasłony jako, że na zewnątrz było już widno. Miał zamiar porządnie walnąć w bezczelną gębę napastnika. Odsunął kołdrę i…
- Aaa…! Pomocy! Odwal się płetwiaku! – Swoimi wrzaskami, udało mu się niewątpliwie obudzić cały zamek. Jednak na zwierzaku raczej nie zrobił żadnego wrażenia. Wystawił jedynie jęzor w szerokim, uślińcowym uśmiechu.
- Fuu… fuuu… - Mały nos z ogromną przyjemnością wciągał upojną woń pańcia. Owinięty wokół niego czuł się jak w robalowym niebie. Błoniaste łapki niczym przyssawki przylepiły się do skóry na brzuchu i plecach.
- Iii… - kwiczał śmiesznie pańcio. Przypominał mu tym nieco, jedną fajną samiczkę. Miała taki milusi ogonek w łatki. Nie wiadomo dlaczego wyskoczył nagusieńki z łóżka, przecież było dość chłodno i dziwnie podskakiwał na dywanie. Taniec godowy człowieków? Chyba naprawdę go polubił. Całkiem fajnie huśtało. Polizał pępek i ruchy ku jego radości się nasiliły.
- Mrr… mirr… - pomrukiwał gardłowo Uśliniec. Starał się wtórować do rytmu i był z siebie bardzo dumny.
Po chwili drzwi się otworzyły i trójka zaniepokojonych mężczyzn wpadła do pokoju. Wszyscy w samych spodniach, boso, za to uzbrojeni po zęby. Z niedowierzaniem patrzyli na oryginalny taniec Amitaia, ubranego jedynie we włochaty pas, którego jeden, puszysty koniec zwisał mu między nogami, zakrywając genitalia, ku niejakiemu rozczarowaniu Zamira.
- Nowy lokator? – Yuriko usilnie starał się powstrzymać od chichotu.
- Hm… Na to wygląda…- odparł flegmatycznie Ashlan, piorunując przy tym wzrokiem dowódcę, pożerającego oczyma jego syna.
- Może powinniśmy go jakoś nazwać? – Mężczyzna odsunął się nieco od przyszłego teścia. Nie było sensu zadzierać teraz z cesarzem. Starał się patrzyć gdzie indziej, ale nieposłuszne ślepia same wracały się do Amiego. No cóż, wyglądał naprawdę pociągająco, nawet kiedy tak wrzeszczał.
- Usiek? – zaproponował niewinnie Yuriko. Ciekawe jaką minę miałby Ashlan, gdyby ubrał takie futrzaste majtki. Przy jego jasnej skórze musiałyby być w bladym odcieniu rózu.
- Tato!! – Amitai był oburzony zachowaniem mężczyzn. Zamiast mu pomóc stroił sobie żarty. A ohydny potwór cały czas usiłował go zalizać na śmierć. – Zróbcie coś wreszcie!
Oczywiście prychający robal został w końcu złapany i ponownie wrzucony do fontanny w holu. Tym razem Ashlan poświecił swoją drogocenna osobę i został obficie spryskany egzotycznymi perfumami ,,a la kiszona kapusta". Rycerze Amitaia nie wiedzieli tylko jednego, że z akwenu biegły tunele wypełnione wodą, oplatające niemal cały zamek. W każdej komnacie znajdowało się niewielkie źródełko z pitną wodą, a w nim ukryty sprytnie otwór. W ten sposób Usiek zyskał dostęp do wszystkich pomieszczeń z czego był niezmiernie zadowolony. Mógł w każdej chwili sprawdzić co robi jego ukochany pańcio i skwapliwie z tego korzystał, wypatrując okazji do następnego ataku.
***
Po tak pięknie zaczętym dniu, panowie spotkali się na śniadaniu. Yuriko kazał go podać na tarasie wychodzącym na niewielki, stary park otaczający twierdzę. Nikomu nie chciało się już kłaść do łóżka mimo wczesnej pory. Mogli stąd obserwować wynurzające się z oceanu słońce. Wyspa, na której stał zamek dryfowała kilkaset metrów nad powierzchnią wody. Fale powoli zabarwiły się na perłowy róż. Niebo zapłonęło szkarłatnym złotem. Dwa czerwone słońca zaczęły wspinać  się po bezchmurnym nieboskłonie. Słychać było jedynie łagodny szum fal i popiskiwania polujących ptaków.
- Jak pięknie – westchnął  zachwycony Amitai. – Po miesiącu na robalowej pustyni to istny raj. – Posłał Zamirowi krzywe spojrzenie.
-Jakby pewna osoba nie kombinowała nie wiadomo czego, to nie musielibyśmy tam siedzieć tyle czasu – odgryzł się mężczyzna.
- Nie musiałaby kombinować, gdyby niektórzy się za nią nie skradali i trzymali lepkie łapy przy sobie. – Chłopak nadal miał za złe dowódcy, że zamiast rzucić mu się na ratunek, to gapił się niczym mokre cielę, śliniąc się bezwstydnie. Poczerwieniał, przypominając sobie swoją goliznę. Za jedyne odzienie miał cholernego Uśka, dobrze, że paskudny płetwiak miał takie puszyste futro.
- Co fakt to fakt. Zupełny brak ogłady i barbarzyńska natura. – Poparł syna Ashlan. Już po chwili wszyscy trzej sprzeczali się z zapałem godnym lepszej sprawy – cesarz prawiąc chłodne złośliwości pod adresem nieokrzesanego wojownika, Ami powarkiwał, czując jednakże pewien niepokój między udami pod sokolim wzrokiem mężczyzny, Zamir odpierał ataki obojga z wrodzoną sobie zapalczywością Jedynie Yuriko siedział cicho, wpatrując się niedowierzaniem w swoją dłoń.
- Coś się stało tato? – Chłopak zwrócił w końcu uwagę na jego dziwne zachowanie. Yuriko bladł i czerwieniał na przemian, coraz bardziej wytrzeszczając oczy.
- Kochanie…? – zaniepokoił się cesarz. – Co tam ukrywasz pod stołem? – Ujął jego rękę i położył na blacie. – Niemożliwe! – Zerknął na swoją, zaczynając myśleć, że ma halucynacje. Na obu dłoniach szarawy, jakby wypalony do tej pory pierścień ze szkarłatnym kamieniem, zaczął lśnić ognistym blaskiem jak za dawnych lat.
- O co chodzi? Jakiś atak Odrzuconych?! – Zdenerwowany Amitai wstał gwałtownie z fotela. Sądził do tej pory, że w twierdzy byli bezpieczni.
- Nie skarbie, spokojnie – odezwał się po chwili Yuriko. – Chyba powinniśmy ci coś wyjaśnić. Wiesz, że na początku miałem dwóch partnerów, rozmawialiśmy kiedyś o tym.
- No tak…
- Kiedy podjęliśmy decyzję, że chcemy już na zawsze być razem, zostały stworzone pierścienie. Każdy z nich symbolizuje jednego z nas, zawiera jakby kawałek jego duszy. Taka zupełnie już zapomniana, starożytna magia. Prawdę mówiąc, zakazana. Kamienie są w kolorach oczu, na obrączkach widać rodowe runy. To jakbyś cały czas nosił przy sobie cząstkę ukochanej osoby. Poza tym mają szereg pożytecznych właściwości, jak choćby informowanie o stanie zdrowia, miejscu pobytu. – Mężczyzna napił się kawy, dla dodania sobie odwagi. Bał się rozdmuchiwać w sobie jakąś nadzieję. Zrobiło mu się słabo, zaczął wachlować się ręką. Nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
- I ? – Wszyscy trzej mężczyźni dosłownie spijali słowa z jego ust. Najbardziej przerażony i podekscytowany był niewątpliwie Aslan. Zamir po raz pierwszy zobaczył go bez chłodnej maski, którą zazwyczaj nosił. W niebieskich oczach dostrzegł niezmierzony ból i jakby maleńką iskierkę nadziei.
- Przestań! – warknął na męża Yuriko. – Nawet się nie waż… Nie waż się tak myśleć! On do cholery umarł! – W jego głosie zabrzmiały histeryczne nutki. – To pewnie jakaś pułapka Odrzuconych!
- Kochanie spokojnie. – Mężczyzna objął go w pasie i przytulił do siebie. – W każdym razie, kiedy Kayl zginął, pierścień jakby zgasł. Piękny rubin, stracił swój blask, wyglądał jakby rzucono go w popiół. Stał się zimny i jakby pusty. – Ashlan uspokajająco gładził ciemne włosy Yuriko. – Jak sobie teraz pomyślę, to od kilku dni był jakby coraz cieplejszy. Mieliśmy jednak tyle problemów, że jakoś nie zwracałem na to specjalnie uwagi.
- Może Sevi się nim bawi? Wykorzystuje do jakiś rytuałów? – rzucił myśl Amitai. Lubił patrzeć jak rodzice okazywali sobie czułość. W rodzinie, gdzie dorastał takie zachowanie było nie do pomyślenia. Ludzie z gór musieli być twardzi. Emocjonowały się tylko baby i dzieci.
- Czy nie można by w takim razie wykorzystać pierścienia, aby go tu zwabić? – Zamir był jak zwykle praktyczny do bólu.