wtorek, 8 marca 2016

Rozdział 24

Sevi śnił, po raz pierwszy odkąd zawładnęli nim Odrzuceni, były to naprawdę spokojne sny. Wspomnienia z dzieciństwa, czułe ramiona Yuriko pocieszające go po kolejnym upadku z drzewa, Ashlan cierpliwie uczący go jeździć konno, robaki które wrzucił swojemu nauczycielowi do buta, po prostu pełen ciepła i miłości dom. Musiał przyznać, że mimo arystokratycznego pochodzenia traktowano go jak zwyczajne dziecko. Obaj mężczyźni  bardzo się starali stworzyć normalną rodzinę, co przy ich pozycjach nie było bynajmniej łatwym zadaniem. Obrazy się zmieniały, przed oczyma chłopaka wyświetlał się film, złożony z najcudowniejszych chwil w życiu, chwil dla których warto było nadal o siebie walczyć. Pierwsze spotkaniem z Amitaiem, ogromne wrażenie jakie na nim zrobił. Sevi wychowany na cesarskim dworze zawsze słynął z ostrego języka. Tymczasem ku rozbawieniu rodziców na widok chłopaka, który miał być jego kolejną znienawidzoną ,,niańką” nie potrafił wykrztusić ani słowa. I nie chodziło tu jedynie o niewątpliwą urodę młodego mężczyzny, coś w jego spojrzeniu, ruchach, uśmiechu urzekło go bez reszty. Skradł wtedy jego duszę. To uczucie, choć głęboko ukryte pod pokładami uraz, żalu i pretensji, zostało z nim do dzisiaj. Rozgrzewało go od środka w chwilach samotności i zwątpienia. Sevi otworzył oczy, Odrzuceni milczeli, co zdarzało się niezmiernie rzadko. Myśli stały się o wiele jaśniejsze. Jak błoga cisza. Jaka ulga, jaka ogromna ulga. Nie pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze. Przyłożył ręce do piersi, gdzie miotało się jego zmęczone, okaleczone  serce. Jak długo jeszcze wytrzyma zanim zupełnie się podda woli demonów? Na ile dni, tygodni, miesięcy starczy mu sił?
***
   Niezawodna Lirael zawiadomiła mieszkańców zamku, że o dziewiętnastej odbędzie się kolacja połączona z omówieniem wspólnie najważniejszych spraw i ustaleniem strategii na przyszłość. Konieczne było zebranie wszystkich zainteresowanych w jednym miejscu. Musieli odłożyć stare waśnie na bok, zwłaszcza Ashlan i Kayl, i zająć się pilnie wydarciem Seviego z bezwzględnych łap Odrzuconych. Mężczyźni mieli nadzieję, że dzięki Twierdzy zyskali trochę czasu na przygotowania do walnej rozprawy z intruzami. Nie docenili tutaj swoich wrogów i siły ich determinacji. Demony czuły, że zwycięstwo jest tuż tuż, bardzo blisko. Wystarczy po nie sięgnąć. Znowu będą wolne, zdobędą tak potrzebne im ciała Czarnych Gwiazd, a całych wszechświat legnie u ich stóp…
   Amitai stroił się przez dobrą godzinę, mając nadzieję, że brat również weźmie udział w posiłku. Chcąc zabić pozostały do posiłku czas, wlokący się wręcz nieprzyzwoicie, próbował przejrzeć starą księgę, którą znalazł na strychu, traktującą o egzorcyzmach i wypędzaniu złych duchów. Miał nadzieję, że może pomóc choć w niewielkim stopniu. Zawierała szereg naprawdę bezcennych rad. Nie potrafił jednak na niczym skupić uwagi, zupełnie nie zważał kręcącego się po komnacie Zamira, który obserwował go z niepokojem i zatroskaniem. Dla mężczyzny nie musiał niczego poprawiać, przyprawiał go o dreszcze już samym spojrzeniem czy rozchyleniem pełnych warg. Kiedy wstał, aby po raz trzeci zmienić koszulę oraz wbił grzebień w idealnie rozczesane włosy, chwycił go stanowczo za rękę.
- Twojego brata tam nie będzie, możesz sobie spokojnie darować upiększanie. – Prawdę mówiąc był zazdrosny, dla niego chłopak nigdy się tak nie starał. Miał wrażenie, że oddala się od niego z każdą chwilą coraz bardziej.
- Co ty tam wiesz. – Dowódca odkąd przybyli do Twierdzy strasznie działał mu na nerwy. Miał wrażenie, że śledzi każdy jego krok. Oganiał się od niego jak od uprzykrzonej muchy. Specjalnie go zagadywał i pilnował, by nie mógł spotkać się z bratem. Odciągnął go na bok, kiedy wylądowali w zamku i nie pozwolił się nawet przywitać. Zaczął niecierpliwie bębnić palcami o blat stolika. Gdzieś w głowie zrodziło się przekonanie, że miał do czynienia z podstępnym wrogiem. Skąd ten przykry szum w uszach?
- Powinniśmy już iść. Lirael mówiła, że to będzie narada, więc młody książę na pewno nie został zaproszony. – Zamir zdawał sobie sprawę, że w starciu z wyidealizowaną miłością Amitaia do brata nie ma żadnych szans. Mógłby konkurować z żywym, zdrowym mężczyzną, a tu miał do czynienia właściwie z duchem.
- Jesteś pewny? – Chłopakowi zrzedła mina. Chciał zobaczyć swojego bliźniaka choćby z daleka. Serce fikało mu koziołki za każdym razem, kiedy pomyślał o Lisku. Patrzył na zadowoloną twarz Zamira i miał ochotę w nią trzasnąć. Najlepiej z pięści. Z całą pewnością specjalnie przekręcił słowa Lirael, nawet szepty w jego głowie to potwierdzały. Nie było jednak sensu się z nim sprzeczać. Siłą na pewno by też nie nic nie zdziałał, zaalarmowałby rodziców. Tego upartego barbarzyńcę  musiał jakoś wyprowadzić w pole.
- Najzupełniej. - Dowódca nie potrafił ukryć radości z takiego obrotu sprawy. Im później chłopcy się spotkają, tym lepiej dla niego. Zawsze walczył do końca. Może jednak uda mu się przekonać do siebie Amitaia, zwłaszcza, że rodzice najwyraźniej nie sprzyjali zakazanemu uczuciu między braćmi. Przepuścił go w drzwiach. Szli korytarzem w stronę jadalni, przynajmniej taką miał nadzieję. Zamek stanowił istny labirynt, łatwo było się w nim zgubić i zapobiegliwa Lirael zaopatrzyła swoich gości w zgrabne mapki. Mężczyzna co chwilę na nią zerkał, upewniając się, że nie zabłądzili. Chciał zrobić na przyszłych teściach jak najlepsze wrażenie. Z pewnością nie byliby zachwyceni idiotą, nie umiejącym czytać prostych wskazówek. Przestał przy tym zwracać uwagę na chłopaka, który coraz bardziej się ociągał.
- Zamir, zapomniałem wziąć książkę. Idź sam, spotkamy się na miejscu. – Zrobił nagle tył zwrot i zniknął za zakrętem, zanim mężczyzna zdążył otworzyć usta. Postanowił zaryzykować. Zerknie do sypialni Seviego przez uchylone drzwi, tylko jeden jedyny raz. Lirael przecież trzymała w szachu Odrzuconych, nic nie mogło się złego stać. Tylko ten szum, ten okropny szum. Potrząsnął głową. Wiedział, gdzie mniej więcej znajdowała się komnata brata. Nie potrafił czekać już ani minuty dłużej, musiał go natychmiast zobaczyć, przekonać się, że wszystko z nim w porządku. Nikt nie będzie mu rozkazywał, a zwłaszcza ten głupi Zamir. Zaczął biec ciągnącymi się w nieskończoność korytarzami, jakby przypięto mu skrzydła. Jeszcze kilka schodów, jeszcze kawałek i znowu zobaczy swojego Liska…
***
   W wielkiej jadalni zebrali się już właściwie wszyscy mieszkańcy Twierdzy. Przy okrągłym stole, nakrytym najlepszym haftowanym obrusem, zasiadł burczący coś o starych bałwanach Yuriko, mając po prawej sztywnego, dumnie wyprostowanego Ashlana, a z lewej skwaszonego Kayla, rzucającego mu złośliwe spojrzenia.
- Od kiedy gustujesz w wieszaniu trupów w charakterze ozdób? – Cesarz powiódł wzrokiem po ścianach z wyraźnym obrzydzeniem. Na kamiennym murze wisiały dziesiątki wypchanych głów zwierząt, strasząc biesiadników szklanymi, beznamiętnymi oczami. Czy ten wielki mięśniak musiał ubrać tak obcisłe spodnie? Co za bezguście!
- To pewnie trofea myśliwskie poprzedniego właściciela. Niezłe bestie. – Kayl patrzył z podziwem na jadowe kły w rozwartych paszczach. – Nadal jadasz tylko zieleninkę? Pewnie dlatego jesteś taki blady. – Jasna, lekko zaróżowiona od ciepła emitowanego przez ogromny kominek, skóra mężczyzny lśniła w świetle świec. Cholerny dworski delikates.
- Nawet ich nie zauważyłem, mam ważniejsze rzeczy na głowie – uciszył ich zniecierpliwiony Yuriko. Tych dwóch nigdy nie przestawało się sprzeczać. Zaczynała go znowu boleć głowa. Nie zdawali sobie nawet sprawy, jak bardzo dwuznaczne było ich zachowanie. Z jednaj strony obrzucali się złośliwościami, a z drugiej nie spuszczali z siebie roziskrzonych oczu.
   Tymczasem Zamir i Dave siedzieli jacyś przygaszeni, wpatrując się w obrus, jakby widzieli tam coś naprawdę ciekawego. Obaj mieli nad czym myśleć. Sprawy powoli wymykały im się z rąk.
- To stypa czy kolacja? – zapytała w końcu zniecierpliwiona Lirael i na stole pojawiły się wykwintne potrawy, ze wszystkich zakątków cesarstwa Sheridanu. – Może kiedy zapełnicie żołądki, zaczniecie wreszcie działać. Nie mogę w nieskończoność osłaniać Seviego. Musimy opracować plan i pozbyć się intruzów.
- Myślałem o zastosowaniu magii krwi – odezwał się nieco niewyraźnie Kayl. Usta miał pełne pieczonej kaczki, którą zajadał z takim zapałem, jakby głodował co najmniej od trzech dni. Odkąd przebudził się z wieloletniego snu, wszystko niesamowicie mu smakowało.
- To dobry pomysł – przytaknął mu niespodziewanie Ashlan. – Mógłbyś łaskawie nie pluć mi na mankiety?
- Co powiecie na stworzenie sfery? – Zaproponował Yurikio, ale nie spotkał się ze zrozumieniem. Nikt najwyraźniej nie miał pojęcia o co mu chodziło. – To jakby taki wir w przestrzeni. Dziura bez dna. Co w nią wpadnie już się bez pomocy z zewnątrz nigdy nie wydostanie. Na pierwszy rzut oka wygląda jak międzywymiarowa brama. Można by ją potem dodatkowo ukryć przed wścibskimi oczami.
- Problemem może być zwabienie do niej Odrzuconych. Z własnej woli tam nie wejdą. – Pokręcił głową z powątpiewaniem Zamir. – Amitai gadał coś o egzorcyzmach. Można by nimi odwrócić uwagę demonów od prawdziwych zamiarów.
- Więc mamy już przynajmniej główne założenia – podsumował Yuriko. – Sprowadzimy do Holu na parterze Seviego, bo tam siła Lirael jest największa. Zaczniemy odprawiać egzorcyzmy. Wy zrobicie jak największy zamęt, a ja w pewnym momencie otworzę sferę. Wpadłem na mały fortel, ale o tym potem. Musicie najpierw o czymś wiedzieć. Odrzuceni na pewno was zaatakują. Ulubioną bronią demonów są zagrywki psychologiczne i mieszanie w głowach. Będą próbowały was nastraszyć, przywołać największe koszmary, obnażyć największe słabości i lęki. Postarajcie się mieć pod ręką jakieś dobre wspomnienia, coś co pozwoli wam nie utonąć w rozpaczy. Dobrze, jeśli będą związane z chłopcami.
- Brzmi bardzo groźnie. – Dave wolałby mieć do czynienia z bardziej realnym przeciwnikiem, dla niego jak dla Zamira ostry miecz w dłoniach był najlepszym przyjacielem. Z magią radził sobie raczej słabo. Sevi utkwił jednak głęboko w jego sercu. Miał zamiar zrobić wszystko co w jego mocy, by uwolnić chłopaka. Chciał znowu zobaczyć beztroski uśmiech na jego twarzy.
- A właściwie, gdzie się podział Amitai? – Ashlan zwrócił się do dowódcy. – Miałeś go pilnować. – Od kilku minut dręczył go jakiś nieokreślony niepokój. Miał wrażenie, że atmosfera w Twierdzy jakby się zagęściła.
- Wrócił po książkę, tą do egzorcyzmów. Ale rzeczywiście, coś długo mu schodzi. – Zdenerwowany mężczyzna podniósł się z krzesła. Nie zdążył jednak dojść nawet do drzwi, kiedy zamek zadrżał w posadach. Ze ścian posypał się wielowiekowy pył. Z daleka słychać było dziwny dźwięk, rozchodził się przybierającymi na sile falami po całym zamku. Zaczęło narastać jakby przeciągłe, niskie, rozedrgane buczenie,  od którego zakręciło im się w głowach.
- Wszyscy do Holu! Natychmiast! – wrzasnęła Lirael i rozpłynęła się w powietrzu. – Czas się nam właśnie skończył!
***
   Amitai, przez chwilę stał niezdecydowanie na progu sypialni brata. Jakieś resztki zdrowego rozsądku snuły się jeszcze po jego głowie. Nie wytrzymał jednak zbyt długo i po cichutku, ostrożnie wślizgnął się do środka. Chłopak właśnie siadał na łóżku i przecierał zaspane oczy. Wyglądał strasznie mizernie i krucho, jakby ktoś przeciągnął go przez siedem piekieł. Ami zagryzł usta by nie krzyknąć z rozpaczy. To on przyczynił się do tej strasznej zmiany. Wyrył szponami swojego egoizmu bruzdy cierpienia na tej zniewalającej kiedyś urokiem twarzy. Gdzie się podział ten beztroski, rozdokazywany chłopak na którego widok uśmiechała się prawie każda twarz? Teraz dopiero zdał sobie sprawę jak wielka była jego wina i jak strasznych zmian, w najważniejszej dla niego osobie, dokonało kilka wypowiedzianych bezmyślnie słów. Najpierw uległ czarowi młodziutkiego, oddanego mu pod opiekę księcia, wziął go w ramiona i kochał do utraty tchu, a potem odrzucił niczym zepsutą lalkę, zasłaniając się pokrewieństwem. Pociemniało mu w oczach, zachwiał się i musiał złapać kolumny łóżka. Stanął jak skamieniały, a słowa przeprosin, błagania o wybaczenie, które tak długo wcześniej ćwiczył, uwięzły mu w gardle. Ból, straszny ból który zobaczył na uwielbianej twarzy, uderzył w niego niczym taran. Miał chronić, opiekować się swoim Liskiem, tymczasem popchnął go wprost w ramiona demonów. Łzy popłynęły same, zupełnie bezwiednie, nie potrafił nawet drgnąć. Usta zamykały i otwierały się bezdźwięcznie. Uznał, że cokolwiek powie i tak nie wymaże tym swoich win. Osunął się na kolana. Widział, jak gniew i szaleństwo powoli wykrzywia delikatne rysy brata. Niebieskie oczy zalśniły, zaczęły zmieniać się w dwa śmiercionośne wiry.
- Przyszedłeś się naigrawać z mojego nieszczęścia? – zasyczał niczym piekielny wąż. – Ulżyłeś sobie, zabawiłeś się z głupim dzieciakiem i przerzuciłeś się na zagraniczne mięso? Ważniejsze były dobre stosunki z ojcem, w perspektywie sheridański tron, niż jakiś durny, zakochany bachor?! Pewnie śmiałeś się potem w głos, że tak łatwo mnie omamiłeś! – Zbliżał się do brata z wyciągniętymi rękoma, jakby miał zamiar go udusić, zmiażdżyć kruchą krtań, aby już nigdy nie mógł rzucać miłosnych zaklęć. Palce zamieniły się w szpony o ostrych jak noże paznokciach.
- Zabij, zniszcz, pozbądź się sprzedawczyka! Oddał cię za sen o koronie! – szeptali mu do ucha Odrzuceni, zadowoleni, że w końcu mają w swoich dłoniach duszę Seviego. Jeszcze chwila, maleńka chwila i całkowicie się im podda. Amitai był w tym zawsze największą przeszkodą. Źródłem siły z którego młody książę nieustanie czerpał. Mimo, iż uważał mężczyznę za zdrajcę, nigdy całkowicie nie pozbył się uczuć, które do niego żywił. Niczym pociągnięty przez niewidzialne sprężyny jednym skokiem znalazł się przed bratem.
- Masz pojęcie co ja wycierpiałem? Śmierć to zbyt mała cena za coś takiego! – place zaczęły zaciskać się na szyi. Szpony przebiły bez trudu gładką skórę, stróżki krwi zaczęły spływać wzdłuż torsu, plamiąc białą koszulę. – Straciłem wszystko na czym mi zależało, pozostała tylko zemsta! Jestem pusty, pusty w środku, zrobiłeś ze mnie potwora! – Drobne dłonie drżały. Czuły szalejący pod opuszkami puls. Tak łatwo mógłby odebrać mu parszywe życie.
- Na co czekasz?! Bez niego będzie ci lepiej! Zaopiekujemy się tobą! Nigdy cię nie opuścimy jak ten tutaj! Zawarliśmy pakt! – Głosy demonów nabrały mocy. Obiecywały, kusiły, podjudzały do mordu. Powietrze drgało, buczało, falowało jakby gdzieś za horyzontem tylko czekał przyczajony potężny huragan, by rozpętać prawdziwe piekło. Odrzuceni nie widzieli już powodu kryć swoich intencji przed Amitaiem, on także usłyszał te nawoływania. Musiał się otrząsnąć, musiał… Dla Liska…
- Ja… Ja… Kocham cię… Wiem jak to brzmi… - zaczął z trudem szeptać. Nie mógł pozwolić, by Odrzuceni skazali Seviego na tak straszny los. Zabraliby mu duszę, zapełniając swoim plugawym jestestwem pustą skorupę, jaka by po niej pozostała. W krótkim przebłysku świadomości zrozumiał, że został tutaj zwabiony w pułapkę. – Wtedy tak jak ty byłem w szoku. W głowie miałem kompletny chaos. Kochałem się z własnym bratem, snułem z nim plany na przyszłość, zbrukałem swoją rodzinę chuciami. W miejscu, gdzie się wychowałem, to był straszny grzech, okropne przestępstwo. – Podniósł głowę i spojrzał w ukochane oczy. Miał wrażenie, że coś w nich drgnęło. Postanowił rozdmuchać tą maleńką iskierkę.
- Kłamie, chce cię znowu oszukać! – Wyli Odrzuceni.
- Zostawiłeś mnie! Nie dopuściłeś do słowa! – Krew płynęła coraz szybciej. Ostatnio polubił jej słodki, metaliczny zapach. Wystarczy jeden celny cios i zakończy nędzny żywot tego śmiecia. Ale, ale dlaczego się nie bronił? Dlaczego ronił jedynie łzy? Posiadał moc, czuł jak wibruje w jego wnętrzu potężna, czekająca na wezwanie swojego pana.
- Lisku, nie dałeś mi szansy, nie dałeś szansy nikomu! Wiesz jak zrozpaczeni byli rodzice? W chwili słabości, cierpienia, oddałeś się we władnie demonom. Skwapliwie skorzystały z okazji. – Nie przestawał walczyć o każdy haust powietrza. Klatka piersiowa unosiła się z wielkim wysiłkiem. – Zrób ze mną co chcesz, ale nie pozwól im się opętać. Proszę… Walcz…- Ucisk na szyi zelżał. Mógł swobodniej oddychać.
- Ami, ja przecież… Ja tylko… - Podłoga zaczęła drżeć jakby nastąpiło trzęsienie ziemi. Nienawistne wycie postawiło im na głowach wszystkie włosy. Rozległ się świst, wszystko zawirowało przed oczami szarpiących się  chłopców. Lirael przybyła w samą porę. Mimo sprzeciwu skamlających i jazgoczących demonów, opierających się z całej siły, udało jej się przetransportować ich do Holu, gdzie znajdowało się jądro Twierdzy Szkarłatnego Mroku. Uderzyli gwałtownie o marmurową, zimną posadzkę. To trochę ich otrzeźwiło.
***
   Kiedy zdyszani mężczyźni wbiegli do Holu, zastali przerażający widok. Na białej mozaice, stanowiącej największą ozdobę pomieszczenia, pokrytej srebrzystymi runami ochronnymi, klęczeli szarpiący się chłopcy, nakryci przez Lirael świetlistą kopułą. Wokół nich drobiny kurzu, jakby miotane niewidzialnymi rękami rozwścieczonych duchów, uformowały wir na kształt trąby powietrznej. W powietrzu coś gwizdało i zawodziło. Twierdzą co chwilę targały silne wstrząsy. Wszystko trzeszczało, na murach pojawiły się niewielkie rysy. Obaj bracia zakrwawieni, potargani, z błyskami szaleństwa w oczach, toczyli ze sobą i Odrzuconymi milczącą walkę. Sevi raz atakował, a raz wahał się co zrobić, najwyraźniej zmagał się w swojej głowie z demonami, które za nic nie chciały odpuścić. Amitai starał się trzymać z dala od siebie jego dłonie, które na przemian go raniły i dusiły, to znów gładziły i przyciągały. Miał nadzieję, że rodzice wpadną na jakiś zbawienny pomysł, inaczej ich obu czekała zagłada.
   Mężczyźni otoczyli chłopców zwartym kręgiem. Zatrzymali się jakieś dwa metry od nich, spoglądając po sobie niepewnie, bali się pogorszyć nad wyraz niebezpieczną sytuację. Każdy niewłaściwy ruch czy słowo mogło doprowadzić do katastrofy. Pierwszy odzyskał zdolność myślenia Yuriko. Zacisnął zęby. Prędzej rozwali ten cholerny zamek na drobne kawałeczki, niż pozwoli skrzywdzić swoich synów.
- Na co czekacie? Znacie inkantacje! – zaczął śpiewnym, z początku drżącym, potem coraz pewniejszym głosem intonować wersy egzorcyzmów. Pozostali natychmiast się do niego przyłączyli, zaklęcia były tak silne, że Odrzuceni zaczęli jeszcze mocniej się miotać i wyć, a bliźniacy krzyczeć z bólu. Amitai przycisnął do siebie brata, objął go mocno ramionami, jakby w ten sposób chciał go ochronić przed całym światem.
- Puszczaj, niech mnie zabiorą, wy uciekajcie – wyszeptał Sevi. On go jednak kochał, kochał i gotów był oddać za niego życie. Zalała go fala szczęścia, o jakim nie śmiał nawet marzyć. Sam i tak był skazany na straty, niech chociaż ocaleją jego bliscy. W chwili rozżalenia i smutku zdecydował o swoim losie. Zawarł pakt z potworami i teraz ponosił tego konsekwencje.
- Nie ma mowy, jak odejdziemy, to tylko razem. – Amitai był nieprzejednany. Tulił go do siebie ze wszystkich sił, walczył zaciekle rzucając do ataku wszystkie duchowe moce jakie posiadał. Potoczył dookoła wzrokiem, każdy z obecnych zmagał się z wewnętrznymi demonami na swój sposób. Wykrzywione z wysiłku twarze, zaciśnięte pięści, napięte do granic mięśnie wymownie o tym świadczyły.
Yuriko zdawał sobie sprawę, że nie mogą bez końca przeciwstawiać się Odrzuconym, którzy przez tysiąclecia zgromadzili ogromne zasoby energii. Nie posiadali ciał, które im jako żywym istotom narzucały pewne ograniczenia. Widział jak wszyscy powoli słabną. Postanowił skorzystać z nieco ryzykownego wybiegu, który zaczął rozważać podczas kolacji. Zatoczył się i złapał za głowę, wyrwał garść włosów jakby targany najwyższą desperacją.
- Moje dzieci, moi biedni chłopcy! – zamiast kontynuować egzorcyzmy, zaczął nagle panikować. Skulił się, niczym zapędzone w zaułek bez wyjścia dzikie zwierzę, ogarnięte bezbrzeżnym przerażeniem, jakby zdał sobie właśnie sprawę, że tego starcia nie mogą wygrać. – Musimy się ewakuować. Otworzę dla nas bramę. – Podniósł powoli ręce, ostatkiem woli narysował w powietrzu łuk. Znikąd pojawiły się otwarte wrota lśniące metalowymi okuciami, za  którymi wirowała jedynie ciemność bez końca i początku. Mężczyzna rzucił się w kierunku synów i przedarł przez świetlistą kopułę, którą otaczała ich do tej pory Lirael. Złapał ich mocno za ramiona i pociągnął w prosto w bramę. Ashlan z Kaylem struchleli, nie mając pojęcia co właśnie wyprawia ich partner. Ufali mu jednak bezgranicznie. Ani na chwilę nie zaprzestali zaklęć i inkantacji. Ze zdenerwowania popełnili jednak kilka, prawdopodobnie mało znaczących w takiej sytuacji, pomyłek. Kto by się w takiej chwili zastanawiał nad końcówkami cholernie trudnego staroelfickiego dialektu.
- Nie ma mowy! Nieeee…!!- wrzask Odrzuconych stał się ogłuszający. Nie pozwolą im znowu uciec, nie tym razem, kiedy obaj chłopcy byli dosłownie w zasięgu ich szponów. Rzucili się w pogoń za swoimi ofiarami, mieli zamiar ścigać je przez cały wszechświat. Rozjuszeni, warcząc wściekle i złorzecząc Yuriko z impetem wskoczyli w ciemność.
    Niespodziewanie otoczyła ich cisza. Żadnego ruchu, ani odrobiny światła, brak oznak jakiegokolwiek życia. Zupełna pustka. Nicość. Ledwo słyszeli już nawet własne głosy. Miotali się bezsilnie po sferze, która ich uwięziła w swoim wnętrzu. Dopiero po wielu godzinach szalonego zawodzenia zrozumieli, że dali się oszukać. To co wzięli za bramę do innych światów i drogę ucieczki ostatnich Czarnych Gwiazd było przemyślną pułapką, która zatrzasnęła się za nimi na wieki. Nie docenili cesarskiego małżonka. Mieli teraz do dyspozycji całe eony czasu, aż energia którą tak pieczołowicie gromadzili ulegnie rozproszeniu i sami zamienią się w nic nie znaczący pył.
***
   Yuriko nie miał czasu dobrze przemyśleć swojej strategii, ale wiedział doskonale, że sfera przepuści istoty materialne, zatrzymując w sobie bezcielesne istoty. Przeleciał przez bramę ze świstem, mocno trzymając w ramionach synów.
- Udało się udało. – Zaśpiewało jego serce. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nienawistne głosy w głowie ucichły jak ręką odjął. Zwyciężyli! Byli wolni! Nareszcie!
    Niespodziewanie targnął nim niesamowity ból, straszny, rozdzierający, natychmiast zawęził pole świadomości. Ciało zaczęło się skręcać, targane straszliwymi spazmami. Krzyczał, nie mając pojęcia, co się właściwie dzieje. Osunął się w ciemność. Gdzieś z daleka słyszał nawoływania Ashlana.
   Kiedy się ocknął leżał na zimnej posadzce Holu. Jego ramiona były puste. Rozejrzał się spanikowany dookoła. Obaj chłopcy zniknęli. Usiłował się podnieść, ale ciało nie chciało go słuchać. Zatoczył się do tyły pod niespodziewanym ciężarem. Na szczęście czujny Kayl nie pozwolił mu ponownie upaść.
- Co się stało? Gdzie dzieci? – Wszyscy jakoś dziwnie mu się przyglądali. Stał przestraszony, obolały, chwiejący się niepewnie na nogach, a oni ruszali jedynie ustami, wydając z siebie tylko dziwne pochrząkiwania. Poczuł jak niesamowicie ciasne spodnie zjeżdżają mu z tyłka. Metalowy guzik odpadł i z brzękiem potoczył się po podłodze. Podniósł rękę, by poprawić spadające mu na twarz włosy. Elegancka, jedwabna koszula w jaką wystroił się na kolację, zaczęła niespodziewanie trzeszczeć w szwach i rozjechała się na dwie strony, ukazując mocno wydany brzuch. Zazgrzytał zębami. Nie… To nie mogła być prawda! Zaczął się ostrożnie obmacywać.
- Spokojnie kochanie, pozwól sobie wytłumaczyć… - zaczął ostrożnie Ashlan, wyraźnie unikając jego wzroku.
- No właśnie, może najpierw sobie usiądź… - Kayl usiłował podprowadzić go do stojącego w kącie krzesła.
- O czym wy do jasnej cholery myśleliście, miotając te idiotyczne klątwy na prawo i lewo?! – ryknął na nich z całych sił. Nie miał pojęcia, że jeszcze miał ich aż tyle.
- Kazałeś nam myśleć o chłopcach…
- I szczęśliwych chwilach…
- Wyobraziłem sobie, że uczę pływać takie dwa małe brzdące… - Kayl ze swoją zawalista sylwetką wyglądał dość zabawnie, przestępując z nogi na nogę, niczym jakiś pierwszoroczny student przed groźnym profesorem.
- A ja jak słodko wyglądaliby razem jako niemowlęta ubrani w jednakowe kaftaniki. Matka do dzisiaj trzyma w szufladzie pierwszą szyta na miarę koszule Seviego…
- Pieprzeni tatusiowie! Co mnie podkusiło, kazać wam egzorcyzmować te demony? Nie umiecie wydukać kilku prostych zdań w staroelfickim? Przez was zaczynamy od początku!  – warknął Yuriko, wachlując się dłonią. Miał ochotę ich zabić, najlepiej obu za jednym zamachem. – Będziecie mieli okazję zrealizować wszystkie wasze mrzonki! A pamiętasz jak twój ukochany dziedzic  zwymiotował na żonę ambasadora Infernatu podczas audiencji? Biedna kobieta popuściła w majtki z wrażenia. Już nigdy potem nie odważyła pokazać się na dworze.  – Przywołał jedno z obrzydliwszych wspomnień z dzieciństwa syna. – A teraz będziemy mieli ich dwóch.
- O boże… - jęknął cesarz.

- Ja bym powiedział o bogowie, bo chyba będziemy potrzebować więcej pomocy i jeden bóg może sobie nie dać rady. – Kayl poczuł nagłą solidarność z pobladłym mężczyzną.

2 komentarze:

  1. Zakończenie rozdziału mnie rozwaliło. No dobra chłopcy będą ślicznymi bobaskami, Kayl będzie dumnym tatusiem ale co zrobi z Zamir i Dave ? Genialny rozdział, świetnie to wymyśliłaś. Przykro tylko się robi na myśl, że historia chyba zbliża się do końca. Pozdrawiam Lena

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    pięknie, odrzuceni zostali zamknięci, Yahiko znów jest w ciąży ciekawe, teraz obaj będą podobnie wychowywani, Ami był silnym wojownikiem, ciekawe czy Dave się pojawi lubiłam go, no i ciekawe czy będą pamiętać o tym co się wydarzyło...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń