Sevi śnił,
po raz pierwszy odkąd zawładnęli nim Odrzuceni, były to naprawdę spokojne sny.
Wspomnienia z dzieciństwa, czułe ramiona Yuriko pocieszające go po kolejnym
upadku z drzewa, Ashlan cierpliwie uczący go jeździć konno, robaki które
wrzucił swojemu nauczycielowi do buta, po prostu pełen ciepła i miłości dom.
Musiał przyznać, że mimo arystokratycznego pochodzenia traktowano go jak
zwyczajne dziecko. Obaj mężczyźni bardzo
się starali stworzyć normalną rodzinę, co przy ich pozycjach nie było
bynajmniej łatwym zadaniem. Obrazy się zmieniały, przed oczyma chłopaka
wyświetlał się film, złożony z najcudowniejszych chwil w życiu, chwil dla
których warto było nadal o siebie walczyć. Pierwsze spotkaniem z Amitaiem,
ogromne wrażenie jakie na nim zrobił. Sevi wychowany na cesarskim dworze zawsze
słynął z ostrego języka. Tymczasem ku rozbawieniu rodziców na widok chłopaka,
który miał być jego kolejną znienawidzoną ,,niańką” nie potrafił wykrztusić ani
słowa. I nie chodziło tu jedynie o niewątpliwą urodę młodego mężczyzny, coś w
jego spojrzeniu, ruchach, uśmiechu urzekło go bez reszty. Skradł wtedy jego
duszę. To uczucie, choć głęboko ukryte pod pokładami uraz, żalu i pretensji, zostało
z nim do dzisiaj. Rozgrzewało go od środka w chwilach samotności i zwątpienia. Sevi
otworzył oczy, Odrzuceni milczeli, co zdarzało się niezmiernie rzadko. Myśli
stały się o wiele jaśniejsze. Jak błoga cisza. Jaka ulga, jaka ogromna ulga. Nie
pamiętał, kiedy ostatnio czuł się tak dobrze. Przyłożył ręce do piersi, gdzie
miotało się jego zmęczone, okaleczone serce. Jak długo jeszcze wytrzyma zanim
zupełnie się podda woli demonów? Na ile dni, tygodni, miesięcy starczy mu sił?
***
Niezawodna Lirael zawiadomiła mieszkańców
zamku, że o dziewiętnastej odbędzie się kolacja połączona z omówieniem wspólnie
najważniejszych spraw i ustaleniem strategii na przyszłość. Konieczne było
zebranie wszystkich zainteresowanych w jednym miejscu. Musieli odłożyć stare
waśnie na bok, zwłaszcza Ashlan i Kayl, i zająć się pilnie wydarciem Seviego z bezwzględnych
łap Odrzuconych. Mężczyźni mieli nadzieję, że dzięki Twierdzy zyskali trochę
czasu na przygotowania do walnej rozprawy z intruzami. Nie docenili tutaj
swoich wrogów i siły ich determinacji. Demony czuły, że zwycięstwo jest tuż
tuż, bardzo blisko. Wystarczy po nie sięgnąć. Znowu będą wolne, zdobędą tak
potrzebne im ciała Czarnych Gwiazd, a całych wszechświat legnie u ich stóp…
Amitai stroił się przez dobrą godzinę, mając
nadzieję, że brat również weźmie udział w posiłku. Chcąc zabić pozostały do
posiłku czas, wlokący się wręcz nieprzyzwoicie, próbował przejrzeć starą
księgę, którą znalazł na strychu, traktującą o egzorcyzmach i wypędzaniu złych
duchów. Miał nadzieję, że może pomóc choć w niewielkim stopniu. Zawierała
szereg naprawdę bezcennych rad. Nie potrafił jednak na niczym skupić uwagi,
zupełnie nie zważał kręcącego się po komnacie Zamira, który obserwował go z niepokojem
i zatroskaniem. Dla mężczyzny nie musiał niczego poprawiać, przyprawiał go o
dreszcze już samym spojrzeniem czy rozchyleniem pełnych warg. Kiedy wstał, aby
po raz trzeci zmienić koszulę oraz wbił grzebień w idealnie rozczesane włosy, chwycił
go stanowczo za rękę.
- Twojego brata
tam nie będzie, możesz sobie spokojnie darować upiększanie. – Prawdę mówiąc był
zazdrosny, dla niego chłopak nigdy się tak nie starał. Miał wrażenie, że oddala
się od niego z każdą chwilą coraz bardziej.
- Co ty tam
wiesz. – Dowódca odkąd przybyli do Twierdzy strasznie działał mu na nerwy. Miał
wrażenie, że śledzi każdy jego krok. Oganiał się od niego jak od uprzykrzonej
muchy. Specjalnie go zagadywał i pilnował, by nie mógł spotkać się z bratem.
Odciągnął go na bok, kiedy wylądowali w zamku i nie pozwolił się nawet
przywitać. Zaczął niecierpliwie bębnić palcami o blat stolika. Gdzieś w głowie
zrodziło się przekonanie, że miał do czynienia z podstępnym wrogiem. Skąd ten
przykry szum w uszach?
- Powinniśmy
już iść. Lirael mówiła, że to będzie narada, więc młody książę na pewno nie
został zaproszony. – Zamir zdawał sobie sprawę, że w starciu z wyidealizowaną
miłością Amitaia do brata nie ma żadnych szans. Mógłby konkurować z żywym,
zdrowym mężczyzną, a tu miał do czynienia właściwie z duchem.
- Jesteś
pewny? – Chłopakowi zrzedła mina. Chciał zobaczyć swojego bliźniaka choćby z
daleka. Serce fikało mu koziołki za każdym razem, kiedy pomyślał o Lisku.
Patrzył na zadowoloną twarz Zamira i miał ochotę w nią trzasnąć. Najlepiej z
pięści. Z całą pewnością specjalnie przekręcił słowa Lirael, nawet szepty w
jego głowie to potwierdzały. Nie było jednak sensu się z nim sprzeczać. Siłą na
pewno by też nie nic nie zdziałał, zaalarmowałby rodziców. Tego upartego barbarzyńcę musiał jakoś wyprowadzić w pole.
-
Najzupełniej. - Dowódca nie potrafił ukryć radości z takiego obrotu sprawy. Im
później chłopcy się spotkają, tym lepiej dla niego. Zawsze walczył do końca. Może
jednak uda mu się przekonać do siebie Amitaia, zwłaszcza, że rodzice
najwyraźniej nie sprzyjali zakazanemu uczuciu między braćmi. Przepuścił go w
drzwiach. Szli korytarzem w stronę jadalni, przynajmniej taką miał nadzieję.
Zamek stanowił istny labirynt, łatwo było się w nim zgubić i zapobiegliwa
Lirael zaopatrzyła swoich gości w zgrabne mapki. Mężczyzna co chwilę na nią
zerkał, upewniając się, że nie zabłądzili. Chciał zrobić na przyszłych teściach
jak najlepsze wrażenie. Z pewnością nie byliby zachwyceni idiotą, nie umiejącym
czytać prostych wskazówek. Przestał przy tym zwracać uwagę na chłopaka, który
coraz bardziej się ociągał.
- Zamir,
zapomniałem wziąć książkę. Idź sam, spotkamy się na miejscu. – Zrobił nagle tył
zwrot i zniknął za zakrętem, zanim mężczyzna zdążył otworzyć usta. Postanowił
zaryzykować. Zerknie do sypialni Seviego przez uchylone drzwi, tylko jeden
jedyny raz. Lirael przecież trzymała w szachu Odrzuconych, nic nie mogło się
złego stać. Tylko ten szum, ten okropny szum. Potrząsnął głową. Wiedział, gdzie
mniej więcej znajdowała się komnata brata. Nie potrafił czekać już ani minuty
dłużej, musiał go natychmiast zobaczyć, przekonać się, że wszystko z nim w
porządku. Nikt nie będzie mu rozkazywał, a zwłaszcza ten głupi Zamir. Zaczął
biec ciągnącymi się w nieskończoność korytarzami, jakby przypięto mu skrzydła.
Jeszcze kilka schodów, jeszcze kawałek i znowu zobaczy swojego Liska…
***
W wielkiej jadalni zebrali się już właściwie
wszyscy mieszkańcy Twierdzy. Przy okrągłym stole, nakrytym najlepszym
haftowanym obrusem, zasiadł burczący coś o starych bałwanach Yuriko, mając po
prawej sztywnego, dumnie wyprostowanego Ashlana, a z lewej skwaszonego Kayla, rzucającego
mu złośliwe spojrzenia.
- Od kiedy
gustujesz w wieszaniu trupów w charakterze ozdób? – Cesarz powiódł wzrokiem po
ścianach z wyraźnym obrzydzeniem. Na kamiennym murze wisiały dziesiątki
wypchanych głów zwierząt, strasząc biesiadników szklanymi, beznamiętnymi
oczami. Czy ten wielki mięśniak musiał ubrać tak obcisłe spodnie? Co za
bezguście!
- To pewnie
trofea myśliwskie poprzedniego właściciela. Niezłe bestie. – Kayl patrzył z
podziwem na jadowe kły w rozwartych paszczach. – Nadal jadasz tylko zieleninkę?
Pewnie dlatego jesteś taki blady. – Jasna, lekko zaróżowiona od ciepła emitowanego
przez ogromny kominek, skóra mężczyzny lśniła w świetle świec. Cholerny dworski
delikates.
- Nawet ich
nie zauważyłem, mam ważniejsze rzeczy na głowie – uciszył ich zniecierpliwiony
Yuriko. Tych dwóch nigdy nie przestawało się sprzeczać. Zaczynała go znowu boleć
głowa. Nie zdawali sobie nawet sprawy, jak bardzo dwuznaczne było ich
zachowanie. Z jednaj strony obrzucali się złośliwościami, a z drugiej nie
spuszczali z siebie roziskrzonych oczu.
Tymczasem Zamir i Dave siedzieli jacyś
przygaszeni, wpatrując się w obrus, jakby widzieli tam coś naprawdę ciekawego.
Obaj mieli nad czym myśleć. Sprawy powoli wymykały im się z rąk.
- To stypa
czy kolacja? – zapytała w końcu zniecierpliwiona Lirael i na stole pojawiły się
wykwintne potrawy, ze wszystkich zakątków cesarstwa Sheridanu. – Może kiedy
zapełnicie żołądki, zaczniecie wreszcie działać. Nie mogę w nieskończoność
osłaniać Seviego. Musimy opracować plan i pozbyć się intruzów.
- Myślałem o
zastosowaniu magii krwi – odezwał się nieco niewyraźnie Kayl. Usta miał pełne
pieczonej kaczki, którą zajadał z takim zapałem, jakby głodował co najmniej od
trzech dni. Odkąd przebudził się z wieloletniego snu, wszystko niesamowicie mu smakowało.
- To dobry
pomysł – przytaknął mu niespodziewanie Ashlan. – Mógłbyś łaskawie nie pluć mi
na mankiety?
- Co
powiecie na stworzenie sfery? – Zaproponował Yurikio, ale nie spotkał się ze
zrozumieniem. Nikt najwyraźniej nie miał pojęcia o co mu chodziło. – To jakby
taki wir w przestrzeni. Dziura bez dna. Co w nią wpadnie już się bez pomocy z
zewnątrz nigdy nie wydostanie. Na pierwszy rzut oka wygląda jak międzywymiarowa
brama. Można by ją potem dodatkowo ukryć przed wścibskimi oczami.
- Problemem
może być zwabienie do niej Odrzuconych. Z własnej woli tam nie wejdą. –
Pokręcił głową z powątpiewaniem Zamir. – Amitai gadał coś o egzorcyzmach. Można
by nimi odwrócić uwagę demonów od prawdziwych zamiarów.
- Więc mamy
już przynajmniej główne założenia – podsumował Yuriko. – Sprowadzimy do Holu na
parterze Seviego, bo tam siła Lirael jest największa. Zaczniemy odprawiać
egzorcyzmy. Wy zrobicie jak największy zamęt, a ja w pewnym momencie otworzę sferę.
Wpadłem na mały fortel, ale o tym potem. Musicie najpierw o czymś wiedzieć.
Odrzuceni na pewno was zaatakują. Ulubioną bronią demonów są zagrywki
psychologiczne i mieszanie w głowach. Będą próbowały was nastraszyć, przywołać
największe koszmary, obnażyć największe słabości i lęki. Postarajcie się mieć
pod ręką jakieś dobre wspomnienia, coś co pozwoli wam nie utonąć w rozpaczy.
Dobrze, jeśli będą związane z chłopcami.
- Brzmi
bardzo groźnie. – Dave wolałby mieć do czynienia z bardziej realnym
przeciwnikiem, dla niego jak dla Zamira ostry miecz w dłoniach był najlepszym przyjacielem.
Z magią radził sobie raczej słabo. Sevi utkwił jednak głęboko w jego sercu.
Miał zamiar zrobić wszystko co w jego mocy, by uwolnić chłopaka. Chciał znowu zobaczyć
beztroski uśmiech na jego twarzy.
- A
właściwie, gdzie się podział Amitai? – Ashlan zwrócił się do dowódcy. – Miałeś
go pilnować. – Od kilku minut dręczył go jakiś nieokreślony niepokój. Miał
wrażenie, że atmosfera w Twierdzy jakby się zagęściła.
- Wrócił po
książkę, tą do egzorcyzmów. Ale rzeczywiście, coś długo mu schodzi. –
Zdenerwowany mężczyzna podniósł się z krzesła. Nie zdążył jednak dojść nawet do
drzwi, kiedy zamek zadrżał w posadach. Ze ścian posypał się wielowiekowy pył. Z
daleka słychać było dziwny dźwięk, rozchodził się przybierającymi na sile
falami po całym zamku. Zaczęło narastać jakby przeciągłe, niskie, rozedrgane buczenie,
od którego zakręciło im się w głowach.
- Wszyscy do
Holu! Natychmiast! – wrzasnęła Lirael i rozpłynęła się w powietrzu. – Czas się nam
właśnie skończył!
***
Amitai, przez chwilę stał niezdecydowanie na
progu sypialni brata. Jakieś resztki zdrowego rozsądku snuły się jeszcze po
jego głowie. Nie wytrzymał jednak zbyt długo i po cichutku, ostrożnie wślizgnął
się do środka. Chłopak właśnie siadał na łóżku i przecierał zaspane oczy.
Wyglądał strasznie mizernie i krucho, jakby ktoś przeciągnął go przez siedem
piekieł. Ami zagryzł usta by nie krzyknąć z rozpaczy. To on przyczynił się do
tej strasznej zmiany. Wyrył szponami swojego egoizmu bruzdy cierpienia na tej zniewalającej
kiedyś urokiem twarzy. Gdzie się podział ten beztroski, rozdokazywany chłopak
na którego widok uśmiechała się prawie każda twarz? Teraz dopiero zdał sobie
sprawę jak wielka była jego wina i jak strasznych zmian, w najważniejszej dla
niego osobie, dokonało kilka wypowiedzianych bezmyślnie słów. Najpierw uległ czarowi
młodziutkiego, oddanego mu pod opiekę księcia, wziął go w ramiona i kochał do
utraty tchu, a potem odrzucił niczym zepsutą lalkę, zasłaniając się
pokrewieństwem. Pociemniało mu w oczach, zachwiał się i musiał złapać kolumny
łóżka. Stanął jak skamieniały, a słowa przeprosin, błagania o wybaczenie, które
tak długo wcześniej ćwiczył, uwięzły mu w gardle. Ból, straszny ból który
zobaczył na uwielbianej twarzy, uderzył w niego niczym taran. Miał chronić,
opiekować się swoim Liskiem, tymczasem popchnął go wprost w ramiona demonów. Łzy
popłynęły same, zupełnie bezwiednie, nie potrafił nawet drgnąć. Usta zamykały i
otwierały się bezdźwięcznie. Uznał, że cokolwiek powie i tak nie wymaże tym
swoich win. Osunął się na kolana. Widział, jak gniew i szaleństwo powoli
wykrzywia delikatne rysy brata. Niebieskie oczy zalśniły, zaczęły zmieniać się
w dwa śmiercionośne wiry.
-
Przyszedłeś się naigrawać z mojego nieszczęścia? – zasyczał niczym piekielny
wąż. – Ulżyłeś sobie, zabawiłeś się z głupim dzieciakiem i przerzuciłeś się na
zagraniczne mięso? Ważniejsze były dobre stosunki z ojcem, w perspektywie sheridański
tron, niż jakiś durny, zakochany bachor?! Pewnie śmiałeś się potem w głos, że
tak łatwo mnie omamiłeś! – Zbliżał się do brata z wyciągniętymi rękoma, jakby
miał zamiar go udusić, zmiażdżyć kruchą krtań, aby już nigdy nie mógł rzucać
miłosnych zaklęć. Palce zamieniły się w szpony o ostrych jak noże paznokciach.
- Zabij,
zniszcz, pozbądź się sprzedawczyka! Oddał cię za sen o koronie! – szeptali mu
do ucha Odrzuceni, zadowoleni, że w końcu mają w swoich dłoniach duszę Seviego.
Jeszcze chwila, maleńka chwila i całkowicie się im podda. Amitai był w tym zawsze
największą przeszkodą. Źródłem siły z którego młody książę nieustanie czerpał.
Mimo, iż uważał mężczyznę za zdrajcę, nigdy całkowicie nie pozbył się uczuć,
które do niego żywił. Niczym pociągnięty przez niewidzialne sprężyny jednym
skokiem znalazł się przed bratem.
- Masz
pojęcie co ja wycierpiałem? Śmierć to zbyt mała cena za coś takiego! – place
zaczęły zaciskać się na szyi. Szpony przebiły bez trudu gładką skórę, stróżki
krwi zaczęły spływać wzdłuż torsu, plamiąc białą koszulę. – Straciłem wszystko
na czym mi zależało, pozostała tylko zemsta! Jestem pusty, pusty w środku,
zrobiłeś ze mnie potwora! – Drobne dłonie drżały. Czuły szalejący pod opuszkami
puls. Tak łatwo mógłby odebrać mu parszywe życie.
- Na co
czekasz?! Bez niego będzie ci lepiej! Zaopiekujemy się tobą! Nigdy cię nie opuścimy
jak ten tutaj! Zawarliśmy pakt! – Głosy demonów nabrały mocy. Obiecywały,
kusiły, podjudzały do mordu. Powietrze drgało, buczało, falowało jakby gdzieś
za horyzontem tylko czekał przyczajony potężny huragan, by rozpętać prawdziwe piekło.
Odrzuceni nie widzieli już powodu kryć swoich intencji przed Amitaiem, on także
usłyszał te nawoływania. Musiał się otrząsnąć, musiał… Dla Liska…
- Ja… Ja…
Kocham cię… Wiem jak to brzmi… - zaczął z trudem szeptać. Nie mógł pozwolić, by
Odrzuceni skazali Seviego na tak straszny los. Zabraliby mu duszę, zapełniając swoim
plugawym jestestwem pustą skorupę, jaka by po niej pozostała. W krótkim
przebłysku świadomości zrozumiał, że został tutaj zwabiony w pułapkę. – Wtedy
tak jak ty byłem w szoku. W głowie miałem kompletny chaos. Kochałem się z
własnym bratem, snułem z nim plany na przyszłość, zbrukałem swoją rodzinę
chuciami. W miejscu, gdzie się wychowałem, to był straszny grzech, okropne
przestępstwo. – Podniósł głowę i spojrzał w ukochane oczy. Miał wrażenie, że
coś w nich drgnęło. Postanowił rozdmuchać tą maleńką iskierkę.
- Kłamie,
chce cię znowu oszukać! – Wyli Odrzuceni.
- Zostawiłeś
mnie! Nie dopuściłeś do słowa! – Krew płynęła coraz szybciej. Ostatnio polubił
jej słodki, metaliczny zapach. Wystarczy jeden celny cios i zakończy nędzny
żywot tego śmiecia. Ale, ale dlaczego się nie bronił? Dlaczego ronił jedynie
łzy? Posiadał moc, czuł jak wibruje w jego wnętrzu potężna, czekająca na
wezwanie swojego pana.
- Lisku, nie
dałeś mi szansy, nie dałeś szansy nikomu! Wiesz jak zrozpaczeni byli rodzice? W
chwili słabości, cierpienia, oddałeś się we władnie demonom. Skwapliwie
skorzystały z okazji. – Nie przestawał walczyć o każdy haust powietrza. Klatka
piersiowa unosiła się z wielkim wysiłkiem. – Zrób ze mną co chcesz, ale nie
pozwól im się opętać. Proszę… Walcz…- Ucisk na szyi zelżał. Mógł swobodniej
oddychać.
- Ami, ja
przecież… Ja tylko… - Podłoga zaczęła drżeć jakby nastąpiło trzęsienie ziemi. Nienawistne
wycie postawiło im na głowach wszystkie włosy. Rozległ się świst, wszystko
zawirowało przed oczami szarpiących się chłopców.
Lirael przybyła w samą porę. Mimo sprzeciwu skamlających i jazgoczących
demonów, opierających się z całej siły, udało jej się przetransportować ich do
Holu, gdzie znajdowało się jądro Twierdzy Szkarłatnego Mroku. Uderzyli gwałtownie
o marmurową, zimną posadzkę. To trochę ich otrzeźwiło.
***
Kiedy zdyszani mężczyźni wbiegli do Holu, zastali
przerażający widok. Na białej mozaice, stanowiącej największą ozdobę
pomieszczenia, pokrytej srebrzystymi runami ochronnymi, klęczeli szarpiący się chłopcy,
nakryci przez Lirael świetlistą kopułą. Wokół nich drobiny kurzu, jakby miotane
niewidzialnymi rękami rozwścieczonych duchów, uformowały wir na kształt trąby
powietrznej. W powietrzu coś gwizdało i zawodziło. Twierdzą co chwilę targały
silne wstrząsy. Wszystko trzeszczało, na murach pojawiły się niewielkie rysy. Obaj
bracia zakrwawieni, potargani, z błyskami szaleństwa w oczach, toczyli ze sobą
i Odrzuconymi milczącą walkę. Sevi raz atakował, a raz wahał się co zrobić,
najwyraźniej zmagał się w swojej głowie z demonami, które za nic nie chciały
odpuścić. Amitai starał się trzymać z dala od siebie jego dłonie, które na
przemian go raniły i dusiły, to znów gładziły i przyciągały. Miał nadzieję, że
rodzice wpadną na jakiś zbawienny pomysł, inaczej ich obu czekała zagłada.
Mężczyźni otoczyli chłopców zwartym kręgiem.
Zatrzymali się jakieś dwa metry od nich, spoglądając po sobie niepewnie, bali
się pogorszyć nad wyraz niebezpieczną sytuację. Każdy niewłaściwy ruch czy
słowo mogło doprowadzić do katastrofy. Pierwszy odzyskał zdolność myślenia Yuriko.
Zacisnął zęby. Prędzej rozwali ten cholerny zamek na drobne kawałeczki, niż
pozwoli skrzywdzić swoich synów.
- Na co
czekacie? Znacie inkantacje! – zaczął śpiewnym, z początku drżącym, potem coraz
pewniejszym głosem intonować wersy egzorcyzmów. Pozostali natychmiast się do
niego przyłączyli, zaklęcia były tak silne, że Odrzuceni zaczęli jeszcze
mocniej się miotać i wyć, a bliźniacy krzyczeć z bólu. Amitai przycisnął do
siebie brata, objął go mocno ramionami, jakby w ten sposób chciał go ochronić
przed całym światem.
- Puszczaj,
niech mnie zabiorą, wy uciekajcie – wyszeptał Sevi. On go jednak kochał, kochał
i gotów był oddać za niego życie. Zalała go fala szczęścia, o jakim nie śmiał
nawet marzyć. Sam i tak był skazany na straty, niech chociaż ocaleją jego
bliscy. W chwili rozżalenia i smutku zdecydował o swoim losie. Zawarł pakt z
potworami i teraz ponosił tego konsekwencje.
- Nie ma
mowy, jak odejdziemy, to tylko razem. – Amitai był nieprzejednany. Tulił go do
siebie ze wszystkich sił, walczył zaciekle rzucając do ataku wszystkie duchowe
moce jakie posiadał. Potoczył dookoła wzrokiem, każdy z obecnych zmagał się z
wewnętrznymi demonami na swój sposób. Wykrzywione z wysiłku twarze, zaciśnięte
pięści, napięte do granic mięśnie wymownie o tym świadczyły.
Yuriko
zdawał sobie sprawę, że nie mogą bez końca przeciwstawiać się Odrzuconym,
którzy przez tysiąclecia zgromadzili ogromne zasoby energii. Nie posiadali
ciał, które im jako żywym istotom narzucały pewne ograniczenia. Widział jak
wszyscy powoli słabną. Postanowił skorzystać z nieco ryzykownego wybiegu, który
zaczął rozważać podczas kolacji. Zatoczył się i złapał za głowę, wyrwał garść
włosów jakby targany najwyższą desperacją.
- Moje
dzieci, moi biedni chłopcy! – zamiast kontynuować egzorcyzmy, zaczął nagle
panikować. Skulił się, niczym zapędzone w zaułek bez wyjścia dzikie zwierzę,
ogarnięte bezbrzeżnym przerażeniem, jakby zdał sobie właśnie sprawę, że tego
starcia nie mogą wygrać. – Musimy się ewakuować. Otworzę dla nas bramę. –
Podniósł powoli ręce, ostatkiem woli narysował w powietrzu łuk. Znikąd pojawiły
się otwarte wrota lśniące metalowymi okuciami, za którymi wirowała jedynie ciemność bez końca i
początku. Mężczyzna rzucił się w kierunku synów i przedarł przez świetlistą
kopułę, którą otaczała ich do tej pory Lirael. Złapał ich mocno za ramiona i
pociągnął w prosto w bramę. Ashlan z Kaylem struchleli, nie mając pojęcia co
właśnie wyprawia ich partner. Ufali mu jednak bezgranicznie. Ani na chwilę nie
zaprzestali zaklęć i inkantacji. Ze zdenerwowania popełnili jednak kilka,
prawdopodobnie mało znaczących w takiej sytuacji, pomyłek. Kto by się w takiej
chwili zastanawiał nad końcówkami cholernie trudnego staroelfickiego dialektu.
- Nie ma
mowy! Nieeee…!!- wrzask Odrzuconych stał się ogłuszający. Nie pozwolą im znowu
uciec, nie tym razem, kiedy obaj chłopcy byli dosłownie w zasięgu ich szponów.
Rzucili się w pogoń za swoimi ofiarami, mieli zamiar ścigać je przez cały
wszechświat. Rozjuszeni, warcząc wściekle i złorzecząc Yuriko z impetem
wskoczyli w ciemność.
Niespodziewanie otoczyła ich cisza. Żadnego
ruchu, ani odrobiny światła, brak oznak jakiegokolwiek życia. Zupełna pustka. Nicość.
Ledwo słyszeli już nawet własne głosy. Miotali się bezsilnie po sferze, która
ich uwięziła w swoim wnętrzu. Dopiero po wielu godzinach szalonego zawodzenia zrozumieli,
że dali się oszukać. To co wzięli za bramę do innych światów i drogę ucieczki
ostatnich Czarnych Gwiazd było przemyślną pułapką, która zatrzasnęła się za
nimi na wieki. Nie docenili cesarskiego małżonka. Mieli teraz do dyspozycji całe
eony czasu, aż energia którą tak pieczołowicie gromadzili ulegnie rozproszeniu
i sami zamienią się w nic nie znaczący pył.
***
Yuriko nie miał czasu dobrze przemyśleć
swojej strategii, ale wiedział doskonale, że sfera przepuści istoty materialne,
zatrzymując w sobie bezcielesne istoty. Przeleciał przez bramę ze świstem,
mocno trzymając w ramionach synów.
- Udało się udało. – Zaśpiewało jego
serce. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Nienawistne głosy w głowie ucichły
jak ręką odjął. Zwyciężyli! Byli wolni! Nareszcie!
Niespodziewanie targnął nim niesamowity
ból, straszny, rozdzierający, natychmiast zawęził pole świadomości. Ciało
zaczęło się skręcać, targane straszliwymi spazmami. Krzyczał, nie mając pojęcia,
co się właściwie dzieje. Osunął się w ciemność. Gdzieś z daleka słyszał
nawoływania Ashlana.
Kiedy się ocknął leżał na zimnej posadzce
Holu. Jego ramiona były puste. Rozejrzał się spanikowany dookoła. Obaj chłopcy
zniknęli. Usiłował się podnieść, ale ciało nie chciało go słuchać. Zatoczył się
do tyły pod niespodziewanym ciężarem. Na szczęście czujny Kayl nie pozwolił mu
ponownie upaść.
- Co się
stało? Gdzie dzieci? – Wszyscy jakoś dziwnie mu się przyglądali. Stał przestraszony,
obolały, chwiejący się niepewnie na nogach, a oni ruszali jedynie ustami,
wydając z siebie tylko dziwne pochrząkiwania. Poczuł jak niesamowicie ciasne spodnie
zjeżdżają mu z tyłka. Metalowy guzik odpadł i z brzękiem potoczył się po
podłodze. Podniósł rękę, by poprawić spadające mu na twarz włosy. Elegancka,
jedwabna koszula w jaką wystroił się na kolację, zaczęła niespodziewanie trzeszczeć
w szwach i rozjechała się na dwie strony, ukazując mocno wydany brzuch. Zazgrzytał
zębami. Nie… To nie mogła być prawda! Zaczął się ostrożnie obmacywać.
- Spokojnie
kochanie, pozwól sobie wytłumaczyć… - zaczął ostrożnie Ashlan, wyraźnie
unikając jego wzroku.
- No właśnie,
może najpierw sobie usiądź… - Kayl usiłował podprowadzić go do stojącego w kącie
krzesła.
- O czym wy
do jasnej cholery myśleliście, miotając te idiotyczne klątwy na prawo i lewo?! –
ryknął na nich z całych sił. Nie miał pojęcia, że jeszcze miał ich aż tyle.
- Kazałeś
nam myśleć o chłopcach…
- I szczęśliwych
chwilach…
-
Wyobraziłem sobie, że uczę pływać takie dwa małe brzdące… - Kayl ze swoją
zawalista sylwetką wyglądał dość zabawnie, przestępując z nogi na nogę, niczym
jakiś pierwszoroczny student przed groźnym profesorem.
- A ja jak
słodko wyglądaliby razem jako niemowlęta ubrani w jednakowe kaftaniki. Matka do
dzisiaj trzyma w szufladzie pierwszą szyta na miarę koszule Seviego…
- Pieprzeni
tatusiowie! Co mnie podkusiło, kazać wam egzorcyzmować te demony? Nie umiecie
wydukać kilku prostych zdań w staroelfickim? Przez was zaczynamy od początku! – warknął Yuriko, wachlując się dłonią. Miał
ochotę ich zabić, najlepiej obu za jednym zamachem. – Będziecie mieli okazję
zrealizować wszystkie wasze mrzonki! A pamiętasz jak twój ukochany dziedzic zwymiotował na żonę ambasadora Infernatu
podczas audiencji? Biedna kobieta popuściła w majtki z wrażenia. Już nigdy potem nie
odważyła pokazać się na dworze. –
Przywołał jedno z obrzydliwszych wspomnień z dzieciństwa syna. – A teraz będziemy
mieli ich dwóch.
- O boże… - jęknął
cesarz.
- Ja bym
powiedział o bogowie, bo chyba będziemy potrzebować więcej pomocy i jeden bóg
może sobie nie dać rady. – Kayl poczuł nagłą solidarność z pobladłym mężczyzną.
Zakończenie rozdziału mnie rozwaliło. No dobra chłopcy będą ślicznymi bobaskami, Kayl będzie dumnym tatusiem ale co zrobi z Zamir i Dave ? Genialny rozdział, świetnie to wymyśliłaś. Przykro tylko się robi na myśl, że historia chyba zbliża się do końca. Pozdrawiam Lena
OdpowiedzUsuńHej,
OdpowiedzUsuńpięknie, odrzuceni zostali zamknięci, Yahiko znów jest w ciąży ciekawe, teraz obaj będą podobnie wychowywani, Ami był silnym wojownikiem, ciekawe czy Dave się pojawi lubiłam go, no i ciekawe czy będą pamiętać o tym co się wydarzyło...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia